Artykuły

Improwizacja przewinięta - radiowe spojrzenie na romantyzm w spektaklach Pawła Łysaka i Pawła Sztarbowskiego

"Dziady" radiowe zostały skierowane do młodego pokolenia nie na zasadzie negacji czy zarzutów wobec sztampowych kwestii Mickiewicza. Twórcy na zasadzie kolażu wybrali te fragmenty, które mogłyby być dialogiczne względem sytuacji każdego współczesnego odbiorcy, który jest obywatelem świata, gdzie dyskurs liberalno-demokratyczny stoi na porządku dziennym - o słuchowisku Łysaka/Sztarbowskiego pisze Janusz Łastowiecki.

Wadzić się z romantyzmem to trudna sztuka. Z polskim romantyzmem - pewna klęska. To tak, jakby znad przepaści usuwać głaz, na którym się siedzi. Wiemy, że uwiera nas i nie pasuje do rzeczywistości wokoło. Co jednak wstawimy na jego miejsce? Co jesteśmy w stanie zaproponować? Myśl pozytywna szukała swojej ścieżki do nowego opisu świata. Po co zatem sięgała do romantyzmu, kurczowo trzymając się jego dziedzictwa jak emigrant Skawiński z noweli Sienkiewicza, który żył dzięki księgom "Pana Tadeusza"? Zamiast rewolucji ciekawsza wydaje się jednak (i dużo bardziej skuteczna) droga, jaką przyjął Paweł Łysak. Ten reżyser teatralny zaproponował w swojej koncepcji artystycznej nową opcję czytania romantyzmu. Wespół z dramaturgiem Pawłem Sztarbowskim opracowali kilka adaptacji dzieł romantycznych. Działając w Teatrze Polskim w Bydgoszczy zaproponowali nowe, często i kontrowersyjne odczytania kanonu polskiej literatury (wystarczy nadmienić takie tytuły jak: "Dziady" - na zdjęciu, "Wesele", "Trędowata"). W każdym z nich próbowali umiejętnie "spuścić powietrze z narodowego balonu" i pokazać, co jesteśmy w stanie wyłowić dziś dla siebie z przepastnej biblioteki natchnionego czasu. Ich koncepcję postaram się przedstawić na przykładzie radiowej realizacji "Dziadów" (tu: "Wieczór pierwszy" i "Wieczór drugi" ).

Teresa Walas, już na początku XXI wieku, nawiązując do koncepcji Marii Janion o "wyczerpaniu się paradygmatu romantycznego" pisała, że to dyskurs liberalno-demokratyczny odsunął pojęcie kultury narodowej na dalszy plan . Naród, pojęcie tak wrośnięte niegdyś w polski romantyzm, stało się zarzewiem podziałów i bardzo niebezpieczną kartą polityków. W momencie, gdy wolna demokratycznie Rzeczpospolita podniosła się z zaborów, automatycznie cały korowód idei nazywany przez Janion "stylem symboliczno-romantycznym" przestał się zgrywać z kapitalistycznym obliczem kraju - "społeczeństwa" już bardziej niż "narodu". Literatura, która była terapią dla latarnika Skawińskiego i pełniła funkcję kompensacyjną dla "dzieci trudnego czasu", przestała być zgodna z demokratyczno-liberalnym credo: "ceń się i nie bądź nigdy stratny". Społeczeństwo się rozwarstwiło, namnożyły się odmienne upodobania polityczne, gospodarcze i literackie. Na przekór jednak tym prognozom, autorka przeczuwała usilnie, że mesjanistyczna lawa może powrócić w najmniej oczekiwanym momencie, a pozornie nieobecny mit wciąż będzie burzył się i wrzał pod konformistyczną tkanką demokratycznego społeczeństwa. Najlepszym dowodem na tezę Walas o przyczajonych mitach romantyzmu jest klimat posmoleński. Echa romantyczne przybrały wtedy postać nieracjonalnych lęków i przeświadczeń: krótki solidaryzm posmoleński i kanonada metafizycznych motywacji ("zdradzeni o świcie") towarzysząca pytaniom o przyczyny katastrofy.

O tym kotle, który wrze w polskim społeczeństwie, zdawali sobie sprawę teatralni twórcy z Bydgoszczy. Teatr polaryzuje, często wsadza kij w mrowisko, miesza w "narodowej kadzi" i dociera do opinii publicznej znacznie szybciej niż wysublimowane konwencje czy motywy literackie. Łysak startując do konkursu na dyrektora Teatru Powszechnego w Warszawie (warto zaznaczyć, że ten konkurs wygrał) pisał w swojej koncepcji programowo-organizacyjnej: "Powinien to być teatr oparty w głównej mierze na wybitnych tekstach literackich (...) otwarty na ryzyko artystyczne, a jednocześnie nie zapominający o powinnościach teatru repertuarowego. Chciałbym, aby teatr (...) był miejscem poszukiwań nowoczesnych rozwiązań estetycznych i spotkań wybitnych twórców (...) niebojących się odważnie mówić o problemach współczesnego świata (...). Zderzenie się z klasyką polską i światową jest pierwszym istotnym obowiązkiem pozwalającym podjąć tematy tożsamościowe i wspólnotowe (...) Ważne jest odnalezienie w niej wątków, które są istotne i żywe dla dzisiejszej publiczności, a także nowych form, za pomocą których można będzie ją przedstawiać, przy jednoczesnej dbałości o język i najwyższy poziom wykonawstwa" .

Z powyższej koncepcji najistotniejszym problemem dla niniejszego tekstu staną się "wątki i formy", za pomocą których twórcy wydostali z przepastnych dziejów kod romantyczny dla współczesnego widza/słuchacza. Sztarbowski, naczelny dramaturg, zastępca Łysaka tak kiedyś mówił o swoim stosunku do spuścizny romantycznej:"To są tematy, które obchodzą mnie zarówno w życiu zawodowym, jak i osobistym, bo budują tożsamość wspólnoty, w której się musimy jakoś odnaleźć, czy nam się podoba czy nie. A że krzywe zwierciadło? A czy na polską rzeczywistość, a pewnie i rzeczywistość w ogóle, da się w ogóle patrzeć na serio? Kiedy patrzy się na oficjalną stronę jakiejkolwiek sytuacji, zawsze przecież warto zerknąć również na rewers, spuścić trochę powietrza z tych tożsamościowych balonów, scalających wspólnotę w sposób często tak absurdalny, że aż nie chce się wierzyć, że ktokolwiek na to się łapie. Ale niestety, dzieje się tak, że najtańsze symbole i mity narodowe, zupełnie już wyeksploatowane, okazują się wciąż zaskakująco skuteczne. Teatr jest dobrym medium, żeby pokazać rzeczywistość od podszewki, nie od strony symboli i wielkich haseł, ale poprzez ludzi, którzy jak to ludzie, nawet w wielkich i podniosłych momentach mogą zachowywać się różnie, poddawać się namiętnościom, mieć swoje lęki".

A tak Sztarbowski tłumaczył chęć zrobienia radiowych "Dziadów": "Przeszłość stała się ostatnio najważniejszym punktem w dyskusji o kształcie współczesnej Polski (...) Dlatego wciąż warto wracać do romantyzmu, a szczególnie do Dziadów, które Ryszard Przybylski nazywa "przepytywaniem umarłych". Osią słuchowiska jest opowieść Starca, granego przez Wojciecha Pszoniaka. Chcieliśmy, by ta postać wiodła słuchaczy przez kolejne odsłony utworu" .

Łysak z kolei dopowiadał: " Szukaliśmy u Mickiewicza ironii, krzywego zwierciadła i delikatnego dystansu, które pozwalają uciec od egzaltacji i patosu w stronę spokojnej, racjonalnej rozmowy o przeszłości - dodaje Paweł Łysak. - Jesteśmy skazani na ciągłe szamotanie się z historią, która wciąż wymaga nowego opisu. Inaczej nie będziemy mogli budować na niej naszej tożsamości - mówi Paweł Łysak. - I jesteśmy skazani na Dziady, bo bez naszych umarłych nie staniemy się nowoczesnym narodem. Musimy jedynie zdjąć ich z pomników i uczynić partnerami w dyskusji" .

Bez naszych umarłych nie staniemy się nowoczesnym narodem. W tle tej wypowiedzi cały czas słychać tytuł książki Janion, swoiste napomnienie: "Do Europy tak, ale razem z naszymi umarłymi" . Czy to umarli stali się bohaterami radiowej opowieści panów: Łysaka i Sztarbowskiego?

"Dziady", zrealizowane w dwóch częściach: wileńsko-kowieńskim Wieczorze pierwszym i drezdeńskim "Wieczorze drugim" już od początku były podminowane atmosferą ryzyka i eksperymentu. Zmieścić II i IV część "Dziadów" w 45 minutach nagrania, a III część w 60 minutach to już na wstępie pachniało organizacyjnym "strzałem w głowę". Praca w radiu jest szybka, czas nagrań w studiu jest obliczony dość skrupulatnie, ale nie można tym chyba wytłumaczyć osobliwego zdarzenia, jakie zaszło podczas nagrania "Wieczoru pierwszego". Andrzej Chyra szedł do studia z przeświadczeniem, iż grać ma księdza Piotra. Gdy dotarł na miejsce, szybko został postawiony na ziemię to znaczy: zamiast epizodu z Widzeniem Księdza Piotra miał zagrać główną rolę Gustawa-Konrada. Nieprzygotowany Gustaw-Konrad, sfrustrowany Gustaw-Konrad. W epoce Holoubka rzecz nie do pomyślenia. Twórców to jednak nie zniechęciło. Wręcz przeciwnie: umożliwiło nowe poszukiwania improwizacyjne. Chyra, znany ze swojego profesjonalizmu, poradził sobie jak należy. Zanim jednak wybrzmiała jego (tj. Gustawa) opowieść, słuchacze mieli doświadczyć spotkania z Guślarzem i zastępem duchów, które przygnały na obrzęd "Dziadów". Ktoś, kto oczekiwał frenezji, mistyki i niemiłego zapachu grobowej siarki, mógł się grubo zawieźć. Do studia Łysak zaprosił zespół ludowy Myszyniec. Gwara kurpiowska, jaką przemawiają postaci, z jednej strony brzmi zaskakująco autentycznie i świeżo, ale z drugiej nie przypomina frenetycznych obrazków z wcześniejszych teatralnych inscenizacji dramatu. Wiatr, urywany oddech "upiora", niepokojące kroki pojawiają się w słuchowisku tylko wtedy, gdy pojawić się ma Gustaw. To tak, jakby akcent grozy został przesunięty został z obrzędowości na jednostkową opowieść, a romantycznej opowieści przywrócono folklor i ideowy ukłon dla gminu. Zawsze zastanawiała mnie granica między metafizycznym wtajemniczeniem (listopadowy wieczór, cmentarz, rozmowa z zaświatami) a folklorem, gdzie duchowość przeradza się w przaśność, a samotność przeżycia w grupową inscenizację. "Robactwo, zgnilizna / te przy mnie zostaną" - wyśpiewywane przez Guślarza (Władysław Guślarz) brzmią satyrycznie. "Ciemno wszędzie, głucho wszędzie" wyśpiewywane przez zespół, powtarzane co chwilę tworzą przerywnik, refren w tej ludowej imprezie. Kobiety odgrywają rolę: Józia, Rózi, Zosi bez nadmiernej kreatywności, wyczuć można, że czytają z kartki, intonują poszczególne kwestie na swój sposób. Głos kobiety, która myli się przy czytaniu nie buduje w wyobraźni odbiorcy obrazu prawdziwościowych zdarzeń i ludzi. Twórcy z dużym dystansem podchodzą do wizerunku "Dziadów cz. II" uobecnianej przez lata na scenach teatralnych. To tak, jakby z przeładowanego scenami wizyjnymi dramatu usunąć perspektywę góry i zostawić tylko to, co na dole. Podejrzewam, że zerwanie z metafizyką musiało służyć też temu, by odseparować z tekstu to, co przemówi do wyobraźni słuchacza-przechodnia, człowieka, dla którego radio to prosty przesył info-rozrywki, a więc w tej mierze folklor jest tu kluczem do współczesności.

Srogości i chłodnej powagi dodaje w słuchowisku muzyka Pawła Mykietyna, która występuje na zasadzie kontrapunktu wobec melodii ludowych Myszyńca. Mykietyn podsuwa groźną, powtarzająca się melodię, która kojarzyć się może z nadchodzącym wrogiem, złem. Muzyka w "Dziadach" Łysaka i Sztarbowskiego jest współczesna, pozbawiona stylizacji mozartowskich. Nie mieści się w konwencji epoki XIX - wiecznej. Upiór powłóczący skręconą kończyną sunie w stronę chaty księdza jak współczesny bezdomny. To upiór swoim oddechem urywanym i niestabilnym daje znać, że sam się obawia tego, co ma nastąpić. Idzie jak niepewny w niepewne.

Z dusznej od folkloru atmosfery rocznicowej przenosimy się już do chaty księdza. Chyra pojawia się tu bez nadnaturalnych zjawisk, podaje Mickiewiczowską frazę jak amerykański aktor, bez egzaltacji, spokojnie. Tam, gdzie uznaje to za stosowne - przedłuża pauzę, przyśpiesza i zwalnia tempo. Nie czyni tego z akademicką stylistyką, ale w bardzo doraźny, przenikliwy sposób. Wtóruje mu ksiądz o głosie Ignacego Gogolewskiego. Akcent rozmowy zostaje przesunięty z wątku miłosnego na wątek "obrzędowy". Gustaw nie tłumaczy tu swojego szaleństwa nadnaturalną mocą, a raczej wypaleniem, do bólu ludzkim poczuciem rozczarowania. Sprzężenie zwrotne, jakie zachodzi pomiędzy Gustawem a Księdzem co do kwestii "przywrócenia dziadów" jest sednem ich spotkania. Emocje, które kierują Księdzem (co ma odzwierciedlenie w zaangażowanej grze Gogolewskiego) zostają wystawione na próbę. To on staje się przyziemny. Pytania stawiane przez współczesnego Gustawa sytuują go po stronie, w której powinniśmy zobaczyć prędzej księdza niż szaleńca. Gustaw w wykonaniu Chyry chce wierzyć, Ksiądz natomiast zachowuje się jak natchniony moralista, który w wyniku braku argumentów teologicznych, ucieka się do pustych napomnień. Upiór o tak fizykalnej aparycji jak Chyra najdobitniej wypowiada antynomiczną prawdę o sobie, gdy posługuje się metaforą ćmy: "choć nie lubią światła / w światło lecieć muszą" (wrażenie jest takie, jakby aktor mówił o sobie, autentycznie). Nie wiadomo zatem, kto w tej rozmowie bardziej zachowuje bystry umysł: czy postać nie z tego świata (Gustaw) czy racjonalny kapłan. Gustaw z drwiną w głosie wyśmiewa konwenanse: "Gdy na dziewczyną zawołają żono! / Już ją żywcem pogrzebiono!". Przypomina mi ten akcent radiowe odczytanie szekspirowskiego "Poskromienia złośnicy" . Reżyser radiowej wersji dramatu, Adam Ferency jako komentarz do dramatu wykorzystał w tle słuchowiska dźwięki z feministycznego pochodu pod nazwą "Nazywam się miliard" (nota bene nawiązującego do "Dziadów").

"Wieczór pierwszy" wieńczy pieśń ludowa w grójeckiej gwarze wykonywana przez jedną z kobiet: "Jakeśmy się zakochali / trzy lata już blisko / kochałeś mnie Janku / ale po głupsiemu". Przaśne wykonanie miłosnej pieśni domyka trzy godziny: rozpaczy, miłości i trwogi, w której tej pierwszej było tyle, co kot napłakał. To jednak nie w części wileńsko-kowieńskiej dochodzi do najmocniejszego akcentu w odczytaniu Dziadów. Nastąpi ona w Wieczorze drugim.

W scenie drugiej Konrad rozpoczyna swoją Wielką Improwizację słowami: "Samotność - cóż po ludziach (...). Chyra gra naturalnie, do czego nas przyzwyczaił w "Wieczorze pierwszym". Jednak zdoła wypowiedzieć tylko krótki fragment improwizacji do momentu: "Język kłamie głosowi, a głos myślom kłamie / Myśl z duszy leci bystro, nim się w słowach złamie (...)". W tym momencie urywa się wszystko: muzyka Mykietyna w tle, trzaski złowróżbne i wszelkie inne pozasemantyczne dźwięki. Cisza. Nagle, jakby ktoś na najszybszych obrotach włączyć przewijak w magnetofonie i przez blisko 20 sekund słyszymy jeden pisk taśmy, w którym głosik Konrada przypomina pisk Myszki-Miki. To wymowne odstąpienie od Improwizacji, świadczyć może o wyczerpaniu się romantyczno-mesjanistycznego paradygmatu Konrada. Twórcy oszczędzili słuchaczom kolejne zwrotki tego zuchwałego buntu, okraszonego namiętnymi rozkazami i retoryką nad-człowieka. Ten fragment nie pasowałby ani do koncepcji zaproponowanej przez aktora, ani nie zgrywałby się konsekwentnie z antymetafizyczną wizją "Wieczoru pierwszego". Taśma zatrzymuje się i od razu wchodzą miłe dla ucha odgłosy leśnych ptaków, strumyku. Oto słowami Guślarza z I części "Dziadów" Konrad zdziwiony pyta sam siebie: "Gdzież zaszedłem / nigdzie śladu ni drożyny (...) Zbłądziłem - otóż skutek młodzieńczego zapału". Następną sceną jest od razu Salon Warszawski.

