Mąż i żona
Bohdan Korzeniewski twórca sławnego, zapisanego już w historii powojennego teatru, przedstawienia "Męża i żony" powrócił do tej fredrowskiej komedii. Pokazał on w świątecznym, poniedziałkowym Teatrze TV widowisko zgrabnie, ze smakiem przyrządzone, pełne przewrotności i takiegoż humoru. Jako reżyser podążający za zmianami w teatrze, z przemianami obyczajowości we własnej epoce wprowadził do komedii nieco więcej tzw. seksu, pozwolił bohaterom pofiglować nieco także w pozycjach parterowych, a jako człowiek bywały w studio tv kazał kamerom operować na zbliżeniach.
Wszystko to nie licząc koloru, (czego ocenić nie sposób), pozwoliło nam spojrzeć na dzieło hrabiego Fredry raz jeszcze i to inaczej. Bez dystansu. Tego dystansu, który tworzy rampa sceny i upływający czas.
Bohaterowie zdali się jacyś dzisiejsi i po dzisiejszemu pozbawieni skrupułów, niechętnie przyznający się do pomyłek i - nie obiecujący poprawy.
Czwórkę aktorską dobierał Korzeniewski po uważaniu, chyba zresztą słusznie obsadzając: Martę Lipińską w roli Elwiry, płaczliwej, acz nie uchylającej się od grzechu wiarołomności, a Zbigniewa Zapasiewicza w roli Wacława, któremu nudno przy żonie, weselej przy dziewczynie, bojącego się śmieszności, choć jej nie unika. Justysię, przewrotną intrygantkę, łaknącą pełni życia zagrała Jolanta Bohdal. Alfredem - łowcą przygód był Zdzisław Wardejn.
W ujęciu i interpretacji tej komedii widzieliśmy już kilka całkiem odmiennych wariantów. Ten ostatni - choć też nie całkiem bezdyskusyjny - po prostu bawił. A tego chciał, jak się wydaje, ponad wszelką wątpliwość, autor.