Artykuły

Matka Courage Ireny Eichlerówny

"Matka Courage" w Tea­trze Narodowym - to przede wszystkim Irena Eichlerówna. Ona skupia na sobie ca­łą uwagę widza, przyciąga, ani na chwilę nie pozwala wy­zwolić się spod władzy swej fascynującej osobowości. Mi­mo że w tej roli tłumi i wy­cisza te elementy swojego ak­torstwa, które zwykle tak bardzo ją wyróżniają. Po spektaklu "Matki Courage" aktor konkurencyjnego teatru powiedział mi, że przez całe przedstawienie czekał, kiedy Eichlerówna "naciśnie pedał", "zagra", rozwinie pełną skalę głosu. I nie doczekał się. Mój rozmówca był tym tyle zasko­czony, co zawojowany. Eichle­równa pozbawiła się w tej roli jednego z uroków swojej sztuki - szerokiego i rozrzut­nego frazowania; operuje gło­sem bardzo oszczędnie, osz­czędza też gestu, a wszystkie te ograniczenia nie umniej­szają siły jej oddziaływania na widza.

Któż to jest ta markietanka zwana Matką Courage? Drapieżna i chciwa hiena wo­jenna - jak chciał Brecht? "Partner wojny" - jak pisze Andrzej Wirth? Irena Eichle­równa przybliża postać Mat­ki Courage do naszych wła­snych nie tak dawnych doś­wiadczeń. Pokazała zwykłą, kobietę, jurną i sprytną, ani drapieżną, ani chciwą, wplą­taną po prostu w machinę, której działania nie pojmuje. Jej Courage nie jest partne­rem wojny, a jej ofiarą. Taką samą jak wszyscy, którzy - mniej lub bardziej dobrowol­nie - biorą w niej udział. Wojna nie jest jej żywiołem, wojna po prostu jest i stwarza okazje. Matka Courage korzy­sta z tych okazji. Ma dzieci, musi i dzieci, i siebie utrzymać, musi jakoś żyć w tym wyniszczonym trzydziestolet­nimi walkami kraju. Ale jeś­li nawet można z wojny żyć, nie można się z nią sprzymie­rzyć. Wojna i ją zrujnuje, wy­drze jej dzieci. A Matka Cou­rage kocha zachłannie swoje dzieci. Chciałaby je uchronić, uchować. Dla kalekiej Kata­rzyny rezygnuje z szansy wyj­ścia ze strefy walk, osiedlenia się, prowadzenia mniej wię­cej normalnego życia. Rezyg­nuje ponieważ musiałaby wy­rzec się córki. Scena, kiedy Courage odrzuca propozycje kucharza i nie godzi się na wyjazd z nim do Utrechtu, na­leży do najpiękniejszych, naj­głębszych w spektaklu.

Z wojną nie można się sprzymierzyć. Courage podu­pada finansowo, ma coraz mniej towarów na sprzedaż, porzuca ją jedyny bliski jej człowiek, traci dzieci. W ostatniej scenie stara, samotna kobieta zaprzęga się do dysz­la i rusza w drogę. Tam gdzie się walczy, gdzie są żołnie­rze, gdzie można coś zarobić. Czy przywiązana jest do wojny? Nie, raczej do życia. Umęczona, odarta ze wszyst­kiego, jeszcze chce żyć.

Twarda, żywotna, niemal niezniszczalna Matka Courage Ireny Eichlerówny jest już teraz ledwie cieniem tamtej sprzed lat, bujnej, rubasznej, pełnej temperamentu. Prze­grała wszystko, ale jeszcze ist­nieje. Jest głęboko i po ludz­ku tragiczna.

Eichlerówna demonstruje bogatą gamę tonów, z jakich składa się ta postać, wydoby­wa wszelkie subtelności i niu­anse. Ale to jeszcze nie wszystko. Nie tylko pokazuje konkretną Courage i jej los - są w kreacji Eichlerówny elementy, które nieustannie podsuwają widzowi refleksję: oto człowiek wciągnięty w sprawy, na które nie ma wpływu, bezradny wobec historii, którą tworzą inni. I ten podwójny komentarz Ei­chlerówny do Matki Courage jest jej wielkim zwycięstwem. Kreacja Eichlerówny pokry­wa niedostatki przedstawie­nia, a można ich sporo wyli­czyć. Szkoda, że reżyseria jest tak niezdecydowana. Uwzględ­niono niby wszystkie, lub j prawie wszystkie wskazówki Brechta, ale to mało. O wiele za mało. Spektakl nie ma ryt­mu, miejscami nuży, pozba­wiony jest inwencji. Brak re­żysera zemścił się także i na aktorach. Nieomal każdy gra w trochę innym przedstawie­niu. Niektórzy nawet nie gra­ją Brechta, a jakąś mieszczańską realistyczną sztukę. Zresztą cały spektakl niebezpiecznie chyli się ku rodzajowości, którą tak tępił Brecht. Jak wiadomo, teatr Brechta leży na antypodach rodzajowości, psychologizowania realistycznej dosłowności. Błędy przedstawienia i mankamenty aktorskie nie obciążają naturalnie zespołu. Chyba wszyscy aktorzy, biorący udział w przedstawieniu "Matka Courage", mogliby z powodzeniem zagrać autentycznego Brechta. Ale pod właściwym kierownictwem. Bardzo źle wypadły również songi, prawie we wszystkich wypadkach niedobrze śpiewane.

Szkoda, że się tak stało. Warto by zadać sobie więcej trudu. I dla Eichlerówny, i Brechta.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji