Artykuły

"Poeta a społeczeństwo"

To Auden napisał, że poeta z całym swoim upodobaniem do burz, piorunów, pożarów oraz wszelkiego rodzaju krwawych scen zdecydowanie nie powinien parać się polityką. Celem każdego artysty jest stworzenie czegoś doskonałego, co mogłoby przetrwać bez najmniejszych zmian. Dlatego, pisze dalej Auden, wymarzone miasto poety będzie miało zawsze tę samą liczbę mieszkańców, wykonujących zawsze tę samą pracę. Jeśli dodać do tego jeszcze, że poetę interesują przede wszystkim wielkie indywidualności, a nie masy, którymi zajmuje się ekonomia i polityka, bez większego problemu dojdziemy do tej oto prostej konstatacji, że po-etycka wyobraźnia jest rzeczą zdecydowanie niepożądaną u męża stanu. A to z kolei prowadzi nas do jeszcze jednego nieskomplikowanego wniosku: Caligula był poetą.

Ostatnie premiery Krzysztofa Babickiego dość jednoznacznie zakreślają linię jego zainteresowań. "Biesy", "Operetka" i teraz "Caligula" - rewolucja, przewrót społeczny, przemoc, zbrodnia albo jeszcze krócej: zło. Ażeby zrozumieć zło, jak pisał Rudiger Safranski, nie musimy fatygować diabła. Nie fatyguje go też Babicki, idzie wiernie za myślą Camusa - Caligula z jego przedstawienia jest młodym, wrażliwym chłopcem, stojącym dopiero na progu męskiego wieku. Caligulę gra Szymon Sędrowski, a nie, czego się pierwotnie spodziewałem, Jacek Król. Nie jest to więc Caligula-Stawrogin. Zło tego Caliguli jest banalne, ale też głęboko ludzkie, młody chłopiec po śmierci swojej ukochanej siostry udaje się na poszukiwanie księżyca. Nie zaspokaja własnych tęsknot, doznaje za to cierpkiej goryczy poznania: rzeczy tego świata nie są takie, jakimi być powinny, ciężko i gorzko jest stać się człowiekiem.

W przedstawieniu Babickiego patrzymy na świat oczami zranionego poety, a świat widziany z tej perspektywy odsłania swoje teatralne szwy. Wchodzimy na scenę zamkniętą czarną kur-tyną, zasiadając w miejscu, które przypomina rzymski senat, w jego środku siedzą znudzeni patrycjusze, jest duszno, w oddali słychać odgłosy cykad. Na czarnej kurtynie wyświetlana jest twarz młodej, uśmiechniętej blondynki. Tuż przed nią leżą na szpitalnym wózku zawinięte w czarny foliowy worek zwłoki. Drusilla nie żyje.

Patrycjusze zaczynają rozmawiać, jeden z nich (gra go Henryk Sobiechart) ze śmiechem opowiada o tym, jak przed rokiem zmarła mu żona - wszystko da się znieść, ból ustępuje z czasem. A potem widzimy chłopięcą jeszcze twarz młodego, zmęczonego trudem nieprzespanych nocy człowieka. Dla niego cierpienie jest czymś przeraźliwie dotykalnym, z dziecięcym niemalże zdziwieniem konstatuje: "Ludzie umierają i nie są szczęśliwi".

Caligula dostrzega bezduszność i głupotę świata, patrycjusze widziani jego oczyma to grupa znudzonych swoim powodzeniem, majątkami i władzą bawidamków, żona Mucjusza jest trzykrotnie młodsza od niego i przynajmniej tyleż razy piękniejsza. A Caligula wie, że tylko nienawiść może ludzi nauczyć inteligencji, jego logika jest śmiertelnie wręcz konsekwentna: skoro skarb państwa ma znaczenie, to życie ludzkie nie ma najmniejszego znaczenia. Dlatego ludzi ubywa, a pieniędzy w państwowym skarbie przybywa. Cherea (Witold Kopeć) nie gardzi Caligulą, bo też Caligula nie jest tchórzem, ale mówi mu w oczy, że kiedy chce się żyć i być szczęśliwym, nie można wyciągać wszelkich konsekwencji z absurdu. Cherea czy Scypion (Jacek Król) rozumieją niezgodę Caliguli na świat, ale rozumieją też, że aby stać się męż-czyzną, trzeba wziąć na siebie odpowiedzialność, trzeba stanąć po stronie tej dojrzałości, która jest milczeniem.

Caligula jest w błędzie, choć, jak słusznie powiada, jest czysty w złym, tak jak Scypion jest czysty w dobrym. Śmierć i związane z nią przemijanie unieważnia w jego oczach wszystko, nawet miłość. To on mówi, że kochać jakąś istotę to zgadzać się na to, by starzeć się wraz z nią. Ale też on sam nie mógłby znieść widoku starzejącej się Drusilli. Nienawiść nauczyła patrycjuszy myśleć - Caligula zginął.

W przedstawieniu Babickiego podnosi się w pewnym momencie kurtyna, zamykająca tym razem scenę. Na miejscach, które zwykle zajmują widzowie, siedzi Caligula z Caesonią (Aneta Stasińska), nad nimi w najwyższych lożach stoją pilnujący porządku ochroniarze. Patrycjusze naocznie przekonują się o tym, że są wyłącznie kukiełkami na scenie należącej do ich władcy. Teatr okrucieństwa odsłania swoje kulisy. To jeden z ciekawszych momentów spektaklu, prosty w gruncie rzeczy zabieg inscenizacyjny znakomicie wpisał się w intelektualną wymowę przedstawienia. Caligula jest w końcu reżyserem całej tej umownej, bo stworzonej wyłącznie przez niego rzeczywistości. Jest w tym na pewno coś wspólnego z Gombrowiczowskim "Ślubem' - tamtą "teatralną" nierzeczywistością rządzą oniryczne prawa podświadomości spuszczonej z łańcucha racjonalnego porządku, tu z kolei świat jest całkowi-

cie nierzeczywisty, ale dlatego, że dochodzi w nim do głosu wyłącznie suchy racjonalizm zakończony zgrzytliwym absurdem. Świat Gombrowicza rozsadza szaleństwo zupełnego pijaństwa, tu świat jest szalony swoją przerażającą trzeźwością.

Dramat Camusa jest istotną glossą dopełniającą i ilustrującą jego eseistyczny dorobek, ważkość poruszanych w nim zagadnień filozoficznych nie zawsze jednak zostaje zrównowa-żona artystyczną sprawnością dramaturga, logika eseistycznego wywodu

wyraźnie zaciążyła w nim nad zmysłem dramaturgicznym. Dlatego reżyser nie staje tu przed łatwym zadaniem. Dramat wyraźnie rozpęka się w paru miejscach i, jak sądzę, trudno uchronić inscenizację przed podobnym zagrożeniem. Pierwsza część przedstawienia wydaje się spójna i konsekwentna. Wszystko jednak, co podszyte jest w niej grozą i zimnym, z rzadka tylko ujawnianym przerażeniem, w drugiej części zostaje niestety rozmienione na drobne, stricte teatralne pomysły. Reżyser wyraźnie poszukiwał tu sposobu, w jaki można by rozluźnić, uteatralnić ową "eseistyczność", tylko że sceniczny teatrum mundi stał się w końcu kabaretem, który całkowicie zawłaszczył dla siebie nie tylko całą salę lubelskiego teatru, ale także prze-strzeń filozoficznej tragedii. Trudno mi z uznaniem wspominać przerysowaną do przesady scenę konkursu poetyckiego, gdzie zresztą, jakby nie dość wszystkiego, aktorzy drugiego planu w rażący wręcz sposób ujawniali brak zawodowej dyscypliny, dystansując się do swoich i tak karykaturalnie zarysowanych postaci lekceważącą porcją osobistego do nich stosunku. Różnią się te dwie części zbyt wyraźnie, a druga bynajmniej nie pomaga pierwszej. Paradoksalnie więc, pierwiastek teatralny, którego mogłoby zabraknąć w większości inscenizacji Camusowskiego dramatu, tu również okazał się achillesową piętą, tyle że do przesady nabrzmiałą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji