Miasto mężczyzn
W Amsterdamie, w dzielnicy "czerwonych latarni" znajduje się jedyny w swoim rodzaju targ, na którym burdele sąsiadują ze sklepami mięsnymi. W jednych witrynach dziewczyny w bieliźnie czekają na seks, w drugich krwawe połcie mięsa czekają na zjedzenie. Różnica jest taka, że cielęcina nie mruga na klientów.
Nie wiem, czy Krzysztof Warlikowski, wystawiając "Poskromienie złośnicy" Szekspira, miał ten obraz w pamięci, ale oddaje on dokładnie temat jego inscenizacji. Nie jest to bowiem kolejna wersja historii o niedolach pożycia małżeńskiego, lecz naładowana seksem, gorzka komedia o męskim szowinizmie. Komedia bez happy endu.
Warlikowski z poczuciem humoru pokazuje świat, w którym kobieta jest towarem wystawionym na licytację. Rozumie to Katarzyna (Danuta Stenka) i już w pierwszej scenie demonstracyjnie zrzuca sukienkę przed zalotnikami. "Sztukę kochania" Owidiusza zastąpiły pornosy, które ogląda na wideo pijaczyna Okpisz. Lucencjo (Marcin Dorociński), chcąc zdobyć Biankę, po prostu rozbiera ją na kanapie, a następnie uprawia z nią mechaniczny, beznamiętny seks. Gremio (Leon Charewicz), Hortensjo (Paweł Tucholski) i Petruchio (Adam Ferency) mają gęby pełne frazesów o miłości, lecz w gruncie rzeczy chodzi im o jedno: o zdobycie i podporządkowanie drugiego człowieka.
Danuta Stenka zagrała kobietę świadomą tych mechanizmów. Kasia sama chce zdobywać, ale w starciu z Petruchiem przegrywa. Ze starej panny zmienia się w tresowane zwierzątko. W roli męża-tresera Ferency zakpił z mitu amanta. Jego Petruchio to odpychający typ, który siłą zdobywa kobiety, bo żadna z nim nie pójdzie z własnej woli.
Kobiety są tu zresztą na drugim planie, podrywane niejako z obowiązku. Najlepiej mężczyźni czują się sami, przy kartach albo w ekstatycznym tańcu. Taki taniec trzech samotnych, młodych macho, wyjętych żywcem z dyskoteki, demonstrujących umięśnione ramiona i torsy, taniec, który mógł ustawić tylko Wojciech Misiuro, poprzedza ostateczne złamanie uporu Kasi. Stenka ostatni monolog o powinnościach żony wobec męża mówi z proscenium, wprost do publiczności. Mówi przez łzy. Ten monolog zwykle wywoływał salwy śmiechu. W Dramatycznym słuchany jest w napiętej ciszy. Warlikowski ma dar czytania klasycznych dramatów, jakby zostały napisane wczoraj. Z renesansowej komedii wydobył jeden z najbardziej zakłamanych mitów XX wieku - mit kobiety wyzwolonej. "Poskromienie złośnicy" razem z {#re#7109}"Zimową opowieścią"{/#}, którą wystawił w zeszłym sezonie w Poznaniu, wyznacza nowy styl grania Szekspira w polskim teatrze. Ten reżyser nie tylko przebiera swoich bohaterów w marynarki, co czyniło wielu przed nim, ale daje im dzisiejszą świadomość. Jego mężczyźni zachowują się tak, jakby za często oglądali "Ojca chrzestnego", jego kobiety zapatrzyły się chyba na "Vogue". Gdzie się nauczyli brutalności, jak nie w kinie? Gdzie się nauczyli miłości, jak nie w ilustrowanych czasopismach? Do tego muzyka Pawła Mykietyna na saksofony i akordeony - i mamy Szekspira odmłodzonego o czterysta lat, którego ogląda się jak filmy Felliniego. Autor zniósł to świetnie.