Prz pół czarnej z p. Aleksandrem...Szwejkiem
NIE, Szwejkowi nie było na imię Aleksander, ale wrażenie, jakie Dzwonkowski (Aleksander) wywiera swą kreacją w postaci "dzielnego wojaka," jest tak silne, że kojarzy imię odtwórcy - z nazwiskiem bohatera powieści Jarosława Haska, ożywionego współcześnie przez Bertolta Brechta.
Zresztą, nim zobaczyłem się z panem Dzwonkowskim, wypadło mi w Warszawie uścisnąć rękę panu... Szwejkowi.
Działo się to w garderobie Teatru Wojska Polskiego, tuż przed przedstawieniem głośnej sztuki Brechta. Leciwy pan, o twarzy pooranej zmarszczkami, o krótko przystrzyżonych włosach. Tak można sobie wyobrażać Szwejka, postarzałego o tych czterdzieści minionych lat...
Gdy po krótkiej, serdecznej rozmowie wyszedłem z garderoby, trudno było opędzić się myśli, że nie tylko "dzielny wojak", ale i... pan Dzwonkowski poważnie posunął się w latach - od tego czasu, gdy widywaliśmy go na scenie poznańskiego Teatru Polskiego... A szkoda... Taki doskonały aktor...
KNAJPA "Pod Kielichem" - kilka zajętych stolików, pijany esesman bełkocze o zamachu na Adolfa i nagle od jednego z tych stolików słychać:
- Bardzo przepraszam, a co to za Adolf? Ja znałem dwóch Adolfów. Jeden, który był ekspedientem u drogerzysty Prusza, a teraz siedzi w kacecie, ponieważ nie chciał sprzedawać kwasu solnego nikomu innemu, tylko Czechom. Znałem też Adolfa Kokoszkę, który zbierał psie łajno, a teraz też jest w kacecie...
Pointa tego kapitalnego zapytania - godna jest jak najbardziej Haskowego Szwejka, ale trzeba słyszeć intonację,w jakiej Dzwonkowski to zdanie wypowiada... I potem - przez całe przedstawienie - każde ukazanie się na scenie Szwejka, każdy jego ruch, każde słowo przyjmowane są z zapartym oddechem przez widownię.
NIEMNIEJ silnego wrażenia doznałem następnego dnia, gdy - zgodnie z umową - spotkałem się z panem Dzwonkowskim przy "pół czarnej". Zobaczyłem, zdumiony, innego człowieka. Po prostu młodszego o tych... czterdzieści lat, które dodała mu wczoraj charakteryzacja i rola. Tylko ścięta przy skórze "fryzura" przypominała Szwejka. Odetchnąłem z uczuciem ulgi. Dzwonkowski jest tak samo młody, jak pamiętam go z Poznania...
O Poznaniu zresztą przegadaliśmy całą godzinę i tylko na marginesie rozmowy udało mi się dowiedzieć, że przez kilka pierwszych lat pobytu w Warszawie Dzwonkowski grał u Szyfmana (za jedną ze swych ról, a mianowicie za grę w "Ożenku" Gogola, został w 1952 r. laureatem Nagrody Państwowej), a w teatrze Wojska Polskiego, przed "Szwejkiem" występował w "Dobrym człowieku z Se Cznanu" (również Bertolta Brechta i również jak "Szwejk - w reżyserii Ludwika Rene).
- Wie pan, redaktorze, że właśnie w Poznaniu, to znaczy przed wyjazdem do Warszawy w 1948 roku, przeżyłem najprzyjemniejsze lata... Cóż to był wtedy za teatr! Zespół był tak wyrównany, że najskromniejsze nawet rólki grali doskonali aktorzy... A atmosfery mogą Stomie pozazdrościć dyrektorzy teatrów. Wszyscy moi koledzy, którzy w tym okresie przeszli przez poznańską scenę wspominają te lata z sentymentem... Bardzo, bardzo pokochałem Poznań...
- No to trzeba go odwiedzić...
- Gdybym tylko mógł "złapać trochę oddechu", chętnie przy 27 Grudnia zagrałbym w jakiejś sztuce, ale nie bardzo się obecnie na to zanosi. "Szwejk" poleci chyba jeszcze kilka miesięcy, potem wystawiamy "Damy i Huzary", w których będę grał Grzesia. Może w przyszłym roku uda mi się na jakiś czas "wyskoczyć" z Warszawy... Zobaczymy... A w każdym razie proszę przekazać poznańskiej bardzo teatralnej i sympatycznej publiczności moje najserdeczniejsze pozdrowienia.