Artykuły

Białystok w strachu, rewizor jedzie. Smutna diagnoza

"Rewizor" w reż. Jacka Jabrzyka w Teatrze Dramatycznym w Białymstoku. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Zamiast urzędnika w surducie, dwaj młodzieńcy w dresach. Zamiast powozem, zwieją luksusowym samochodem. Ale efekt jest ten sam - niechcący obnażą ludzką przypadłość - strach przed kompromitacją. I pokażą, co ów strach robi z ludźmi. A pokaz jest groteskowy i ciekawy - warto zobaczyć w Teatrze Dramatycznym na spektaklu "Rewizor". W weekend (21-22.06) ostatnie spektakle w sezonie

Zespół teatru pod kierunkiem Jacka Jabrzyka sięgnął po klasykę dramaturgii - słynny tekst Mikołaja Gogola. Fabularnie to rzecz bardzo prosta: oto pewnego dnia do pewnego prowincjonalnego miasta dociera wieść: rewizor jedzie! Wysoki rangą urzędnik to zazwyczaj kłopoty. Na wszystkich więc pada strach, bo ponoć, jak mówi któryś z bohaterów: "nie ma człowieka, który nie ma nic za uszami, każdy bierze łapówki". Niepokój sięga zenitu, zdrowy rozsądek gdzieś znika, za rewizora biorą zwykłego człowieka. Kłaniają mu się w pas, uprzedzają zachcianki. Chlestakow początkowo nic nie rozumie, lecz szybko w sytuacji się orientuje, rozsmakowuje... i skrzętnie korzysta z gratisów. A te same mu wchodzą do ręki, nie tylko w postaci pokaźnych paczek pieniędzy, ale i córki włodarza. Zanim pomyłka wyjdzie na jaw, minie dużo czasu. Ale wystarczająco, by miejscowy układ zatrząsł się w posadach. A błąd w rozpoznaniu terenu zdemaskował wszystko i wszystkich.

Tyle u Gogola, niemal półtora wieku wcześniej.

Dostaje się wszystkim

Teraz mamy wiek XXI i uniwersalny "Rewizor" ciągle daje radę. Trzeba tylko kosmetycznych zmian, współczesnego anturażu, współczesnego języka. Wszystko to w spektaklu Dramatycznego dostajemy, a efekt jest ciekawy. Reżyser przesunął akcenty - zderza Wschód z Zachodem (domniemany rewizor to młodzieniec z zagranicy), również na poziomie języka. To on staje się barierą nie do pokonania, i metaforą jednocześnie - pierwszym stopniem do przerażenia: gdy czegoś nie znamy, zaczynamy się gubić. Horodniczy (znakomity Marek Tyszkiewicz), zawiadujący całym miastem, nie mogąc się dogadać z domniemanym rewizorem (Krzysztof Wieszczek), wpada w coraz większy popłoch.

Cóż to za scena! Jeden i drugi nie rozumieją się nawzajem, ale to, co u jednego (Chlestakow) jest zwyczajną miną nierozumiejącą, ten drugi (Horodniczy) odbiera jako twarz nieprzeniknioną, nieoswojoną, jeszcze bardziej groźną. Od tego się zaczyna, strach przed mocniejszą władzą i restrykcjami zaczyna się rozlewać po miasteczku, zatacza coraz większe kręgi i odbiera ludziom rozum. Ten się płaszczy, tamten to wykorzystuje, pomagierzy nie wiedzą też, co ze sobą zrobić, a za chwilę sytuacja się odwraca. Ot, odwieczny taniec w sieci uzależnień i układów, czy to w małym, czy to w dużym mieście. Tańcowi przygląda się publiczność i śmieje się do rozpuku. A przecież to właśnie w "Rewizorze" pada słynne zdanie: "Z czego się śmiejecie? Z siebie samych się śmiejecie...". Bo też i dostaje się po trosze nam wszystkim.

Zakodowana wiadomość o Białymstoku

Zwłaszcza że ascetyczny scenograficznie spektakl to rodzaj szarady, którą każdy może rozszyfrowywać po swojemu. I wedle własnego klucza w minach, gestach, uzależnieniach prowincjonalnej elity dopatrywać się jakichś podobieństw. Wybór lokalnych urzędników w "Rewizorze" mamy rozmaity: jest i sędzia, i naczelnik poczty, i szef szkoły, i dyrektor szpitala. Jest i zawiadujący nimi - Horodniczy, nazwany w białostockiej adaptacji Antonim Truchanowskim (choć jeśli już pada, to twórcy powinni być konsekwentni: skoro ten zyskuje nowe miano, reszta bohaterów też powinna). Wszyscy trzęsą portkami, gdy nieoczekiwane przybycie Rewizora zaburza dotychczasowy układ. I, by spaść ze stołka jak najmniej boleśnie - gotowi są bronić własnej skóry, donosząc na tych, którzy już są im niepotrzebni.

Taka sytuacja ma wiele adresów, nie jest już w sumie istotne, kto jest kim w spektaklu, i na ile jest on faktycznie zakodowaną wiadomością o Białymstoku w krzywym zwierciadle ("My to miasto pograniczne, za nami już dzicz"). Lokalne atrakcyjne smaczki to jedno, uniwersalna przypowieść o tym, co strach robi z człowiekiem i jak bardzo ten potrafi się zapętlić - to drugie. I ważniejsze.

Aktorzy ciekawie wygrywają ową absurdalną sieć uzależnień, prowincjonalną układowość, korupcję, spijanie sobie z dziubków, towarzystwo wzajemnej adoracji. Właściwie każdy z aktorów ma tu swój moment, na chwilę potrafi przykuć uwagę, nawet w epizodzie.

Upiorna cepeliada

Na pierwszy plan wysuwa się Horodniczy, którego przaśność, cwaniakowatość, "ja bardzo lubię być ministrem" - ciekawie gra Marek Tyszkiewicz (świetna scena, gdy wykorzystując swoją władzę, rozstawia podwładnych po kątach). Znakomicie w roli asystenta wypada (gościnnie) Jan Jurkowski. Trzymający się z tyłu służbista, wydawałoby się ścichapęk, tak naprawdę gra w swą własną grę i w najmniej spodziewanym momencie wyskoczy do góry. Ileż już takich "cichych wód" nieoczekiwanie się już objawiało w świecie politycznym i społecznym! Zliczyć nie sposób. W finale, gdy wyładowuje się na swojej potencjalnej narzeczonej i ćwiczy ją jak marionetkę, oglądamy narodziny nowego decydenta, który już przymierza się do nowej roli. Za chwilę objawi się nam drugi Horodniczy - poprzedni jest już spalony i wyśmiany, ale mamy już drugiego.

Ciekawy jest pomysł wprowadzenia zagranicznych młodzieńców, którzy nieoczekiwanie, wbrew swojej woli, stają się najważniejszymi osobami w mieście. Chlestakow nie mówi po polsku, do ucha tłumaczy mu kumpel Osip (Tomasz Robak), Horodniczemu ich słowa przekłada też na polski jego asystent. Ta wielopiętrowość, językowe rozmijanie się, interesująco koresponduje też z rozwarstwieniem, różnymi nastrojami, zawieszeniami, zapętleniami, w które obfituje spektakl. Bardzo istotna jest tu choreografia, podkreślająca emocje. Już sam początek przedstawienia, w którym urzędnicy niczym marionetki, tańczą solo, strzelając minami, zapowiada kierunek spektaklu. Ale dopiero później okaże się, że w tych kilku minutach zawarta została cała historia. To groteskowy przekładaniec, w którym i muzyka disco, i babie lato z XIX-wiecznego obrazu, i samogon, i dyżurna sierotka w stroju folklorystycznym z chlebem w dłoniach, i symboliczna wersalka jeżdżąca po scenie, i sarmata.... się zmieszczą. I to całkiem spójnie się łącząc.

Trochę to upiorna cepeliada - i niewesoły obraz prowincjonalnego miasta w krzywym zwierciadle.

Toksyczna relacja

Jest jeszcze jeden wart uwagi wymiar spektaklu Jabrzyka. Oglądamy nie tylko rozpad hierarchii, która dekonstruuje się wskutek strachu (miejscowa elita okazuje się być kolosem na glinianych nogach, wali się błyskawicznie, gdy ktoś lub coś zaburzy pierwotny układ).

Mamy też coś więcej - dramatyczny obraz rozpadu rodziny. Twórcy zaglądają do wnętrza domu Horodniczego, w którym brak jakichkolwiek więzi i komunikacji. Matka skupiona jest na sobie i swoich potrzebach, ojciec na karierze, a między nimi córka, próbująca jakoś zaistnieć, ale bez powodzenia. Ekspresyjnie zagrana relacja: matka (Justyna Godlewska) - córka (Natalia Sakowicz) to toksyczny związek dwóch kobiet, w różnym wieku, niekochanych, niedojrzałych, rywalizujących ze sobą, liczących na jakieś uczucie i demonstrujących to w różny sposób. Bardzo wymowne są sceny, w której cała trójka: ojciec, matka i córka śpiewa swoje mruczando. Każdy sobie a muzom, nawzajem się nie słysząc.

***

Kto i kiedy

Współczesny przekład "Rewizora" - Agnieszka Lubomira Piotrowska, autorka adaptacji - Dana Łukasińska, scenografia - Bartholomaus Martin Kleppek, choreografia - Mikołaj Mikołajczyk.

Obok aktorów Teatru Dramatycznego (Justyny Godlewskiej-Kruczkowskiej, Doroty Radomskiej, Natalii Sakowicz, Bernarda Macieja Bani, Krzysztofa Ławniczaka, Sławomira Popławskiego, Piotra Półtoraka, Piotra Szekowskiego, Marka Tyszkiewicza i Franciszka Utko) na scenie pojawią się gościnnie: Jan Jurkowski, Tomasz Robak (student Hochschule für Musik, Theater und Medien Hannover) oraz Krzysztof Wieszczek - aktor Narodowego Teatru Starego w Krakowie znany telewidzom z takich seriali jak "Szpilki na Giewoncie", "Majka" czy "Na Wspólnej".

Spektakl trwa około 120 minut, zobaczyć go można w sobotę i niedzielę (21-22 czerwca) o godz. 17.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji