W rytmie miasta
MARIA PESZEK z panami Waglewskimi nagrała płytę ambitną, ale tak dobrą, że dziś króluje na listach sprzedaży.
Aktorką jest już znaną, choć czyściej można ją zobaczyć na deskach teatru niż w telewizorze. Mieszkała we Wrocławiu i Krakowie, ale to Warszawa zainspirowała ją do stworzenia zdarzenia teatralno-muzycznego "Miasto mania", które stało się hitem jesieni. I dowodem na to, że nie tylko tandetę ludzie kupują.
Diana Rymuza: - Łatwo się pogubić w mieście takim, jak Warszawa?
MARIA PESZEK: - Jak każde miasto, Warszawa ma w sobie coś z labiryntu. Żeby się w nim nie zgubić, "oznaczam" miejsca sobie tylko znanymi znakami i zapamiętuję Ich kolory, zapachy i smaki. I nich powstała "Miasto mania"?
Dlaczego zrobiłaś i spektakl, i płytę?
- Nie było tak, że któregoś dnia siadłam i postanowiłam zrobić coś, co wykracza poza moje teatralne doświadczenia, albo że wymyśliłam jakość czy formę, jakiej nie było. Pomysł na taką konstrukcję "Miasto manii" powstawał równolegle z muzyką. Po prostu tej historii nie dało się opowiedzieć, używając tylko elementów kojarzonych z teatrem lub jedynie tych składających się na koncert. Żeby stworzyć świat manii, niezbędne jest połączenie na równych prawach ciała, głosu i obrazu. Nie spodziewam się, że wszystkim przypadnie do gustu ten świat. Ale wszyscy mogą czuć się tam zaproszeni.
Czy ta mania połączyła jakoś rody Waglewskich i Peszków?
- Z Wojtkiem, Bartkiem i Piotrkiem Waglewskimi dzielimy zbliżone poczucie humoru i określoną wrażliwość artystyczną. Ale trzech panów W to autonomiczne, fascynujące światy. Tak różne, jak Światy Marii i Jana Peszków. Na ich styku powstała kraina "Miasto mania". Cieszę się z tego spotkania.
Jak to jest, kiedy Marię Peszek reżyseruje Jan Peszek?
- Bywa różnie. Czasem śmiesznie, czasem strasznie, jak zawsze, gdy w procesie twórczym ścierają się silne osobowości. Ale nigdy nudno.