Artykuły

Dzisiaj narysujemy śmierć, czyli reportaż na scenie

"Umwuka" w reż. Jana Naturskiego w Teatrze Muzycznym Capitol. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Teatr musicalowy szuka klucza do reporterskiej opowieści o ludobójstwie. "Umwuce" w reżyserii Jana Naturskiego udaje się uchylić drzwi dzielące oba tak odmienne gatunki

Docudrama czy verbatim - to pojęcia oddające sposoby, za pomocą których współczesny teatr próbuje zbliżyć się do pozascenicznej prawdy i zarazić siłą jej oddziaływania płynący ze sceny przekaz. Zasadą w takich realizacjach jest zwykle - jeśli chodzi o tekst - wierność dokumentalnym przekazom, a jeśli chodzi o formę - ograniczenie kreacji do minimum. Kiedy teatr sięga po istniejącą wcześniej reporterską relację, musi dać widzom coś, co zrównoważy owo umykające wrażenie spotkania oko w oko z żywą historią, żywym człowiekiem.

Jan Naturski wraz z twórcami "Umwuki", spektaklu, którego podstawą jest książka Wojciecha Tochmana "Dzisiaj narysujemy śmierć", szuka takiego ekwiwalentu w seansie wywoływania duchów i w pokrewieństwach nienawiści, która doprowadziła do masakry w Rwandzie, z tą, która po katastrofie smoleńskiej podzieliła Polskę.

Na scenie mamy siódemkę aktorów. Benoit le Gros jest tu mistrzem ceremonii, który w Kigali Memorial Center budzi uśpione duchy masakry. Aktorzy stają się rodzajem medium, przez których ciała będą mogli przemówić sprawcy zbrodni i ich ofiary. Matka (Małgorzata Fijałkowska), której o wielokrotnych gwałtach będzie przypominał niechciany syn (Adrian Kąca). Morderca i gwałciciel (Tomasz Leszczyński), który będzie wypierał ze świadomości swój udział w masakrze. Młoda dziewczyna (Alicja Kalinowska), wyrwana z rąk oprawców, która próbowała odbudować swoje życie. Inna (Agata Obłąkowska-Woubishet), która choć patrzyła na śmierć setek ofiar, to przecież "żadnych ciał nie widziała". I psychiatra (Mikołaj Woubishet), rozpaczliwie bezradny wobec dramatu tych, którzy masakrę przetrwali i muszą żyć dalej, mijając na ulicy morderców swoich bliskich. Winnych rozgrzesza Kościół, a żołnierze NATO są bezradnymi idiotami, którzy biernie przyglądają się zbrodni.

Przeplata się tu kilkanaście wątków, gdzieś w tle własnym rytmem żyje świat, z którego perspektywy maleńka Rwanda z milionem ofiar wydaje się niemal niewidoczna - bo właśnie trwa Euro, Edyta Górniak święci triumfy na Eurowizji, a na ekrany wchodzi "Król lew".

Spektakl Naturskiego jest świadectwem udanej współpracy twórców różnych wrocławskich scen. Naturski, absolwent wrocławskiej PWST, poza reżyserią i opracowaniem tekstu napisał do "Umwuki" teksty piosenek. Znakomitą muzykę, inspirowaną etnicznymi afrykańskimi rytmami, skomponował Grzegorz Mazoń, na co dzień związany z Wrocławskim Teatrem Lalek.

Na scenie Capitolu zadebiutowało w "Umwuce" troje aktorów - Agata Obłąkowska-Woubishet, znana wrocławianom z teatru Arka, Alicja Kalinowska, absolwentka Studium Musicalowego, i Benoit le Gros, którego już wkrótce znów zobaczymy w Capitolu w obsadzie "Hair".

