Artykuły

Balladyna

Spektakl "Balladyny" mamy pełne prawo włączyć do naszych uroczystości jubileuszowych sce­ny narodowej. Nieczęsto się bo­wiem zdarza by Teatr Narodowy i Teatr Polski jednocześnie gra­ły dwie tragedie Słowackiego. Reżyser Krzemiński pokazał nam tę najbardziej szekspirowską ze sztuk Słowackiego w sposób tradycyjny, nie tylko bez żadnych przestawień scen i zmian, ale niemal bez żadnych skrótów (z wyjątkiem paru scenek, jak choćby rozmowy ludu przed pło­nącą chatą Wdowy). Wprowadził tyl­ko pewną zmianę w stosunku do tra­dycji scenicznej tej tragedii.

Oto zawsze dotychczas "Balladyna" na scenie kończyła się po śmierci bo­haterki słowami Kanclerza: "Miast w koronacyjne, bić w pogrzebu dzwo­ny". Tu wprowadzono jako zakończe­nie Epilog Słowackiego. Reżyser wy­chodził zapewne z założenia, że ów teatr w teatrze, jakim jest właściwie Epilog, przybliża " Balladynę." do dzisiejszego, nowoczesnego sposobu pi­sania, polegającego na przerywaniu iluzji scenicznej. Czy miał słuszność? To sprawa do dyskusji.

Słowacki w liście do matki napisał o "Balladynie", że tworzy "z Polski dawnej fantastyczną legendę", a następnie: "Tragedia ta podobna do starej ballady, ułożonej tak jakby ją gmin układał". W tych słowach mie­ści się wiele wskazówek dla reżyse­ra, a przede wszystkim ta, że należy harmonijnie zespolić tak różne od siebie dwa nurty widowiska: fanta­styczną baśniowość wyrosłą z klechdy ludowej i pełen okrucieństwa tragicz­ny realizm.

Reżyserowi się to na ogół udało, choć widza musi uderzyć znacznie mocniejszy wyraz scen realistycz­nych. W porównaniu z nimi sceny fantastyczno-baśniowe wydają nam się chwilami sztuczne, a nawet może z powodu przejaskrawionych strojów Chochlika i Skierki nieco oleodruko­we. Bo rzecz dziwna, ta sama sceno­grafka, która stworzyła urzekający pięknem i tajemniczością, uroczy las oraz wspaniałe wnętrze komnaty zamkowej, zawiodła w pewnym sen­sie, gdy chodziło o kostiumy świata nieziemskiego i to zaważyło na jego obrazie nie tylko zewnętrznym. Jest to szczegół, ale szczegół ważny.

Jakże teraz urzeczywistnił spektakl owo określenie samego autora, że sztuka ta ułożona jest, tak, jak gdy­by gmin ją układał, ową ludowość, która niewątpliwie była głównym źródłem natchnienia Słowackiego (przecież to za jego czadów śpiewa­no ludową piosenkę, znajdującą się w "Klechdach" Wóycickiejgo: "Toś ty siostro mnie zabiła, boś mi szczęścia zazdrościła...").

Mam wrażenie, że z tego wywiązał się spektakl znakomicie: zarówno sceny przed chatą Wdowy, jak posta­cie z ludu z Grabcem na czele były czystym folklorem.

Ale obraz sceniczny "Balladyny" zależy przede wszystkim od wykona­nia naczelnych, jakże niełatwych, ról tej tragedii.

Obciążoną wielką tradycją od czasów gdy kreowała ją Stanisła­wa Wysocka rolę Balladyny grała Nina Andrycz. Udało Jej się owo niełatwe zadanie połączenia okru­cieństwa, dochodzącego do krwiożerczości; chorobliwej ambicji władzy, perfidii z czystą kobiecością. Miała kil­ka scen naprawdę znakomitych. W sce­nie zabójstwa Aliny, najeżonej trud­nościami melodramatycznymi, potrafiła się ich ustrzec. W samo serce uderzała nas zwłaszcza scenami obłędnego lęku przed tym, że wyda się jej zabójstwo i pełnymi okrucieństwa scenami znęca­nia się nad matką. W miarę posuwania się akcji jej gra jak gdyby dojrzewała, a największym jej osiągnięciem była końcowa mocna scena sądu Balladyny-królowej nad jej własnymi zbrodniami. Do głębi wzruszyła nas swą świetną grą Seweryna Broniszówna w tragicz­nej roli Matki. Ukazała obraz owego kobiecego króla Leara w sposób na­prawdę wstrząsający. Przy wielkiej oszczędności środków artystycznych umiała swoją pełną prostoty grą stwo­rzyć obraz, który się nieprędko zapo­mina.

Aliną, obdarzoną wielkim urokiem, była Alicja Pawlicka. Była jak trzeba, całkowitym kontrastem okrutnej Bal­ladyny. Cyprian Norwid powiedział o postaci Aliny, że "to najczystszy kryształ tego wielkiego pojęcia, które nazy­wamy słowem Lud". Pawlicka i ten warunek spełniła: była prostą dziew­czyną z ludu.

Jolanta Hanisz w roli Goplany była raczej rozkapryszoną, histeryczną ko­bietą niż nimfą. Ale i ona miała mo­menty trafne. Marianna Gdowska i Maria Ciesielska jako Chochlik i Skierka unosiły się nad sceną, jak duszki, wnosząc jasne momenty do tragicznej akcji.

Humor Słowackiego reprezentował też świetnie Zygmunt Kęstowicz w roli Grabca. Był, jak należy, rubaszny, bar­dzo ludowy ! zabawny. Maciej Maciejewski godnie reprezentował rycerstwo średniowieczne w roli szlachetnego Kirkora. W postać Pustelnika o królewskiej przeszłości wcielił się w sposób bardzo pomysłowy Władysław Hańcza. Bukolicznym Filonem był swietnie dobrany do tej postaci Wacław Szklarski, a Tadeusz Pluciński trafnie ukazał czarny charakter Kostryna.

Tłum rycerzy, panów, posług, sług, kobiet i innych, tworzyli aktorzy, wśród których poznaliśmy wielu znakomitych naszych artystów (jak choćby Marię Żabczyńską w niemej roli czarownicy). Spektakl "Balladyny" wejdzie na pewno do żelaznego repertuaru Teatru Polskiego i odda wielkie usługi młodzieży szkolnej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji