Artykuły

"Goło i wesoło" po polsku

"Goło i wesoło" w reż. Arkadiusza Jakubika w Kino-Teatrze Bajka w Warszawie. Pisze Anna Sobańska-Markowska w TVP on-line.

Już sam tytuł komedii "Goło i wesoło" na afiszu teatralnym przyciąga widzów dzięki głośnemu filmowi brytyjskiemu ("The Full Monty" w wersji oryginalnej). Bohaterami widowiska wyreżyserowanego przez Arkadiusza Jakubika są bezrobotni z Tomaszowa Mazowieckiego (a nie z Sheffield, jak w kinowej adaptacji nowozelandzkiej sztuki Stephana Sinclaira i Anthony'ego McCartena). Ci zwyczajni ludzie, pozbawieni perspektyw życiowych, postanawiają utworzyć zespół striptizerów Napalone Nosorożce.

Zgoda na akces do amatorskiego ansamblu dla każdego z tych polskich prowincjuszy oznacza decyzję trudną. Chodzi wszakże o przełamywanie tabu - pokonanie własnych przyzwyczajeń i kompleksów, a także zburzenie utartych obyczajów i odwrócenie ról społecznych. Nie kobiety miałyby teraz tańczyć na rurze w pubie, lecz oni, miejscowi - dla swoich żon, krewnych, znajomych.

Jeden z tomaszowian, bardzo męski Góra - Mirosław Zbrojewicz - mieszkający z mamą, praktykujący katolik, jest nawet gotów wykonać estradowy numer i to w stroju niekompletnym, ale - z zasłoniętą twarzą, aby ksiądz i parafianie się o nim nie dowiedzieli.

Jeszcze inny kandydat na striptizera, inteligentny, przystojny Gustaw - Radosław Pazura - łatwiej zaangażuje się w nieoczekiwane przedsięwzięcie. Robienie makijażu w prowizorycznej garderobie oraz przebieranki z odniesieniami do czasów rzymskich będą dla niego remedium na skrywany homoseksualizm.

Bodaj najszybciej "kupił" pomysł i obnażył umięśniony i opalony tors, najpierw tylko przed kolegami w biedzie, Żmuda - Henryk Gołębiewski - hałaśliwy, energiczny, zadziorny kibic piłkarski. Lepiej zresztą kiedy się pręży, a nie mówi.

Wewnętrzny opór pokona z czasem kolejny trzydziestokilkulatek Bugi - Tomasz Sapryk -przyjaciel Żmudy, były rockman, obecnie żonaty i dzieciaty, który odrodzi się po wzięciu do ręki zarzuconej niegdyś gitary.

Do tej grupy zdesperowanych ludzi należy jeszcze nieśmiały Norbert - Andrzej Andrzejewski - tracący rezon zwłaszcza w obecności kobiet. Ale i on podejmie ryzyko, a los go potem wynagrodzi.

Organizacji przedsięwzięcia podejmuje się Kierownik - Paweł Królikowski. Samozwańczy szef gra rolę - przed sobą i przed najbliższym otoczeniem - dobrotliwego cwaniaczka. W finale on także się rozbierze, mimo niedoskonałości figury. Wszakże musi być konsekwentny, skoro innych do tego namawiał.

Niezdarne pierwsze propozycje Napalonych Nosorożców oceni i początkowo odrzuci Bernard - Jacek Lenartowicz - typowy małomiasteczkowy biznesmen, właściciel klubu Eden, przerobionego z miejscowego kina.

Do poduczenia zbieraniny indywidualistów mających stanowić zgrany zespół zaangażowana zostaje była tancerka Wanda - Dorota Deląg - profesjonalna w postawie i baletowych ruchach, zasadnicza w pracy, seksowna, świadoma swojej urody. Ma wszelkie atuty, by mobilizować podopiecznych mimo początkowej klapy przed publicznością i doprowadzić ich do sukcesu.

Publiczność z góry wie, że zamiar się powiedzie. Widzi też, że miejskowiejscy kandydaci na striptizerów odbiegają od wizerunku zawodowych chippendalesów. Ale reżyser Arkadiusz Jakubik nikogo nie ośmiesza ani też nie zabawia widzów za wszelką cenę. Bezrobotni w tym komediowym, nie pozbawionym refleksji spektaklu są jak wyjęci z galerii współczesnych Polaków, ale przy tym estetyczni. I daleko im do postaci z obrazów Jerzego Dudy-Gracza.

Aktorzy mają trudne zadanie - występują w roli nieporadnych amatorów, którzy uczą się fachowo rozbierać. Dobrani przez reżysera wykonawcy powinni więc wykazać swoje zawodowstwo, by ich samych nie krytykowano za amatorszczyznę. W grę wpisana jest też łatwa do tandetnego przerysowania parodia męskiego striptizu, chwilami niewyszukany humor i zabawa, z epatowaniem golizną włącznie.

Scena - kabaretowa, estradowa, każda - jest żywą materią, a każdy wieczór w teatrze różni się od poprzednich. Widowisku wyżej opisanemu brakowało momentami tempa, pewne sytuacje były słabe aktorsko i niedopracowane reżysersko. W zamian nie zabrakło spektakularnych pomysłów, wywołujących szczery śmiech na widowni.

W tym dniu zresztą żadna przedstawicielka płci pięknej nie histeryzowała rozochocona, nie wykrzykiwała "nieprzystojnych" propozycji pod adresem striptizerów, co ponoć miało miejsce w następnych dniach. Wszystko do końca pozostawało w granicach dobrego smaku, czy też szeroko pojętej, ale jednak normy.

Niewątpliwie atrakcją - w rodzaju drag queen - stał się tego wieczoru Radosław Pazura krążący wśród publiczności. A ostatnim zaskoczeniem w spektaklu był finał striptizerów osłaniających przyrodzenie krakuskami, tańczących w takt "Czerwonych korali" Bratanków.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji