Iwan Antonow walczy z prawem... Parkinsona
W Teatrze Kameralnym straszy Duch Biurokracji. Pełno go w foyer, opanował też widownię. Jest oczywiście cały biały, choć jakby ubrany współcześnie, a jego sylwetka wydaje się znajoma. No tak - oczywiście: wymodelowano go na wzór Witolda Pyrkosza.
Potem Pyrkosz pojawia się na scenie. Nie jest już upiornie biały, przeciwnie - zmienia garnitury na coraz wykwintniejsze, zmienia sposób bycia na coraz bardziej światowy i twarz - na coraz bardziej inteligentną, życzliwą, otwartą. Ale to oczywiście pozory. Bo mimo tych przemian zewnętrznych w swej istocie pozostaje zawsze tym samym Duchem Biurokracji - niedorzecznej i bezwzględnej. Oczywiście nie jest sam. Ma swoich pomocników, nawet czcicieli. Oraz ofiary. Najczęściej pogodzone z losem, cierpliwe i posłuszne.
Iwan Antonow jest więc - jako ofiara - zjawiskiem nietypowym, mimo że z imienia i z nazwiska stanowi odpowiednik naszego Jana Kowalskiego. Antonow nie chce się poddać Duchowi Biurokracji i walczy z nim. W tej walce sojusznicy Antonowa okazują się jego wrogami, którzy towarzyszyli mu ujrzenia jego klęski. Tylko Dermendżijewa - zbuntowana służebnica ze świątyni biurokracji - pragnie mu naprawcie pomóc. A że los na ogół nie sprzyja samotnym buntownikom, Antonow (Bogusz Bilewski) i Dermendżijewa (Hanna Stankówna) są coraz bardziej zmęczeni bezowocnymi zmaganiami. Bułgarski satyryk o polskim imieniu - Stanisław Stratijew spodziewa się, że im - i im podobnym - widzowie pomogą kiedyś zwyciężyć Ducha Biurokracji. A że to zapewne nieprędko nastąpi, duch ten nadal straszy w foyer i na widowni Teatru Kameralnego...
Komedia Stratijewa "Owca", podobnie jak wcześniejsza Rzymska łaźnia, opiera się na pomyśle, który w realizacji estradowej - jako skecz na przykład - przekonywałby chyba bardziej. Rozbudowany i ulokowany na scenie dramatycznej bawi, oczywiście, zwłaszcza że autor obudował go zręcznie zabawnymi scenkami-miniskeczami i dowcipami, ale przecież wreszcie traci oddech i słabnie, nie przynosząc w rezultacie dość efektownej puenty na zakończenie.
O tym, jak trudno pisać komedie, przekonało się już wielu. Komediopisarz bułgarski umie jednak trafiać do widza. Wie, czym go sobie pozyskać, zna jego kłopoty powszednie i dokuczliwe. I jest nawet w pewnym sensie romantykiem: wierzy, że Iwan Antonow nie tylko naprawdę istnieje, lecz także nie da się złamać. Że nie zrezygnuje ze swojej walki w imię świętego spokoju. Dla zasady i wbrew wszystkiemu.
Dyrekcja Teatru Polskiego od lat konsekwentnie popiera współczesną dramaturgię. Że nie zawsze za to zbiera pochwały - winić należałoby raczej dramatopisarzy... Bo samo działanie Teatru jest niewątpliwie słuszne - co więcej - warte naśladowania. I dlatego też trzeba go chwalić za to, że na scenie Teatru Kameralnego pokazał bułgarską "Owcę" w starannej realizacji reżyserskiej Jerzego Rakowieckiego i w wybornej obsadzie aktorskiej. Tym bardziej, że i publiczność zaakceptowała wybór sztuki oraz przedstawienie - na "Owcy" jest pełno.