Apelacja w sprawie Szwejka
Krytyk jeden z Warszawy, Kott Jan, oskarżył pana Szwejka o to, że był bezradny wobec Hitlera. Nie jest to pierwsze oskarżenie pod jego adresem. Jak wiadomo po pierwszej wojnie znaleziono w papierach Sądu Wojennego donos następujący: "Szwejk Józef zamierzał zrzucić maskę obłudnika i osobiście wystąpić przeciw osobie naszego monarchy i naszego państwa". Oba te oskarżenia są jednakowo rozsądne. Szwejk był rzeczywiście intelektualnie bezradny wobec hitleryzmu. Ale w gruncie rzeczy to intelectuele byli bezradni. Przecież rozsądne, analityczne diagnozy totalizmu - i to wszelkich jego odmian - istniały już w latach trzydziestych. I właśnie ich autorzy byli najbardziej bezradni. Bezradny intelektualnie Szwejk znalazł postawę na codzień. Dzień, w którym dla pana Balouna zaczyna brakować porcji wędzonki, a pan Szwejk nie ma już ochoty śpiewać "sto lat" i zaczyna mieć wszystko gdzieś, zaczyna pozorować, jest pierwszym dniem końca.
Ta gorzka teza nie jest jednak intelektualnie nazbyt olśniewająca. Bo też "Szwejk" należy do innego nurtu Brechta niż moralitety. "Szwejk" jest z gatunku Volkstuck. Przypominam, że autor "Powieści za trzy grosze", precyzyjnej analizy mechanizmów społecznych, w sztuce "Opera za trzy grosze" i w filmie pod tym tytułem, zrobionym wspólnie z Pabstem - przesuwa akcenty z analizy na stylizację elementów kultury przedmieścia, lumpenproletariatu. Tę ludowość poetyki świetnie zrozumiał scenograf Jan Kosiński, nieco mniej reżyser Ludwik Rene. Na kurtynce wyświetla się czterowiersz samego Prezydenta Akademii prof. dr Tadeusza Kotarbińskiego, w programie drukuje wyjątki z "Zasad polityki władców" Diderota. Ten intelektualizm na wyrost ma rozszerzyć perspektywy sprawy poza jeden tylko okres, ale w rezultacie nazbyt przesuwa całą rzecz w stronę moralitetu. Potem wszyscy mają pretensje, że z perspektywy gospody "Pod kielichem" hitleryzm jest zdeformowany, niegroźny i w ogóle odczuwają niedosyt i dysonans. Rene był jednak na tyle rozsądny, że nie zamierzał w roku 1957 demaskować Hitlera. Zrozumiał główną intencję Brechta i stworzył opowieść o postawie Szwejka. W tej konwencji okna gospody "Pod kielichem" mogą pozostać zakopcone, mogą deformować obraz rzeczywistego świata. Bo chodzi przecież o coś innego. Jest to jeden z tych utworów, do których nie pasuje typ argumentacji zastosowany kiedyś w sposób klasyczny przez Zygmunta Kałużyńskiego wobec "Starego człowieka i morza": "Nowela ta, napisana z niewątpliwym nerwem, ma pozory surowego, a nawet brutalnego realizmu. Są to tylko pozory; gwałtowność akcji daje tu złudzenie prawdy, ale fabuła "Starego człowieka i morza" jest w gruncie rzeczy fantastyczna. Jest mało prawdopodobne, by zawodowy rybak w ciągu trzech miesięcy nie zdołał schwytać nawet płotki w jednej z najbardziej obfitych i w ryby okolic świata". ("Listy zza trzech granic", str. 61).
Brecht nie tylko przeniósł Szwejka z pierwszej wojny w drugą, ale i zmienił charakter utworu. U Haszka mamy powieść szlaku, gdzie bohater jest odsyłany z miejsca na miejsce, z instytucji do instytucji. Instytucje te kompromituje. Kompromituje Austrię.
U Brechta Szwejk zostaje żołnierzem, dostaje karabin, ale jest sam. Żołnierz nie może być sam. Żołnierzy musi być przynajmniej dwóch. Starszy i młodszy. Przełożony i podwładny. Przełożeni są z tytułu stopnia i z tytułu służby. Z tytułu służby przełożonymi są te osoby wojskowe, którym żołnierze podlegają służbowo, chociażby nawet ta podległość była tylko przejściowa. Nawet jak dwaj żołnierze są sobie równi z tytułu stopnia i z tytułu służby, to i tak jeden musi być starszym, musi być przełożonym. Przełożony ma prawo wydawania podwładnym rozkazów i obowiązany jest kontrolować ich wykonanie. Podwładny musi bezwzględnie słuchać swoich przełożonych. I jeśli Szwejk nie ma przełożonego, to nie ma kto Szwejkowi rozkazywać. Jeśli nikt nie rozkazuje, to Szwejk nie słucha. Jeśli żołnierz nie słucha rozkazów, to nie ma dyscypliny, nie ma wtedy - rzecz jasna - wojska. Gdy nie ma wojska, nie ma i satyry na wojsko, nie ma satyry na cokolwiek. Jest tylko Szwejk i jego osobiste poczucie humoru.
Oczywiście postawa Szwejka niekoniecznie musi zyskać aprobatę. Nie trzeba być moralnym maksymalistą, by zauważyć, że chwilami jest on nazbyt współczesnym facetem znad Wełtawy:
KRÓTKOWZROCZNY: Zabawa, zabawa. Ale nie trzeba zaraz włazić im do tyłka.
SZWEJK: (pouczająco) Niech pan tak nie mówi, to prawdziwa sztuka. Niejedno małe zwierzę chciałoby siedzieć w tyłku tygrysa. Tam dopiero czułoby się bezpiecznie, ale tam nie łatwo się dostać.
Boję się zresztą pisać ostro o samym Józefie Szwejku. Wiadomo, że nie pozostawiał żadnego zdania bez riposty. Był gadułą, obezwładniającym swą wymową wszystkich, którzy się z nim stykali. Ludwik Rene podzielił ten los. Momenty zwycięstwa Szwejka nad reżyserem stały się momentami niewątpliwej porażki "Szwejka".