Matka Courage
Jak wiadomo dramaturgia Brechta, a zwłaszcza jego teatr, ma swoją książkę kucharską. Zapewne ten teoretyczny kodeks odegrał pewną pozytywną rolę w pierwszym okresie, torując drogę dla jego wybitnej twórczości na naszych scenach. Przecież wraz z Brechtem wtargnęła do naszych teatrów współczesność. W klimacie wielkiej odnowy, sztuki Brechta były taranem, którym walczono o prawo do nowatorstwa, o nowy repertuar dla naszych teatrów, o nowe więzy teatru z życiem. W tym pierwszym okresie pilnie studiowaliśmy "Mały Organon", brechtowskie wzory były podstawą naszych realizacji. Krytycy z zadowoleniem podkreślali zgodność spektaklów z oryginałem. Wierne kopie miały najwyższą ocenę. Dziś pierwszy okres upowszechnienia brechtowskiego teatru mamy już poza sobą. Kiedy przed pięciu laty l Konstanty Puzyna w interesującym eseju pt.: "Utopia i nauka'' (Dialog Nr 2 1957) pisał: "Brecht tworzy niebezpieczną teorię "modeli" traktując inscenizacje poszczególnych swych sztuk w Berliner Ensamble jako obowiązujące wzory i wytyczne dla przyszłych reżyserów", był w swych sądach raczej odosobniony. Dziś samo życie potwierdza słuszność jego słów.
Oczywiście to są dopiero początki, pierwsze kroki, na podstawie których za wcześnie jeszcze na uogólnienia. Warto jednak już dziś zasygnalizować te nowe tendencje. Z tych względów "Matka Courage" wystawiona w Teatrze Narodowym może być dobrym pretekstem do rozważań. Spektakl jako całość nie jest wybitny. Skłócony wewnętrznie, rozwlekły, chwilami nuży. Ale na pewno jest spektaklem dyskusyjnym. Trudno powiedzieć czy jest to dyskusyjność zamierzona, czy przypadkowa. Niemniej kolizje z praktyką Berliner Ensamble są bezsporne. Reżyseria Zbigniewa Sawana tylko pozornie przestrzega recept i wskazań autora, Zresztą kopiowanie uniemożliwia mu wielka indywidualność aktorska Ireny Eichlerówny. Jej koncepcja roli Matki Courage granej konsekwentnie wnosi do sztuki pewne nowe elementy, które na pewno zasługują na uwagę. Ei-chlerówna jest dziarską markietanką, bardziej szyderczą niż tragiczną, dla której wojna nie jest czymś przejściowym. Jest rzeczywistością która ją otacza, w której żyje od lat i wychowuje dzieci. Wojnę zna dobrze i umie własnym sprytem, przebiegłością utrzymać się na powierzchni życia, wśród ruin, zgliszcz, głodu, nieustannej wędrówki. Przywykła do swego losu, nie dostrzega jego tragizmu. Wędruje ze swoją budą na kółkach handlując czym się da. Czy jest zwykłą hieną? I tak i nie. Jej świadomość określiły prawa wojny. Zresztą innego życia nie zna. Eichlerówna nie jest tragiczna nawet wtedy, gdy giną jej dzieci. Tragizm ma odczytać widz. Aktorstwo Eichlerówny czyste; znakomite w swej precyzji, jest nie tyle ekspresyjne, co epickie, relacjonizujące. Może dlatego przekracza zakreślone przez autora granice. Pełni częściowo rolę i narratora o "uniwersalnej świadomości" odkrywając część własnej prawdy o "Matce Courage".
Piętą achillesową całości stały się natomiast słynne brechtowskie songi, służące jak wiadomo idei wyobcowania, przerywania teatralnej iluzji. Źle wykonywane były żenującym zgrzytem. Nie wiadomo czemu teatr nie oparł się na, istniejących w wydaniu książkowym, przekładach Leca, wytrawnego tłumacza poezji Brechta, a posłużył się "rybkami" dorobionymi do niewykorzystanej zresztą w pełni muzyki Paula Dessau. Szkoda że pietyzm do podkładu muzycznego pozbawił realizatorów widowiska poczucia humoru. Dźwiga wszystkie mankamenty aktorstwo Eichlerówny, której dzielnie dotrzymywała kroku Joanna Walterówna jako Katarzyna. Funkcjonalną scenografię zaprojektował Eugeniusz Markowski.