Artykuły

Skrzypek na dachu, czyli Tewje na Gazowej

"Skrzypek na dachu" w reż. Emila Wesołowskiego w Operze Krakowskiej. Pisze Mateusz Borkowski w Gazecie Wyborczej - Kraków.

"Skrzypek na dachu" pokazywany pod gołym niebem na Kazimierzu pod względem organizacyjnym wypadł znakomicie. Artystycznie pozostawił jednak wielki niedosyt.

Od lat jestem wielbicielem amerykańskich musicali, przede wszystkim tych oryginalnych, wystawianych na teatralnych deskach. "Skrzypka na dachu" znam doskonale zarówno w wersji filmowej z niezapomnianą rolą Topola, jak i tej teatralnej.

Pierwszym musicalem, który obejrzałem w swoim życiu w teatrze, była właśnie historia ubogiego mleczarza Tewjego. Spektakl w reżyserii Marka Weiss-Grzesińskiego, pod kierownictwem muzycznym Ewy Michnik, przypominam sobie dziś z rozrzewnieniem.

Po latach Opera Krakowska postanowiła wrócić do jednego z najpopularniejszych dzieł na Broadwayu, od premiery którego minęło równo 50 lat. Najnowszej produkcji podjęli się Emil Wesołowski (inscenizacja, reżyseria i choreografia) i Bogusław Nowak (inscenizacja). Za kierownictwo muzyczne odpowiadał dyrygujący orkiestrą Marcin Nałęcz-Niesiołowski, scenografię i kostiumy zrealizował Ryszard Melliwa, a chór przygotowała Joanna Wójtowicz.

W plenerowym widowisku, które zobaczyliśmy w sercu Kazimierza, pierwszy akt - niemiłosiernie rozwleczony, raził dosłownością rozwiązań niczym bajka dla dzieci. Znacznie lepszy okazał się drugi akt, w którym akcja przyspiesza i w którym widać było wyraźniej rękę reżysera. Z rozwiązań zastosowanych przez Wesołowskiego podobały mi się sceny zbiorowe, umiejętne wykorzystanie zabudowań z końca XIX wieku, efekty stop-klatki, podczas których Tewje zwracał się do Boga oraz niespodziewany zjazd na linie nieboszczki Frumy Sary (Karolina Wieczorek).

Największe uwagi mam do gry aktorskiej. Od nieoswojenia z mikroportami (wybaczam) dużo poważniejsze było dla mnie wrażenie, że aktorzy zbyt często byli pozostawieni sami sobie i nie zawsze dobrze poprowadzili swoje role. Postaci Żydów zostały nakreślone zbyt grubą kreską, były przerysowane, co wywoływało chwilami niezamierzony, groteskowy efekt. Przykładem może być Agnieszka Cząstka, która jako karykaturalna swatka Jenta mówiła z nieznośną manierą Katarzyny Pakosińskiej, zaś w połączeniu z peruką rudych loków a la Eva Minge - wyglądała jak wyjęta żywcem z kabaretu. Nie pasowała też Katarzyna Oleś-Blacha w roli córki Tewjego - Hundel. Obronną ręką wyszli za to Iwona Socha (Chawa), będąca dziś jedną z najlepszych solistek przy Lubicz, świetni aktorsko Adam Sobierajski (student Perczyk), Bożena Zawiślak-Dolny (Gołda) oraz Przemysław Rezner jako poczciwy Tewje. Kolorytu dodał też tytułowy skrzypek, czyli Paweł Wójtowicz, który nie bał się grać dosłownie wysoko - stojąc na różnych dachach.

Krakowskiej publiczności spektakl się podobał, co mnie oczywiście nie dziwi. Piękna muzyka, wykonywana na żywo w posiadającej ogromny potencjał przestrzeni zrewitalizowanej niedawno dawnej Gazowni Miejskiej (ul. Gazowa 16), efektowne tańce ("Taniec z butelkami" i hopak), znane piosenki ("Tradycja", "Gdybym był bogaczem") czy humor słowny - to wszystko sprawia, że jaki by ten "Skrzypek" nie był, to go kupujemy. Ale jak śpiewała w piosence "Los" Edyta Geppert z zespołem Kroke - "Każdy swoją Anatewkę ma". Z tą, którą widziałem w niedzielę w Gazowni Miejskiej, niestety się nie utożsamiam.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji