Artykuły

Nowy minister kultury? Byle nie polityk

Kto powinien zostać nowym ministrem kultury w miejsce Bogdana Zdrojewskiego, który został europosłem? Przede wszystkim nie powinien to być zawodowy polityk, ponieważ polscy politycy mają stałą i nieuleczalną tendencję do traktowania kultury jako czegoś mało poważnego, w rodzaju kwiatka do butonierki, który można sobie wprawdzie przypiąć, ale równie łatwo strząsnąć go z marynarki - pisze Katarzyna Tubylewicz* w Gazecie Wyborczej.

W opinii polskich polityków kulturą w pewnych sytuacjach można się nieco pochwalić, powiedzmy zorganizować międzynarodowy kongres i wygłosić przemówienie o tym, że marka Polska to kultura i jeszcze raz kultura. Z braku laku i kit dobry, pomyśli sobie przy okazji prawdziwie rasowy polski polityk, bo rzecz jasna wolałby się chwalić polskim produktem typu Volvo, a nie książkami, których sam nie czyta.

Polski polityk z ambicjami na lepsze stanowisko (bo w rządzie istnieje oczywiście szereg lepszych i bardziej prestiżowych fuch) wie, że ludziom kultury można od czasu do czasu coś naobiecywać, że jakieś tam procenty z budżetu, lepsze warunki pracy, opieka socjalna, a może i emerytury, i od razu zrobi się miło. Obietnice takie są oczywiście bez pokrycia, ale ludzie kultury nie pracują na etatach i nie będą strajkować.

Poza tym polityk, jeśli nie jest głupi, szybko rozumie, że po to, by na przeklętym stanowisku ministra kultury jakoś zaistnieć, najlepiej wydać duuużą kasę na budowę niekoniecznie potrzebnego muzeum (choć te istniejące są notorycznie niedofinansowane), bo będzie to coś w rodzaju jego własnego pomnika, a następnie rzucić groszem na Kościół (bo to może się spodobać dużej grupie wyborców).

Naprawdę warto o tym pamiętać. Także o tym, że politycy to niestety na ogół ludzie, którzy nie rozumieją, jak ogromne znaczenie dla demokracji ma dostępność do kultury, a ponad 60 proc. nic nieczytających rodaków nie spędza im snu z powiek i nie budzi żadnego niepokoju. Nie oburzają się też, że w polskiej telewizji publicznej miejsce dla kultury znajduje się na marginesie marginesów, a od swoich specjalistów PR wiedzą jedno: nigdy nie należy fotografować się z książką.

Człowiek, który umie słuchać, a nie tylko gada

Na stanowisku ministra kultury potrzeba osoby bezinteresownie zaangażowanej, kogoś, kto nie jest politykiem, ale za to człowiekiem znającym się na kulturze, pracującym z kulturą od lat, a do tego mądrym i z przekonaniem, że kultura jest ludziom niezbędna do życia (i to nie tylko tym Polakom, którzy mieszkają w stolicy lub innym dużym mieście). Człowiek ten powinien rozumieć, że sytuację zarówno odbiorców kultury, jak i jej twórców zmienić na lepsze mogą tylko działania długofalowe i niekoniecznie spektakularne.

Chodzi o taki rodzaj idealisty, który uzna, że pomoc dla gminnych bibliotek czy ratowanie bibliotek szkolnych, a także inne działania na rzecz walki z kryzysem czytelnictwa, zwłaszcza wśród młodzieży, są ważniejsze i wymagają większych nakładów finansowych niż ustanowienie kolejnego roku jakiegoś wielkiego nieżyjącego już Polaka.

Oznacza to, że nasza nowa ministra lub minister musi umieć się postawić i zanegować sensowność co poniektórych wydatków oraz działań, które dość bezmyślnie powtarzane są od lat. Potrzeba nam człowieka o lwim sercu, a z moich pobieżnych życiowych obserwacji wynika, że takowe serca całkiem często miewają właśnie kobiety.

Nowy minister kultury to musi być też człowiek, który umie słuchać, a nie tylko gada, i który szybko nawiąże mądry dialog z reprezentantami środowisk kultury, samorządami, wydawcami i innymi potencjalnymi partnerami, po to, by najpierw zdiagnozować rzeczywiste problemy, a dopiero potem ułożyć długoletni plan działań.

Następnie czeka go przewalczenie zgody na jego realizację w Sejmie - mało zainteresowanym kulturą, a za to niezwykle podnieconym kolejną walką wyborczą. Jeśli się uda, będzie to precedens, bo w Polsce o kulturze myśli się z zasady krótkofalowo, hasłowo i projektowo.

Potrzeba nam zatem kogoś nietuzinkowego i odważnego, dla kogo posada ministra nie będzie trampoliną w dalszej karierze, ani też nagrodą za wcześniejsze działania na rzecz partii. Chodzi chyba o mądrego pozytywistę wierzącego w słuszność i sens pracy u podstaw.

Jeśli ktoś taki się znajdzie, będziemy uratowani. W przeciwnym razie czeka nas równia pochyła ku coraz bardziej widocznemu, powszechnemu zgłupieniu. Będziemy żyć w kraju pomników i wielkich budynków muzealnych, którego telewizja publiczna nadawać będzie wyłącznie seriale i teleturnieje, a ludzie nie będą niczego czytać.

* Katarzyna Tubylewicz - tłumaczka, publicystka, w latach 2007-12 była dyrektorem Instytutu Polskiego w Sztokholmie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji