M o z a r t i a n a
Coraz więcej dzieł Mozarta powraca na sceny i estrady koncertowe. Owocują przygotowania do obchodów dwusetnej rocznicy śmierci kompozytora. Ostatnio Polski Teatr Tańca wystąpił z oryginalnym wieczorem baletowym zatytułowanym "Mozart a piacere". Bardzo dobrze świadczy on o potencji twórczej trójki młodych naszych choreografów. To Ewa Wycichowska, Emil Wesołowski i Waldemar Wołk-Karczewski sięgnęli "wedle upodobania" do Mozarta, aby zdradzić nam swoje wzorce estetyczne i przekonać do choreograficznych interpretacji.
Emil Wesołowski deklaruje swój podziw dla stylu choreograficznego Jiriego Kyliana. Może dlatego wolał przetransponować na język tańca "Mozartiana" Czajkowskiego aniżeli któryś z utworów samego Mozarta. Baletowi brak jednak owej charakterystycznej dla Kyliana śpiewności i wyrazistości wykonania. Być może jedynie nastrojowy taniec Marioli Lebidy zbliża się momentami do ideału, jednak to co obejrzałem w Poznaniu bardziej mi przypomina beznamiętne struktury taneczne Balanchine'a niż emocjonalność choreograficzną Kyliana.
Nie jest to bynajmniej zarzut pod adresem choreografa. Świadczy o jego dobrym guście i głębokiej świadomości źródeł współczesnej choreografii baletowej. Kompozycja taneczna Wesołowskiego jest muzykalna, potoczysta i przyjemna dla oka. Brak jej tylko owej balanchinowkiej perfekcji wykonania, by "Mozartianę" Czajkowskiego w takiej konwencji choreograficznej uznać za sukces poznańskiego zespołu.
Bliższe Kyliana jest myślenie choreograficzne Ewy Wycichowskiej. Zarówno wtedy, gdy zwierza się nam, że choreografią opowiada o sobie, zapisuje swój stosunek do świata, jak i na scenie, gdzie próbuje ukazać kobiece niepokoje w świecie przeżartym kryzysem wartości. Interesujące, że tak poważne myśli towarzyszą Wycichowskiej przy dźwiękach "Symfonii koncertującej "Es-dur" Mozarta. Znak czasu, czy ponadczasowości tej wspaniałej muzyki? Kobieta w balecie Wycichowskiej nie jest pustą ozdobą sceny ani przedmiotem męskich westchnień. Przeciwnie, bohaterki naszej choreografki (Iwona Wojtkowiak i Joanna Semeńczuk) to dwie marzycielki, miotające się w poszukiwaniu uczucia i harmonii po bezdusznym, szarym świecie stworzonym przez mężczyzn. Postać Mozarta ukazuje się im w marzeniach jak atrapa niezrealizowanych tęsknot za ideałem.
Po psychologicznym balecie dyrektorki Polskiego Teatru Tańca w poznańskim wieczorze baletowym następuje niezwykły finał w stylu Johna Neumeiera - piękna "Msza koronacyjna" Mozarta w inscenizacji Waldemara Wołka-Karaczewskiego, uzupełniona w watykańskim nagraniu Herberta von Karajana mottem "Ave verum" i głosem modlącego się papieża Jana Pawła II. Ogromne wrażenie robi ta uduchowiona msza choreograficzna skomponowana przez znakomitego tancerza w hołdzie tak drogiej każdemu Polakowi koronacji...
To pewne, że Wołk-Karaczewski poddał się urokowi Bachowskiej "Pasji według św. Mateusza" w pamiętnej wersji scenicznej Neumeiera. Ktokolwiek oglądał to wspaniałe przedstawienie długo pozostanie pod jego wrażeniem. Jednak poznańska "Msza", choć utrzymana w podobnym klimacie, nosi znamiona oryginalności. Jest pierwszą znaną mi próbą choreograficznego przetworzenia najważniejszego katolickiego obrzędu religijnego. Nie kopią sceniczną mszy, ale pełną szlachetnej prostoty, taktu i wiary teatralną jej kreacją. I tak jak "Pasję" Neumeiera, tak "Mszę" Wolfa-Karaczewskiego też można by przenieść do naturalnego wnętrza świątyni, nie raniąc przy tym niczyich uczuć religijnych.
Poznański wieczór mozartowski został zrealizowany dzięki pomocy finansowej Urzędu Kultury stolicy Kraju Federalnego Dolnej Saksonii - Hanoweru. Polski Teatr Tańca pokaże w zamian swój spektakl na hanowerskiej scenie w przyszłym sezonie. Ale nasz zysk jest przecież większy. Zaufano polskiemu zespołowi i polskim choreografom, a oni nie zawiedli tego zaufania. To coś znaczy.q