Podoba mi się ten facet
No, jednym słowem, panie Mokrowiecki, jak pan będziesz tak grał, to za każdym razem będzie teatr! Ale graj pan, byle często! Znowu niektórzy powiedzą, że się panu podlizuję i że mam do tego swoje powody. Oglądając się jednak na niektórych, należałoby zapomnieć o własnym zdaniu i sumieniu. A pan własne zdanie wypowiedziałeś dopiero 24 lutego 1991 roku (w Płocku) jako aktor.
Przyszedłem tego dnia do teatru głównie po to, by zobaczyć, czy Marek Mokrowiecki tylko wie jak, a sam nie może, czy też może tak jak wie. I zobaczyłem to drugie, a może jeszcze więcej. Przygotował on bowiem dwa monodramy "Transatlantyk" wg Gombrowicza i "Zaproszenie" wg Marka Nowakowskiego - dwóch różnych generacyjnie i percepcyjnie autorów. Mokrowiecki zaadaptował je w taki jednak sposób, a przy tym jeszcze odpowiednio zagrał, za odległość tych dwóch tekstów zmniejszyła się... do krótkiego zgaszenia świateł.
Obydwa utwory pozwoliły artyście wykazać pełnię warsztatowych umiejętności. Gombrowicza bez bogatego warsztatu aktorskiego zagrać w ogóle nie sposób. Jego teksty wymagają zarówno swobody i precyzji. Jeśli głos zawiśnie nie tak, położyć można całą kwestię. A jedna po drugiej muszą być podawane lekko jako niby wygłup, ale gdzieś tam w głębi całkiem serio. Mokrowieckiemu udało się zagrać te dwa gombrowiczowskie plany dzięki możliwościom aktorskim, które posiada i dzięki literackiemu wyczuciu jako adaptatorowi.
Nie wiem, kiedy przyszło mu do głowy zagrać opowiadanie Nowakowskiego - żeby użyć muzycznego określenia - w tej samej tonacji. Na scenie tak to właśnie wypadło. Przejście od jednego do drugiego autora zabrzmiało jak dalszy ciąg - powiedzmy - po wieloletniej przerwie. Gombrowsko-nowakowski bohater okazał się w swojej pozie bardziej efektowny, nawet chwilami współcześnie efekciarski, ale głównie dlatego, że jest on w dużej mierze także Mokrowiecki. Ludzie, podoba mi się ten facet. Gębę ma zwyczajną, a potrafi z niej zrobić maziapę i całkiem do przyjęcia pysk (oraz buzię). Przędą wszystkim gra z głową, ale nie zapomina o oczach, wargach, języku, rękach, nogach... a jeśli tego wszystkiego brakuje, w sukurs przychodzi marynarka, walizka i jej zawartość. A są przecież tacy aktorzy, których kostium oprowadza po scenie.
24 lutego można było przekonać się ostatecznie, że Mokrowiecki może poprowadzić teatr. I ma predyspozycje, by zrobić to dobrze. Sądzę, że powinien on jednak zacząć wymagać takiego aktorstwa od członków zespołu, jakie sam posiadł. Nie mam na myśli oczywiście dosłownej kopii, lecz warsztat. Ale ten musi być inny do Gombrowicza i inny do Słowackiego Może się mylę, ale nie widzę jednak Mokrowieckiego w dramacie romantycznym. Coś tak jakby nie te skrzypce. Z przyjemnością powitam jednak swoją pomyłkę. Ale dość dywagacji.
Monodramy, które artysta zlał w całość grą w tej samej tonacji (i rekwizytach), stosując niemal ten sam typ oświetlenia - poza ostatnią precyzyjnie wykadrowaną scenę - łączy również czynnik niemożności. W "Transatlantyku" jest to niemożność przebicia się polskiego pisarza, w "Zaproszeniu" - podróży, kontaktów ze światem. Łączy te dwa teksty również polska mentalność, przeciw której adaptacji dokonał Mokrowiecki. Poza tym, dzieli je wszystko, ale każe on widzowi o tym zapomnieć. I co najgorsze, udaje mi się to mimo czytelności różnicy czasu.
Radzę wybrać się do Teatru Dramatycznego w Płocku na Mokrowieckiego. Trzeba koniecznie zobaczyć, jakim aktorem jest jego dyrektor, by potem więcej wymagać od niego jako reżysera i dyrektora. Powinien on jednak od czasu do czasu obejrzeć samego siebie, nagrywając się na wideo. I pokazywać to zespołowi. Inna możliwość niż istnieje.
Aktorstwo wymaga jednak różnych środków wyrazu. Najlepsze są te, które pasują do osobowości aktora. Są wtedy naturalną jego siłą. Tą, która elektryzuje widownię. Albo porażają humorem. Mokrowieckiemu wyszło jedno i drugie. Warto to zobaczyć.