Pod znakiem Butterfly
Miłośnicy opery nie byli w tym sezonie rozpieszczani wielkimi wydarzeniami artystycznymi Powody? Zabrakło na nie pieniędzy.
Sezon operowy za sprawą Warszawskiej Opery Kameralnej i IX Festiwalu Mozartowskiego trwa. Zakończył się natomiast ten "oficjalny", zamknięty w trójkącie - Teatr Wielki - Warszawska Opera Kameralna - Teatr Muzyczny Roma. Przyznajmy, że nie był w miesiącach wrzesień 1998 - czerwiec 1999 nazbyt atrakcyjny jeśli idzie o ilość premier. Ale przecież nie ilość, a jakość spektakli operowych i baletowych decyduje, jak w ekonomii, o wartości przedmiotu. W tym względzie było jednakże generalnie rzecz biorąc, nijako.
Teatr Wielki - Opera Narodowa rozpoczęła miniony sezon w nowym składzie personalnym: Waldemar Dąbrowski - dyrektor naczelny, Jacek Kaspszyk - szef artystyczny, Stanisław Leszczyński - zastępca, wraz z zastępcą Jerzym Bojarem, w TW "od zawsze". Po przedstawionych założeniach programowych można się było zorientować, że panowie dyrektorzy poprzez dobór repertuaru, będą hołdować zarówno rodzimej tradycji, jak współczesnemu dorobkowi kultury polskiej i europejskiej. Słowa dotrzymali.
Już jednak w sferze życzeń pozostały zamierzenia dotyczące podniesienia poziomu tzw. szeregowych spektakli. Jacek Kaspszyk mianowany po długich namowach na stanowisko dyrektora artystycznego, nie miał po prostu dla swojej nowej orkiestry zbyt wiele czasu. Przed nominacją przyjął, co nie dziwi, zagraniczne
i krajowe zobowiązania. Dlatego jednak poziom zespołu w kanale pozostał, przynajmniej podczas premier i koncertów, na niezłym, ale tylko średnim poziomie. O poziomie muzycznym spektakli szeregowych, a zwłaszcza baletowych, lepiej zamilczeć. Słyszalne zmiany mają podobno nastąpić po wakacjach.
Z wystawionych w TW kilku premier operowych, wszystkie przyćmiła ostatnia w kolejności "Madama Butterfly". Po szeroko rozreklamowanym, bladym "Don Giovannim", fatalnym, poza wykonaniem, balecie "Trzej muszkieterowie", wreszcie udanym wieczorze Bartoka z "Zamkiem Sinobrodego" (wielka kreacja Evy Marton) i "Cudownym Mandarynem", warto było doczekać końca maja. Tak zainscenizowany spektakl przez Mariusza Trelińskiego jak ta "Madama" pozostanie w annałach sztuki operowej jako wybitne dokonanie artystyczne.
Lecz wcale nie premiery operowe i baletowe zdominowały życie artystyczne TW. Były nimi koncerty galowe. Własne i przyjmowane z dobrodziejstwem inwentarza, jak zamknięte dla zwykłych śmiertelników "Requiem dla mojego przyjaciela" Preisnera, "Taniec żywiołów" z Gaelforce Dance i kilka innych z najróżniejszych
okazji, które płacący za salę i spektakle święcili we własnym gronie. Każdy zarabia na siebie jak może - wydaje się brzmieć swoista, ale stosowana w praktyce filozofia obecnych i poprzednich dyrektorów, nie będących w stanie, ze względu na niewystarczające dotacje państwowe, zrealizować wszystkich ambitnych planów repertuarowych. Na szczęście, na galowych koncertach własnych Opera Narodowa mogła zaprezentować również gwiazdy na miarę swojej wielkości. Mowa m. in. o Marcie Argerich i Ewie Podleś, których występy nobilitują każdą estradę czy Teatr muzyczny.
Tylko dwiema premierami zamknęła sezon "Roma". Pomińmy milczeniem nieudaną "Wesołą wdówkę". Nie wolno pominąć natomiast musicalu "Crazy for You", który wywołał w stolicy prawdziwą sensację. Ten właśnie musical przywrócił "Romę" młodej publiczności, której zdecydowanie obca jest estetyka operetki. Wojciechowi Kępczyńskiemu, "Crazy for You" przyniosło w pełni zasłużone uznanie. Jako dyrektorowi "Romy" i reżyserowi spektaklu.
W oddzielnych kategoriach, chociaż w tych samych wnętrzach, a nawet dekoracji z musicalu do muzyki Gershwina, należy potraktować występ w "Romie" włoskiej śpiewaczki Milvy. Było to również wydarzenie artystyczne na miarę nie tylko jednego, a wielu sezonów.
Skromnie, jeśli idzie o premiery przebiegał także sezon Warszawskiej Opery Kameralnej. Placówka od samego początku, a więc przez trzy dziesięciolecia sterowana mądrze przez Stefana Sutkowskiego, doskonale potrafi znaleźć się w trudnej finansowo sytuacji. Tam już na początku sezonu wiadomo, jak w artystycznych detalach będą przebiegały nie tylko najbliższe miesiącu, ale i następne lata. "Turek we Włoszech" Rossiniego był premierą znakomitą, spektaklem wyreżyserowanym przez Jitkę Stokalską na miarę ambicji i poziomu najmniejszej (gabarytami) sceny stolicy.
Nieco żywszego rumieńca sezonowi operowemu dodały występy gościnne grup baletowych z Niemiec (rewelacyjna Pina Baush), Francji, Belgii, Holandii i Rosji. Stały one na wysokim i bardzo wysokim profesjonalnie poziomie. Zarówno jeśli chodzi o choreografię, jak wyszkolenie tancerzy. Występy te wskazały bardzo dobitnie jak tańczy się na świecie, geograficznie wcale przecież od nas nieodległym.