Groteska i poezja
Rzadko który utwór literacki zrobił taką karierę, jak "Przygody dzielnego wojaka Szwejka", Haszka. Wiele się na to złożyło, prócz talentu autora i wielkiej siły komicznej jego bohatera. Przede wszystkim środowisko, które sobie wybrał autor, rozpadająca się armia austriacka nadawało się znakomicie do tak ostrej satyry: było w nim tyle śmieszności, że tylko wybierać pełnymi garściami. Toteż powieść Haszka rozeszła się po świecie w milionach egzemplarzy, zagrana była w przeróbce scenicznej na setkach scen globu ziemskiego (u nas niezapomnianym Szwejkiem był Jaracz w Teatrze Ateneum) przerobiona na filmy w najróżniejszych postaciach, a Szwejk stał się po prostu symbolem żołnierza, nie biorącego na serio wojska ani wojny.
Bertolt Brecht sięgnął po temat szwejkowski śmiało, i jeszcze śmielej zmienił Szwejkowi nie tylko epokę, ale i środowisko: z "samograja", jakim była c. k. armia Franciszka Józefa uczynił armię hitlerowską wraz z SS i Gestapo, nie bacząc na to, że w tej właśnie armii nad elementami śmieszności górowały elementy podłości i grozy. Trzeba mieć wielki talent Brechta, by moc kpić z hitlerowców, nie uzupełniając nietaktów w stosunku do tych którzy na własnej skórze odczuli ową grozę, jaką ze sobą nieśli władcy Trzeciej Rzeszy. Trzeba mieć wielki talent Brechta, by postać tak niezmiernie bogatą, jak Szwejk, umieć wzbogacić jeszcze o swoje własne pomysły. Nie wystarczy tu być satyrykiem, trzeba być i poetą.
Brecht łączy w swej twórczości najbardziej szczęśliwie te dwa elementy, toteż tam, gdzie satyra już nie mogła dać rady, przychodzi w pomoc poezja. Zjawia się ona przede wszystkim w postaci pełnych uroku piosenek, owych brechtowskich "songów", z których każdy jest małym arcydziełem liryki, jak choćby owa pieśń "A co dostała żona żołnierza" czy ta, która zaczyna się od słów "I władcy nam kazali pewnej pięknej chwili abyśmy im niewielkie miasto Gdańsk zdobyli..."
Ale i poza "songami", w samych sytuacjach odnaleźć można poezję, która swym urokiem oddala gorycz, wzbierającą na wspomnienie okrucieństw komicznie przedstawionego hitlerowskiego SS.
I dzieje się tu u Brechta coś podobnego do tego, co obserwowaliśmy w chaplinowskim "Dyktatorze", gdzie okrucieństwa, popełniane przez hitleryzm na żałosnym żydowskim fryzjerze, zaprawione były poezją, która ułatwiała trawienie gorzkiego śmiechu.
W takich właśnie sytuacjach olbrzymie zadanie ma reżyseria, jeden krok dalej w kierunkuj groteski, jedna fałszywa sytuacja zniweczyć może czar takiego utworu, jak brechtowski "Szwejk". Ludwik Rene zdawał się o tym doskonale wiedzieć. Przede wszystkim nie uronił nic z poezji, powtóre swą groteskę potrafił umieścić tak, by stanowiła jak gdyby oddzielny, choć ściśle związany z akcją element.
Groteskę stanowią tu przede wszystkim intermedia, w których zjawiają się maski władców ustroju hitlerowskiego: samego Fuhrera, Goeringa, Himmlera i Goebbelsa. Przyznać trzeba, że Brecht ułatwił tu zadanie, zarówno reżyserowi, jak twórcy masek Jerzemu Zarubie, dokładnie określając w swych uwagach, jakie powinny być i jaki ma być na przykład stosunek proporcji i rozmiarów małego Goebbelsa do reszty olbrzymich masek. Ale przyznać też trzeba, że Zaruba wywiązał się z owych wskazówek po mistrzowsku i że jego maski budzą, parodiując mickiewiczowskie słowa "śmiech pusty, a potem litość i trwogę.".
Reżyser rozwiązał też w szybko po sobie następujących obrazach właściwą każdej sztuce Brechta filmową zmienność miejsca akcji, a dwuplanowy obraz, w którym nieszczęsny Szwejk wędruje przez śnieżne przestrzenie Rosji, gdy jego przyjaciele w ciepłym wnętrzu oberży "Pod kielichem" wspominają go czule, wypadł wprost znakomicie.
Jedyną usterką reżyserii jest miejscami brak tempa w obrębie poszczególnych obrazów, zbytnie przeciąganie akcji, która staje się wówczas nużąca. Wynagradzają to sceny, posiadające niezrównaną siłę komiczną i to nie tylko dzięki grze wykonawcy roli Szwejka Dzwonkowskiego (o czym za chwilę), ale dzięki trafnie ułożonym sytuacjom.
Trzecim czynnikiem, który obok reżyserii i wspaniałych masek przyczynił się do wysokiego poziomu widowiska jest tu scenograf Jan Kosiński.
Wnętrze jego oberży "Pod Kielichem" z lanszaftem wymalowanym na grającej szafie, przeładowanym kredensem i każdym szczegółem twórczo przemyślanym - znakomite, a w scenografii pozostałych obrazów uderza połączenie realistycznych szczegółów z nieledwie fantastycznymi środkami, stwarzającymi odpowiednią atmosferę.
Także kostiumy (zwłaszcza esesowców) projektu Ireny Burke i Anieli Wojciechowskiej dorównują scenografii Kosińskiego.
Oddzielna sprawa to kreacja Aleksandra Dzwonkowskiego w roli Szwejka.
Chaplin, tworząc swego "Dyktatora", mógł być spokojny, gdyż to on sam grał podwójną rolę żydowskiego fryzjera i Fuhrera i umiał samego siebie trzymać na wodzy, by nie przekroczyć owej niewidzialnej granicy pomiędzy groteską a grozą. Haszkowski Szwejk miał u nas w swoim czasie genialnego wykonawcę w Jaraczu. Zrozumiale jest że świetny charakterystyczny aktor jakim jest Dzwonkowski, musiał czuć ciężar odpowiedzialności, jaki na nim spoczywa. Rodzaj jego interpretacji łagodnie ślamazarny nadaje się doskonale do roli tego powolnego żołnierza, który nie przejmuje się niczym, nawet stojąc w obliczu niechybnej
śmierci. Dzwonkowski w najwyższym stopniu wykorzystał tu swe wrodzone niejako możliwości aktorskie, stworzył parę scen niezapomnianych. Do takich należy przede wszystkim przesłuchanie w SS, następnie scena kradzieży psa pana radcy. Było w jego kreacji może mniej liryki, niż w niezapomnianym Szwejku Jaracza, ale siła komiczna wydobyta została w pełni.
Obok Dzwonkowskiego wybiła się na czoło zespołu Wanda Łuczycka w roli oberżystki Kopeckiej: stworzyła postać ostrą w rysunku, śmiałą, komiczną i liryczną. Ludwik Pak jako przyjaciel Szwejka melancholijny Baloun był świetny w swej czystej grotesce, a Mieczysław Stoor jako zakochany rzeźnik umiał wywołać szczery śmiech. Epizod z kapelanem wypadł bardzo dobrze dzięki grze Tadeusza Chmielewskiego.
Dwie oszukane panienki Andzię i Kaśkę zagrały przyjemnie Małgorzata Leśniewska i Izabela Paszkiewicz.
Zespół stanął na wysokości zadania, tworząc zgraną całość.
*
Dobry pomysł miała reżyseria, umieszczając nad sceną piękny i wprowadzający w właściwy "klimat" sztuki o hitleryzmie czterowiersz Tadeusza Kotarbińskiego:
Powiem ci raz rzecz smutną,
więcej nie powtórzę.
Było państwo niewielkie, w nim
wszystko nieduże:
Obszar, ilość pogłowia, miary
wytwórczość
Lecz szubienice były normalnej
wielkości.