W czwartym wymiarze
Glenn Gould twierdził, że prawdziwa sztuka polega na godzeniu przeciwieństw - powagi z humorem, dyscypliny i nirwany, intelektu i ekstazy. Był genialnym kanadyjskim pianistą. Jego "Wariacje Goldbergowskie" Bacha stały się muzycznym bestsellerem. Nikt tak ani wcześniej, ani później nie grał Bacha, jak on. David Young, jego rodak, uczynił postać Goulda bohaterem swojej sztuki zatytułowanej po prostu -"Glenn". Skonstruował ją tak, jak Bach swój utwór: aria wstępna, aria końcowa, w środku 30 wariacji. W teatrze mówimy - scenek. Postać Goulda rozpisał na czterech aktorów, dzięki temu powstało przedstawienie absolutnie niezwykle - oto z jednej strony udało się ukazać wielorakość natury artysty, z drugiej - stworzyć niepowtarzalny kwartet.
Tadeusz Bradecki - reżyser przedstawienia, poprowadził ów kwartet niczym dyrygent. Jest taka wspaniała scena, gdy aktorzy stoją na w czterech rogach sceny, a ich dialogi krzyżują się, i każdy rozmawia z każdym, wchodząc płynnie poprzednikowi w słowo, zmienia się czas, sytuacja. 50-letni Purytanin Gould (Wojciech Górniak) rozmawia z Gouldem Młodym Geniuszem (Marcin Szaforz), nim przebrzmią słowa tego ostatniego włącza się Gould Wirtuoz (Andrzej Dopierała), odpowiada mu Gould Perfekcjonista (Jerzy Głybin), przerzucają się tak myślami, wspomnieniami aż do finału, aż do kolejnej wariacji.
Niesamowicie trudne zadanie stoi przed aktorami, każdy ukazuje inną twarz Glena Goulda, w innym momencie jego życia. Geniusz - to początki kariery, Wirtuoz - to najbardziej morderczy okres w życiu pianisty, koncertuje, staje się bożyszczem tłumów, w tym właśnie okresie rodzą się i przybierają na sile jego największe dziwactwa, Perfekcjonista - to Glen, który już zerwał z publicznymi występami, zaszył się w studiu, fascynują go techniczne możliwości aparatury i wreszcie Purytanin - ma już teoretycznie wszystko za sobą, podejmuje decyzję by po raz wtóry nagrać "Wariacje". Życie zatacza koło.
Przed aktorami stanęło niebywale trudne zadanie, grać w kwartecie, to znaczy współpracować ściśle z pozostałymi "muzykami", zarazem samemu nie nie uderzyć w fałszywą nutę. Na dodatek każdy ze scenicznych "Glennów" odgrywa postaci, z którymi Gould stykał się w ciągu swojego życia, na moment pojawia się von Karajan, Berstein, student, szef studia nagraniowego, stary przyjaciel.
Sądzę, że aktorzy zasłużyli na wielkie uznanie, unosząc ciężar stawianego przed nimi zadania. Wielkie brawa należą się Marcinowi Szaforzowi, który praktycznie tą rolą zadebiutował na śląskiej scenie.
Czterem Glennom udało się nie tylko zaprezentować sylwetkę znanego pianisty, opowiedzieć prawdziwie o jego życiu. Twórcom spektaklu udało się osiągnąć znacznie więcej, opowiedzieli o dwoistości duszy ludzkiej w ogóle, niekoniecznie tej sławnej i genialnej. O wyborach dokonywanych przez całe życie, o nadziejach i o tym co z nich zostaje.