Uczyń mężczyznę swoim bogiem, a przegrasz
W Teatrze Wielkim - Operze Narodowej jako realizatorzy przedstawień operowych pojawiają się ostatnio reżyserzy filmowi. Mariuszowi Trelińskiemu, twórcy m.in. "Pożegnania jesieni" i "Łagodnej" powierzono "Madama Butterfly" - dzieło z kanonu literatury operowej, bez którego obecności w repertuarze nie może się obejść żaden szanujący się teatr muzyczny. Nawet niezbyt wyrobieni miłośnicy opery uwielbiają melodramaty z przepiękną, łatwo wpadającą w ucho muzyką. Przychodzą na "Madama Butterfly", aby uronić łzę nad losami kochającej przybysza z Ameryki Japonki.
Treliński ze swoimi współpracownikami odszedł daleko od tego schematu. Dostrzegł w dziele Pucciniego przede wszystkim dramat kobiety. Cio-Cio-San nie jest zwiedzioną, niecnie porzuconą panienką. To kobieta z krwi i kości, dumnie strzegąca swej godności. Cio-Cio-San przegrała w imię miłości do niegodnego jej uczuć mężczyzny, którego uczyniła swoim bogiem. Taki jak ten dramat może rozegrać się zawsze i wszędzie - podkreśla czytelną, nawiązującą do współczesności inscenizacją, Treliński. Nie dystansuje się jednakże wcale od operowego dzieła. Ogałacając ze zbędnych rekwizytów, pozbawił je taniej egzotyki, wychodząc naprzeciw wrażliwości i wyobraźni dzisiejszego widza. Surowe, bardzo wysmakowane stylistycznie dekoracje i kostiumy, jakby "równoważące" plastycznie namiętne frazy puccinowskiej muzyki, są przy tym wyjątkowo piękne. Niektóre, jak biały kostium, w którym pojawia się w III akcie długo milcząca pani Pinkerton, potrafią autentycznie zaniepokoić.
Tak się jednak składa, że przynajmniej u nas nie można jakoś osiągnąć pełni artystycznego szczęścia. Przy pulpicie dyrygenckim stanął maestro z Meksyku, Enrique Diemecke, który nie potrafił uskrzydlić naszej orkiestry. Zagrała nieomal zupełnie pozbawiona włoskiego, słodkiego brzmienia, w zbyt rozwlekłych, paraliżujących niekiedy oddech solistów tempach. Za to rewelacyjnie wypadł chór.
Obsady dobrano znakomicie. Z pewnym, dość istotnym wyjątkiem. Trudno przypuścić, aby prześliczna, wspaniale śpiewająca i rewelacyjna aktorsko Izabella Kłosińska w partii Cio-Cio-San zapłonęła uczuciem do tak pozbawionego męskiego szarmu Pinkertona, jakim był w pierwszej premierze Krzysztof Bednarek. Być może uwiódł ją jego głos? Za to nie można dziwić się wzajemnej fascynacji obojga bohaterów w drugim, niedzielnym przedstawieniu. Bogusław Morka jest zdolny uwieść na scenie każdą, zaś Tatiana Zacharczuk, każdego. Najnowsza premiera w Teatrze Wielkim przejdzie do historii jako jedno z najwybitniejszych przedstawień, jakie zrealizowano na tej scenie. Mariusz Treliński powinien pozostać tu na stałe.