Szwejk pod Stalingradem
Dobrego wojaka Szwejka znamy zarówno z powieści Haszka jak i z jej różnych przeróbek teatralnych. Znamy i zawsze śmiejemy się głośno z jego uwag wypowiadanych z głupia frant, z jego porównań i przypomnień. Brecht nie przerobił "Szwejka" na scenę, ale strawestował go. Zrobił to jak to praktykowali wielcy pisarze dramatyczni (jak praktykował zresztą nieraz i on sam): wziął cudzy materiał literacki, przetworzył go po swojemu i zmienił w inne dzieło. Gdy tak robi pisarz mierny, popełnia mniej lub bardziej wyraźny plagiat. U pisarza wielkiego powstaje nowy wybitny utwór. Brecht był wielkim pisarzem.
Z powieści Haszka przeszły do sztuki Brechta główne postacie - nie tylko tytułowa, ogólny zarys akcji, trochę zabawnych powiedzeń. Zostało tu to podane w typowo brechtowskiej formie "opowiadającego" teatru z charakterystycznymi songami i różnorakimi efektami teatralnymi. Wszystko zaś swą artystyczną wymową ma służyć protestowi przeciw wojnie, obronie prostego człowieka i wyśmianiu władców, którzy do tej wojny prowadzą.
Brecht dokonał przy tym jednego bardzo istotnego przesunięcia w czasie. Przeniósł Szwejka z pierwszej wojny światowej do drugiej. Oczywiście musiało to pociągnąć za sobą zmianę pewnych realiów, dodanie nowych, np. esesmani, gestapo, Stalingrad. Ale nie tylko to. Niestety pociągnęło to za sobą również jakiś fałsz czy też niedowład sztuki. Szwejk i cały klimat tej postaci odpowiada znakomicie c. k. monarchii austriacko - węgierskiej, owemu operetkowemu państwu z operetkowym cesarzem i operetkowym wojskiem, które tradycyjnie zawsze brało w skórę. Wobec tej operetki kpiny Szwejka były ostrą i zabójczą bronią. Ale Niemcy hitlerowskie to nie operetka. Dobroduszny Szwejk - i nie tylko on - wydaje się tu postacią z innego świata. Z jego powiedzeń i perypetii śmiejemy się nieraz serdecznie, ale słuchając sztuki nie moglibyśmy uwierzyć, że to były czasy godne wprawdzie także jakiejś wielkiej kpiny, przede wszystkim jednak przerażające straszliwą grozą i potwornym okrucieństwem. Zbyt dobrze o tym pamiętamy i dlatego musi nas uderzyć jakaś niewspółmierność tonu w brechtowskim "Szwejku".
Oczywiście są w sztuce Brechta sceny znakomite, działające doskonałym dowcipem, sugestywnym obrazem, czy celną poetycką myślą. Trafiają się obok nich partie o pewnych dłużyznach. Najlepszy zaś jest Brecht w kilku przejmujących songach np. w znanym wierszu "A co dostała żona żołnierza" czy "Niemieckim miserere". Słowem - najlepszy jest tam, gdzie daje rzeczy całkowicie własne, oryginalne i swą wymową dostosowane do czasów przedstawionych w sztuce. Ale nastrój i charakter całości jest inny i ten - jak powiedzieliśmy - nie może nas zadowolić.
LUDWIK RENE, który ma za sobą ładne przedstawienie "Dobrego człowieka z Seczuanu", ponownie pokazał, że dobrze czuje Brechta. Przedstawienie dalekie od wszelkiego iluzjonizmu odznacza się rozmachem, fantazją, udanymi pomysłami reżyserskimi i tak charakterystyczną dla Brechta różnorodnością efektów teatralnych, których jedność polega na tym, że służą jednemu celowi. Doskonałe były sceny pod Stalingradem, duże wrażenie robiło "Miserere" przy czołgu jakby wjeżdżającym w widownie. Muzyka KANSA EISLERA jak zawsze znakomita, szkoda, że songów nasi aktorzy na ogół jeszcze nie umieją śpiewać. Dodajmy do tego karykaturalne maski mistrzowsko zrobione przez JERZEGO ZARUBĘ, celowo użytą scenę obrotową, filmowe napisy i kilka chwytów wziętych z chaplinowskiego "Dyktatora" (nawiasem zaznaczmy, że i ten film przy genialnych fragmentach wydaje nam się dziś zbyt groteskowym ujęciem hitleryzmu). No i przede wszystkim scenografia JANA KOSIŃSKIEGO, który również świetnie czuje Brechta. Scenografia "Szwejka" ma zachwycającą lekkość; pełno tu zabawnych ujęć. Chwilami odnosi się wrażenie jakby scenograf sam bawił się swoimi pomysłami. Bardzo dowcipna jest ogromna fotografia Wełtawy, niezmiernie sugestywny śnieżny bezmiar pod Stalingradem, dobre przejście z świecących gwiazd na niebie do świateł choinkowych w mieszczańskim mieszkaniu. A maleńki krzaczek wśród śniegów i jeszcze wiele innych uroczych szczegółów... Kostiumy IRENY BURKE i ANIELI WOJCIECHOWSKIEJ groteskowo wyolbrzymiają różne zewnętrzne cechy charakterystyczne.
Szwejka gra ALEKSANDER DZWONKOWSKI. Jest bardzo zabawny, nie przeszarżowany. Gra z lekkim przymrużeniem oka, udaje głupiego, jest Szwejkiem Brechta a nie Haszka. Dzwonkowski utrzymuje swą grę w tonacji komediowej. Taka sama jest WANDA ŁUCZYCKA jako właścicielka baru "Pod kielichem" i BOLESŁAW PŁOTNICKI jako szpicel gestapo - mimo karykaturalnie powiększonego podsłuchującego ucha. Reszta postaci ujęta jest zdecydowanie groteskowo przy czym groteska ta budzi tylko śmiech a nie grozę, co np. w wypadku esesmanów i gestapowców z pewnością nie jest słuszne. Przy tym większość występujących aktorów to ludzie młodzi, nie mający jeszcze dużego wyrobienia technicznego a wyrobienie to dla pokazania dobrej groteski jest szczególnie potrzebne. Stąd niejedno w ich grze pozostawia do życzenia. Poza tym przedstawienie premierowe robiło wrażenie jeszcze niezupełnie "rozkręconego". Nie wszystko się dobrze z sobą kleiło. Miejmy nadzieję, że potem będzie lepiej.