Taniec i nie tylko
Dwa sposoby myślenia o dzisiejszym tańcu spotkały się w sobotni wieczór na wielkiej scenie: modern i contemporary-jednorodność i różnorodność.
W "Hammering" Joe Altera taniec jest tańcem. W "Stop-non-stop" Pauliny Cysewskiej - tworzywem do tworzenia teatru.
Patrząc na
W choreografii Joe Altera tancerze występują na pustej scenie i sam fakt występowania wydaje się przesądzać o tym, co na tej scenie oglądamy. Alter układa bowiem gotową, w zasadzie jednorodną stylistycznie kompozycję ruchową, podporządkowaną muzyce - to ona przesądza o tempie tańca, jego energii i ekspresji. Kiedy w utworze Kevina Volansa słychać fragmenty kojarzące się nieco z folklorem góralskim, w ruchu wyraźnie widać inspirację "góralszczyzną". Kiedy muzyka dostojnieje i łagodnieje - ruch nabiera cech menueta. Nie mamy do czynienia z tańcem ludowym ani dworskim w sposób bezpośredni - to tylko sygnał i jego twórcze przetworzenia. Ono wydaje mi się w tym przedsięwzięciu najciekawsze. Oto charakterystyczny podskok z ręką wyciągniętą ku górze wcale nie prowadzi naszych skojarzeń ku tradycyjnemu ognisku na hali czy walce tamże o względy wybranki - jest po prostu wyrazem żywiołowej energii, spontaniczności, radości. Oto ręka zgięta w łokciu i przegubie na kształt łabędziej szyi przestaje być wyłącznie pozą - bo już całe ciało tancerza gnie się w ten sposób. A sam ukłon zostaje złamany czymś w rodzaju stop-klatki.
Przyjemnie patrzy się na ten występ. Tancerze budzą podziw sprawnością, giętkością, precyzją. Ale na dłużej zostanie mi w pamięci tylko jedna scena: dwie ubrane w czerwone sukienki dziewczyny (Anna Kołek i Lidia Woś) przecinają scenę na skos - jedna w głębokim skłonie, druga zbliżając i oddalając dłoń od jej wygiętych pleców, jakby odbijała piłkę. Ten ruch naprawdę znaczył. Wcale nie w sposób bezpośredni, jak się to dzieje w pantomimie. Znaczył jak taneczna metafora.
Będąc w
Paulina Cysewska zaprasza widzów do gry w skojarzenia. Na scenie umieszcza coś w rodzaju toru przeszkód: równoważnia-huśtawka, szklane akwarium, metalowe barierki. Na tym poligonie dojdzie do zmagań z przekraczaniem granic. Tu tracimy poczucie, że oglądamy występujących tancerzy: raczej obserwujemy grupę ludzi pochłoniętych konkretnym działaniem. Oni tańczą- to prawda. Taniec wyraźnie służy im jednak do bezpośredniego wyrażania myśli i uczuć, do wzajemnej komunikacji. W efekcie - także do komunikacji z widzem.
Tu trudno mówić o stylistycznej jednorodności - każdy z tancerzy zdaje się używać własnego ruchowego kodu, postacie są zindywidualizowane, osobne. Te kody wyrastają z najróżniejszych stylistyk i osobowości tancerzy. Fascynują pięknem czystego tańca, ale nie tylko - także siłą, intensywnością, sugestywnością przekazu. Oto sekwencja zbudowana na drżeniu ciała, oto inna, w której ciało rozsyła energię daleko poza scenę, poza teatr. Ruch jest prosty, zdawałoby się, że doskonale nam znany, i to wcale nie z żadnej sceny, ale z życia: z naszego drżenia, naszego naładowania. Tu nabiera formy, piękna, wyrazu. Znaczy.
Rzeczywistości scenicznej nie porządkuje ani wspólny dla wszystkich styl, ani muzyka (cięta tu czasem dość brutalnie). Istotna jest współobecność w jednym czasie, w jednej przestrzeni i relacje między tancerzami-postaciami.
Granice, z którymi mierzą się postacie, mają charakter fizyczny: to metalowa barierka, która stawia realny opór, to ciało, ciążące ku ziemi, kostium, będący znakiem przynależności do tej a nie innej grupy, sznur krępujący ruch czy wreszcie brutalne dłonie scenicznego partnera ograniczające wolność. Ale są i inne granice: ktoś omija widoczne przeszkody, kto inny stawia sobie wyraźny cel i dąży do niego mimo licznych przeciwności. Komuś wygodnie i bezpiecznie, kto inny gubi się w otwartej nagle przestrzeni całej sceny.
Koncepcja całości sprawia wrażenie bezstronnego, wręcz chłodnego przyglądania się pewnemu wycinkowi rzeczywistości, wzięcia go pod lupę. Kurtyna podnosi się w momencie, kiedy na scenie są już postacie, opada, kiedy postacie jeszcze jej nie opuściły. Tylko muzyka się skończyła.
Autorka wyraźnie zafascynowana jest eksperymentem, gotowa jest pytać, penetrować, szukać, błądzić, ustawiać i pokonywać kolejne granice. Ta postawa sprawia, że widz czuje się zaproszony do tego przedsięwzięcia, ma wrażenie bycia w środku. Nie ukrywam, że taka rola przewidziana dla widza odpowiada mi w teatrze znacznie bardziej niż bierne oglądanie gotowego - nawet najciekawszego - efektu.