A jednak mam z "Umwuką" pewien problem. Z jednej strony podziwiam determinację Mikołaja Woubisheta, który od kilku lat starał się o realizację tego tekstu. Pamiętam, jak na przedostatniej edycji PPA oklaskiwałam wykonanie piosenki, która powstała z myślą o spektaklu, a ostatecznie do niego nie weszła. I trzymałam kciuki, żeby ten projekt wypalił. Daję się uwieść poszczególnym scenom - podoba mi się gorzko-ironiczne spojrzenie na obojętność natowskich żołnierzy, wzruszają mnie piosenki Fijałkowskiej i Kalinowskiej o cierpieniu kobiet - ofiar masakry, budzą dreszcz grozy epizody z Leszczyńskim i Obłąkowską-Woubishet, pokazujące, jak w miejsce zła można się spotkać ze zwierzęcym strachem oprawcy.

Z drugiej strony teatr w starciu z dokumentem chyba zawsze będzie skazany na porażkę. Nie jest w stanie przebić tej siły płynącej z faktów, wypowiedzianych słów, celnych obserwacji. Dodając coś od siebie, tylko ich efekt osłabia. Tutaj na wygraną może liczyć tylko verbatim, teatr, który jest dokumentem, jego alternatywną dla książki, filmu, zdjęcia formą.

Pamiętam moje własne zaskoczenie, kiedy w księgarni sięgnęłam po książkę Tochmana - cieniuteńki, liczący zaledwie 152 strony tom. Jak opowiedzieć o tragedii ludobójstwa w tak niewielkim formacie? - zastanawiałam się. Odpowiedź przyszła szybko - tam nie było zbędnych słów. Niemalże nagi język, styl precyzyjnie ogołocony ze wszystkiego, co mogło odwrócić uwagę od siły płynącego ze słów przekazu.

Kiedy taka opowieść dostaje się na scenę teatru muzycznego, ten proces rusza znów, tyle że w odwrotną stronę. Tekst Tochmana nieuchronnie obrasta - w inscenizację, aktorską ekspresję, muzykę, scenografię, teksty piosenek. I z każdym tym zabiegiem, najlepiej nawet zrealizowanym, traci część swojej mocy. Nieprzypadkowo najmocniej w tym spektaklu brzmi tekst wyśpiewany, a właściwie wyszeptany przez Małgorzatę Fijałkowską, mimo że z całą pewnością znajdziemy tu kilka zdecydowanie lepszych piosenek. Pozostały potencjał "Umwuki" sprowadza się do niebagatelnej roli edukacyjnej - świadectwo, które dostaliśmy wraz z "Dziś narysujemy śmierć", ma szansę trafić do szerszej rzeszy odbiorców.

Osobną sprawą jest przekaz, który płynie ze spektaklu Naturskiego - dwukrotnie zostaje w nim przywołana katastrofa prezydenckiego samolotu, która rozpoczęła masakrę. Wystarczająco, żebyśmy zrozumieli, o jaką analogię autorom chodzi. I jakie przesłanie cały spektakl ze sobą niesie. Że łatwo jest naród podzielić, obudzić w nim nienawiść - do tego momentu zgoda. Ale w porównaniu sytuacji w Rwandzie z podzieloną Polską po katastrofie smoleńskiej widzę niebezpieczne nadużycie. Nie ze względu na odległość czy różnice w kolorze skóry dzielące mieszkańców obu krajów. Raczej na cały szereg geopolitycznych i społecznych różnic, które nie poddają się tak łatwo upraszczającym analogiom.

Bez tego jednoznacznego wskazania w kierunku katastrofy smoleńskiej "Umwuka" wcale nie straciłaby swojej siły. Wręcz przeciwnie - zyskałaby na uniwersalności. Tak jak uniwersalnie daje się odczytać monolog wypowiadany przez Obłąkowską-Woubishet i Kącę, a który mówi o niemożliwym do przerwania kręgu samonapędzających się strachu i nienawiści: "Znienawidzony przez znienawidzonych, zastraszony przez ludzi pełnych strachu ( ), w każdej chwili mogę się spodziewać, że masakra się powtórzy, bo i tak nikt nie zechce mi pomóc. Tak jak moi oprawcy boją się mojej zemsty, bo im też nikt nie pomoże. Jestem Tutsi, bo jestem Hutu".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji