Artykuły

Pamięć to nie cmentarz...

"Gałgan" w reż. Eweliny Marciniak we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Pisze Grzegorz Ćwiertniewicz w serwisie Teatr dla Was.

Próba medialna, zorganizowana na początku zeszłego tygodnia we Wrocławskim Teatrze Współczesnym, podczas której zaprezentowano dwa fragmenty spektaklu "Gałgan" w reżyserii Eweliny Marciniak, wzbudziła we mnie negatywne emocje i raczej nie stała się zachętą do obejrzenia całego przedstawienia. Moich obaw nie rozwiała również rozmowa z jego twórcami. Nie jestem zwolennikiem teatralnych dziwactw, a obrazy, które miałem okazję zobaczyć, nie pozwoliły mi uznać propozycji za normalną. Jak się później okaże - całkiem słusznie. Stoję na straży wolności twórczej, nawet jeśli przekracza ona granice wolności ogólnej. Nie wydaję opinii o spektaklu przed jego obejrzeniem. Nie zamykam się na indywidualizm reżyserski, wiodący ku niemożliwej do osiągnięcia w pełni niezależności. Ewelina Marciniak, absolwentka reżyserii krakowskiej PWST, europeistyki oraz dramatologii na Uniwersytecie Jagiellońskim, stara się dążyć do niej mimo wszystko. Zdaje się być mocno zakorzeniona w mrocznym nurcie teatralnym. Nie reżyseruje "ciemności", ona ją czuje. Czy nią, czy w niej żyje? Tego nie wiem. Umiejętność budowania czarnych wizji, będących w tym przypadku synonimem schyłku, upadku, końca, czynią z niej wyswobodzoną pionierkę w tworzeniu mądrego, trudnego teatru nocy, teatru psychiatrycznego. Dowodzą tego nagrody, jakie otrzymała za swoją dotychczasową działalność artystyczną. To zaangażowanie przekonało mnie, by dać utwierdzonej w czynie reżyserce szansę, choć na pewno jej wcale na niej nie zależało. Wziąwszy sobie do serca słowa Garcii, poszedłem do teatru z otwartą głową.

Premiera przedstawienia, opartego na sztuce Jarosława Murawskiego pt. "Gałgan", odbyła się 27 czerwca 2014 roku na Małej Scenie Wrocławskiego Teatru Współczesnego. Spektakl inspirowany był książkami Douwe Draaismy, profesora historii psychologii. Marciniak najpierw przeczytała jego "Machinę metafor"- książkę o pamięci, następnie "Fabrykę nostalgii" traktującą o tym, jak w miarę upływu lat człowiek inaczej postrzega pewne rzeczy, jak na starość dokładnie pamięta dzieciństwo, a zapomina to, co zdarzyło się wczoraj. Te aspekty bardzo ją zaintrygowały. Sięgnęła więc po kolejną pracę profesora. Tym razem była to "Księga zapominania". To ta książką utwierdziła ją w przekonaniu, że chce zajmować się pamięcią w takiej perspektywie, jaką prezentuje Douwe Draaisma. W dodatku zatęskniła za kryminałem. Postanowiła powrócić do tego gatunku, czego efektem jest najnowsza realizacja sceny przy Rzeźniczej - "Gałgan".

Bohaterami spektaklu są tak naprawdę stany emocjonalne rodzeństwa. Siostra (Maria Kania) z niewidomym bratem (Grzegorz Dowgiałło) snują opowieść o domu rodzinnym, o koszmarnym domu rodzinnym. Historia zamknięta jest w poszczególnych rozdziałach, których koniec sygnalizuje zgaśnięcie światła. Brakowało, a szkoda, tylko Mickiewiczowskich świec. Wspomnienia wywołują bardzo różne reakcje, ale przede wszystkim dowodzą, że mocno zakorzenione w pamięci, rzutują na egzystencję ludzi, których życie dzieje się zupełnie gdzie indziej, w jakimś odległym czasie. Czasoprzestrzeń nie została w "Gałganie" określona. Poza tym jej doprecyzowanie nie miało większego sensu, gdyż problem, z jakim mierzy się Marciniak, ma charakter uniwersalny. Trudno nawet określić czy prezentowane wydarzenia dzieją za życia rodzeństwa, czy są wspomnieniem zza grobu, czy z nieba (biel), czy z piekła (czerń), czy rozrachunku z przeszłością dokonują żywi ludzie, czy ich dusze, które po śmierci nie mogą zaznać spokoju. Nie wiadomo przecież, jak skończyły się ich losy. Wiadomo tylko tyle, że pewnego dnia matka została znaleziona martwa na kuchennej podłodze, że na jej pogrzeb przyjeżdża obcy dzieciom ojciec, znany im tylko z nazwy, nie z imienia, który zdążył założyć już nową rodzinę, ale poczuwa się do obowiązku zaopiekowania się sierotami. Wiadomo też, że seksualność człowieka jest nieobliczalna

Tym razem bardzo ważna okazała się scenografia, za przygotowanie której odpowiedzialna była Marzena Czaniecka. Trudno jednoznacznie stwierdzić, czym kierowała się budując przestrzeń sceniczną, ale udało jej się stworzyć warunki, w których każdy widz, indywidualnie, mógł przeżywać coś w rodzaju terapii psychologicznej. Były to również doskonałe warunki do udziału w seansie spirytystycznym. Nie wiemy wszak czy siostra i brat żyli, czy też przybyli jako duchy, przywołane wcześniej przez reżyserkę i zespół techniczny. Gdy publiczność zajmowała miejsca, rozdygotana i przestraszona Maria Kania stała już na scenie. Grzegorz Dowgiałło miał się dopiero widzom objawić. Widownia zorganizowana została z obu stron. Z każdego miejsca można było dostrzec to, co dzieje się na osadzonej w dole scenie, wolnej od dekoracji, zajętej częściowo przez basen wypełniony wodą, odgrywający w tym przypadku istotną rolę. Pomagał uwolnić się od cierpienia, odreagować zablokowane napięcia, stłumione emocje, skrępowane myśli i wyobrażenia. Mógł być swoistym katharis. Wodę tę skojarzyłem z Gangesem, rzeką uważaną przez wyznawców hinduizmu za świętą, za rzekę matkę i obietnicę zbawienia. Należy pamiętać, że Ganga zstąpiła na ziemię i oczyściła z grzechów prochy przodków króla. Dostrzegam pewną analogię. Może właśnie dlatego siostra skąpała w basenie brata? Gdy wyznawcy ową rzekę obrażą, wyzwala ona swe siły, wylewa z brzegów i czyni wielkie zniszczenia. Może właśnie dlatego zdenerwowana siostra wylewała wodę na scenę, mocząc nią widzów, wbrew ich woli, niszcząc ich starannie dobrane stroje? Folia termiczna przywiodła na myśl światło odbijające się w tafli rzeki.

Maria Kania to absolutne odkrycie teatralne! Potrafiła skupić na swej grze uwagę widza nie tylko ogromnym talentem, ale również odwagą, bezpośredniością i prawdą. Ta młoda aktorka ma szansę stać się jedną z pierwszych artystek Wrocławskiego Teatru Współczesnego. Grzegorz Dowgiałło, kompozytor, multiinstrumentalista, absolwent Akademii Muzycznej w Krakowie, laureat wielu nagród, bardzo dzielnie partnerował swojej scenicznej koleżance. Przygotował nie tylko fenomenalną muzykę, oddającą nastrój przedstawienia, ale wykazał się również bez wątpienia wyczuciem aktorskim i zaimponował trudną do wykreowania rolą. Oboje opowiedzieli o pamięci, o trudnej sztuce zapominania, o tym, że nie ma ucieczki od tego, co już wiemy. Ewelinie Marciniak udało się stworzyć bardzo dobry spektakl o relacjach międzyludzkich, o ludzkiej psychice, o skłonnościach złej pamięci do destrukcji człowieka. Widz, który zamierza obejrzeć przedstawienie w nowym sezonie, a powinien, już dziś musi przygotować się do odpowiedzi na kilka trudnych pytań: Czy gdyby istniała technika zapominania, zrobiłbyś z niej użytek? Czy chciałbyś usunąć jakieś wspomnienie o sobie z cudzej pamięci? Czy zmienia się coś we wspólnych wspomnieniach, gdy osoby, z którą dzieliłeś te wspomnienia, już nie ma? Gdyby twojego partnera zapytano o wymienienie trzech drogich jego sercu wspomnień, to myślisz że znałbyś jedno z nich? Dwa? A może trzy? Czy twój partner wie, że twoje najdroższe wspomnienie to wspomnienie o nim? O kim nie wolno zapomnieć? O kim TRZEBA zapomnieć? Te pytania zostaną zadane, bo należy znać na nie odpowiedź.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji