Kolejny sukces Warlikowskiego
Po udanej realizacji {#re#7109}"Zimowej opowieści"{/#} w poznańskim Teatrze Nowym Krzysztof Warlikowski wystawił kolejną sztukę Szekspira - "Poskromienie złośnicy" - w warszawskim Teatrze Dramatycznym, zaś w mediolańskim Piccolo Teatro przygotowuje "Peryklesa". Ten młody utalentowany reżyser ma pomysły na Szekspira, jakich od dawna brakowało w polskim teatrze.
"Poskromienie złośnicy" to jedna z bardziej znanych komedii stratfordczyka. Od reszty jego komedii miłosnych odróżnia się tym, że podczas gdy inne przedstawiają zaloty oraz intrygi kochanków i kończą się małżeństwem, ta pokazuje ciąg dalszy, pożycie po ślubie. Ilustruje tezę, że pozory mylą i nikt nie jest taki, jaki wcześniej się wydawał. I że w ogóle lepiej się wcale nie pakować w małżeństwo, bo przynosi same rozczarowania i pomyłki, czego autor doświadczył zresztą na własnej skórze.
Reżyser uwzględnił pomijane często w teatrze "Przygotowanie", poprzedzające właściwe "Poskromienie złośnicy". Zamienił miejsce akcji - wiejską karczmę - na teatr, uciekającego z niej klienta na widza teatralnego, a karczmarkę na bileterkę usiłującą wyprosić z widowni pijanego aroganta wdzierającego się na scenę. Okpisz (Adam Ferency), bo on jest tym pijakiem, staje się u Szekspira ofiarą dowcipu Dziedzica (Marcin Troński), który każe swym sługom przebrać go za pana i traktować z czcią. Jednak podczas gdy Szekspir pozostawia bohaterów "Przygotowania" - Okpisza, Dziedzica i służbę - przed dworską sceną, na której wędrowni aktorzy wystawią właściwe "Poskromienie złośnicy", Warlikowski bohaterów "Przygotowania" czyni aktorami przedstawienia. Mamy więc na scenie dekoracje przedstawiające teatr będący lustrzanym odbiciem widowni warszawskiego Teatru Dramatycznego - podobne białe balkony i loże zdobione czerwonym aksamitem, okalające salę, w nich widzowie obserwujący sztukę graną przez trupę wędrowną. Pomysł ciekawy, podkreślający szufladkową kompozycję: patrzymy z prawdziwej widowni na widownię-dekorację i widzów-statystów, którzy są naszym odbiciem, a wszyscy razem patrzymy na grane przez wędrowną trupę przedstawienie "Poskromienia złośnicy". Jednak Warlikowski posunął swą przewrotną grę dalej. U niego bowiem aktorami grającymi w przedstawieniu są także bohaterowie, których już poznaliśmy w "Przygotowaniu". Okpisz gra Petruchia, konkurenta o rękę Katarzyny-złośnicy (Danuta Stenka), Dziedzic gra jej ojca Baptistę, a Paź udający żonę Okpisza staje się teraz sługą jednego z konkurentów do małżeństwa. Zabieg ten budzi wątpliwości o tyle, że prymitywny analfabeta Okpisz nie jest wiarygodny jako wykształcony i biegły w retoryce dowcipniś Petruchio, syn Antonia znanego w całej Italii. Wytłumaczenie tego zabiegu może być takie, że także wcześniejsze "Przygotowanie" było jedynie sztuką teatralną, w której Okpisz był aktorem, a nie prawdziwym bohaterem. Taka interpretacja jest ciekawa i nowatorska, zgodna z zasadą szufladkowej kompozycji i wymową sztuki. Samo "Poskromienie złośnicy" zostało uwspółcześnione i umieszczone w czasach obecnych. Wprawdzie jest mowa o tym, że akcja dzieje się w Padwie i w pobliżu Werony, ale równie dobrze mogłaby dziać się w polskim Wołominie. Ojciec córek na wydaniu wygląda na człowieka biznesu i mafiosa, zamążpójście dzieci traktuje przede wszystkim jak interes. Urządza coś w rodzaju przetargu na młodszą Biankę (Małgorzata Kożuchowska), który wygrywa oferujący najwięcej. Przecena jest tylko na Katarzynę, gdyż jej niewyparzonego języka wszyscy się boją. Jedynym chętnym do małżeństwa z nią jest potrzebujący pieniędzy Petruchio, który aby poskromić narzeczoną, przyjmuje reguły jej gry. Lecz o ile przed ślubem błyszczy dowcipem, konceptem i zręcznością retoryczną, by zaimponować Katarzynie, wszystko się zmienia od ceremonii zaślubin. Nie dość bowiem, że pan młody każe długo na siebie czekać, to zjawia się w stroju panny młodej, w długiej białej sukni z welonem. Wygląda to jak ślub dwóch lesbijek, nawet ksiądz omyłkowo zwraca się do Petruchia jak do kobiety. Taki zabieg reżysera nie jest jednak sprzeczny z intencją Szekspira, który każe oblubieńcowi przybyć w łachmanach do kościoła, chodziło bowiem o to, by prowokacja Petruchia była jak najbardziej szokująca i bezczelna; służba mówi zresztą, że była to parodia ślubu. Pożycie małżonków pokazane jest jako związek sadysty i alfonsa z bezbronną kobietą, szantażem i przemocą fizyczną zmuszaną do uległości. Morzona głodem, bita i upokarzana przez zaprzyjaźnionych z mężem transwestytów Katarzyna staje się szybko potulna i zastraszona. Nie mając w nikim oparcia, gdyż wcześniej z wszystkimi była skłócona, ustępuje mężowi we wszystkim, by ustrzec się od psychicznych i fizycznych tortur. Jest bowiem na niego skazana. Tymczasem młodsza Bianka flirtuje ze swoimi korepetytorami, chętna do spółkowania z każdym, kto się nawinie. Okazuje się cichą wodą, która za plecami ojca zrzuca maskę skromnej dziewicy i całą energię zużywa w seksualnych zapasach na czerwonej kanapie. Jeśli dodamy do tego zawikłania akcji,gdzie nikt nie jest tym, za kogo się podaje (konkurenci do ręki Bianki udają nauczycieli, a ich słudzy - panów), a każdy okazuje się inny, niż początkowo sądzimy, możemy uznać, że cała sztuka traktuje o udawaniu. Pokazuje jak trudno dostrzec granicę między prawdą a fałszem, pozorem a rzeczywistością. Wszyscy bowiem odgrywają różne role, przywdziewają dowolne maski i stroje. W końcowej scenie rodzinnego przyjęcia w domu Baptisty mężczyźni są ucharakteryzowani na gangsterów. Spowici dymem z cygar, grający w karty, w czerni, uzbrojeni, wyglądają jak bohaterowie filmów o mafii. Ich zakład o najbardziej posłuszną żonę wygrywa Petruchio, na którego rozkaz Kasia pojawia się jako jedyna. Jej kończący sztukę patetyczny monolog na temat powinności żony, niewolnicy męża, nie jest jednak potraktowany serio. Nie należy przecież zapominać, że oglądamy sztukę graną przez aktorów wędrownej trupy, graną przez aktorów "Przygotowania", graną przez aktorów warszawskich. Nikt tu nie stwarza iluzji, iż świat przedstawiony na scenie jest prawdziwy.
Spektakl został wyreżyserowany pomysłowo i precyzyjnie, zagrany dowcipnie. Ferency i Troński mają największe pole do popisu i wywiązują się znakomicie, są ozdobą tego przedstawienia. Niestety znakomitej Stence nie dorównuje zbyt deklamatorska Kożuchowska, której powab pryska, gdy otwiera buzię. Liczny zespół świetnie sobie radzi ze scenami zbiorowymi i szybkim tempem akcji. Gry słowne i zabawne dialogi Szekspira zostały wzbogacone scenicznymi zabiegami, gagami, rozwiązaniami parodystycznymi, dosadne żarty erotyczne wzmocnione obrazem i homoseksualnymi aluzjami, przez co stały się jeszcze bardziej dosadne, a zużyte rekwizyty - nowe. Muzyka Pawła Mykietyna na saksofon i akordeon grana na żywo dyktuje rytm przedstawienia. Powstała komedia śmieszna, dowcipna, błyskotliwa, atrakcyjna wizualnie, żywa. Nie mam wątpliwości, że jest to wydarzenie artystyczne pierwszej klasy.