Narrator (co trzeba zaznaczyć) odtwarzany głosem Wojciecha Pszoniaka to przewodnik. Mówi językiem spokojnym, trochę może zrezygnowanym. To mędrzec, który opowiadał już pewnie nie jeden raz historię "Dziadów" i nuży go ciągłe zainteresowanie tą opowieścią. Głos aktora może oddać (co niebezpieczne dla autonomii tekstu) każdą najmniejszą emocję: ironię, zwątpienie, sarkazm. Aktor, który wypowie Improwizację z werwą komika położy przesłanie na łopatki. Nie słowo w radiu ma kluczowe znaczenie, ale głosowa konkretyzacja tego słowa i konwencja muzyczna. Wymowne jest zakończenie Wieczoru drugiego. To znowu fragment I części "Dziadów". Przewodnik mówi: "Kto w młodości pieśń żałoby / Raz zanucił, wiecznie nuci / Kto młody odwiedza groby / Już z nich na świat nie powróci". Pszoniak mówi to z satyrycznym zaśpiewem, jakby lekko drwił, pewny swojego morału. Przewodnik mówi tę kwestię, która w pierwotnym tekście przynależała do Młodzieży. Staje się młodym pokoleniem, które mówi już po latach. Przepracowawszy młodzieńczy witalizm, patrzy na romantyczne wzorce jak na relikt dawnej epoki. Jest w tym zrezygnowaniu jednak pewien spokój. Nie ma zrywu, krwi, płonącego ogniem miłości Gustawa, rządu dusz ani guseł. Słuchowisko kończy klasyczna formuła, która przypominać może pozytywne zakończenie baśni: "znowu słońce zaświeci / Wrócą dzieci, starce wrócą".

Łysak i Sztarbowski rozpoczynając spektakl od pierwszych słów "Upiora": "Serce ustało (...)" i wieńcząc go fragmentem kwestii Młodzieży z części I, postawili na jednostkowość mickiewiczowskiej opowieści. Cały sztafaż narodowy, związany z heroiczną walką o ojczyznę, zostawili na drugim planie, przyśpieszyli ją za pomocą taśmy. W wileńsko-kowieńskiej części zrezygnowali z wątku miłosnego, odsłaniając nam Gustawa-ironistę, inteligentnego, wyciszonego "upiora", który potrafi drwić z Księdza i z samego siebie.

W drezdeńskiej części z kolei odsączyli z Konrada co konradowskie, a więc posłannictwo patriotyczne, mesjanizm (pozostawili jednak słynne "czterdzieści i cztery"). "Dziady" radiowe zostały skierowane do młodego pokolenia nie na zasadzie negacji czy zarzutów wobec sztampowych kwestii Mickiewicza. Twórcy na zasadzie kolażu wybrali te fragmenty, które mogłyby być dialogiczne względem sytuacji każdego współczesnego odbiorcy, który jest obywatelem świata, gdzie dyskurs liberalno-demokratyczny stoi na porządku dziennym.

W tym dyskursie każdy wybierze przecież to, co pomoże mu we współczesnym oglądzie świata. Radiowe "Dziady" nie pytają o sens / bezsens naszych klęsk narodowych. Pytają o jutro, w którym odnaleźć się mają młodzi. "Będziemy idących witać /I powracających pytać / Lękliwym rozpędzać trwogę / Błędnym pokazywać drogę". Odwrót od życia, eskapizm i pesymizm, które cechowały wcześniejsze wystawienia Dziadów, zamieniają się na racjonalizm, refleksyjność, dialogikę. Powrót myśli pozytywnej? Jeśli tak, to wciąż z pomocą romantycznego "klasyka" czyli Mickiewicza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji