Artykuły

Śpiączka

Polski Teatr Tańca w stolicy

Do Warszawy zawitał z kolejną wizytą Polski Teatr Tańca. Nie­stety, tym razem nie był to wy­stęp w pełni satysfakcjonujący. A to z racji dwóch pierwszych pozycji z trzyczęściowego progra­mu, jaki artyści z Poznania zapre­zentowali gościnnego wieczoru w Teatrze Żydowskim. Niedosyt ten dotyczy również nie najwyż­szej jakości wykonania obu pozy­cji do muzyki Henryka Mikołaja Góreckiego. Jednakże - przy­znajmy - świetny technicznie taniec nie wpłynąłby na udosko­nalenie przekazu zawartości arty­stycznej choreografii pierwszego baletu. W układzie zatytułowa­nym "Cul-de-sac", chaos rucho­wy walczy o lepsze z pustką my­ślową. Stanisława Wiśniewskie­go, choreografa i zarazem autora projektu kostiumów "Cul-de-sac" nie potrafiła zainspirować nawet wspaniała muzyka Henryka Mi­kołaja Góreckiego. Wykorzystany tu Koncert klawesynowy, nagra­ny w ekscytującej interpretacji Elżbiety Chojnackiej, powinien pozostać w swym pierwotnym, niezakłóconym baletowymi wi­zjami kształcie.

Już ciekawszą propozycję za­oferowała widzom Ewa Wycichowska w drugim balecie do muzyki nawiązującej tytułem ("Już się zmierzcha") do pol­skiej tradycji muzycznej. Odwo­łuje się do niej czytelnie Henryk Mikołaj Górecki, ale treść baletu nie ma z muzyką wiele wspól­nego. Przewrotny w zamyśle układ dotyczy wątku śmierci i dziewczyny. Wart jest wspo­mnienia przede wszystkim ze względu na karkołomną kreację Przemysława Grządzieli, mi­strza w sztuce poruszania się na szczudłach. Jego upiorna, spo­wita w powiewne szaty, szale­nie sugestywna postać śmierci, dominuje nad sceną sprawiając, że spektakl śledzimy z pewnym zainteresowaniem. Ale trudno i tu mówić o wyraźnym sukce­sie artystycznym całości dzieła, któremu pozostali tancerze, po­za postacią rudej tancerki kreu­jącej postać dziewczyny, nie­wiele mogli pomóc.

Wydaje się, że wybór na war­szawski występ obu dość już "zleżałych", poznańskich baletów ("Cul-de-sac" ma prawie 5 lat, "Już się zmierzcha" wystawiono po raz pierwszy w 1994 roku) świadomie, jako swego rodzaju tło, posłużył ostatniej prezentacji. Był nią balet pt. "Przebudzenia" w choreografii Stanisława Wi­śniewskiego z muzyką Krzysztofa Knittla. Trudno i tu doszukiwać się wyrazistego, autorskiego języ­ka tańca, którym operuje Wi­śniewski. Jednakże w świeżutkim tym razem układzie, którego pre­mierę oklaskiwano w Poznaniu 25 bm., znać przynajmniej wyrazisty, konsekwentnie przeprowadzony zamysł dramaturgiczny. Widać również bardzo staranne wykona­nie układu o ludziach dotkniętych śpiączką. Artystom Polskiego Te­atru Tańca chyba spodobały się "Przebudzenia". Niektórzy soliści mogli bowiem, na miarę swoich umiejętności technicznych, wy­kreować nawet kilka ekspresyj­nych ról. Ten ostatni w kolejności gościnnego występu balet, miał też specyficzną, mocno oddziału­jącą na co wrażliwszych widzów atmosferę. Mocno pogłębiała ją muzyka Krzysztofa Knittla. Ten wybitny artysta muzyk doskonale czuje prawa sceny. Potrafił, jak mało kto, współtworzyć wraz z tancerzami i kolegami - znako­mitymi muzykami, klimat sce­nicznego szaleństwa. Właśnie gra­na na żywo, sugestywnie brzmią­ca muzyka, obok czytanej ze sceny prozy Oliviera Sacksa (Piotr Bikont na niej oparł libretto baletu), uczyniły spektakl o naukowo-literacko-filmowych korzeniach, utworem stricte teatralnym.

Warszawska prezentacja bale­tów Polskiego Teatru Tańca po­twierdza jednakże diagnozę o ogólnie słabej obecnie kondycji polskiej choreografii. "Przebu­dzenia" narodziły się na scenie w kwietniu. Miłośnikom tańca współczesnego pozostaje przy­najmniej nadzieja, że wiosna w końcu nadejdzie nie tylko w przyrodzie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji