Artykuły

Ambasada w Pałacu Branickich. Zdezorientowani klienci

"Ambasada" Teatru Usta Usta z Poznania na 28. Dniach Sztuki Współczesnej w Białymstoku. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

W piwnicach - szaleńcy. Na korytarzach - strażnicy. W tle - syki i jęki, strzały i rozkazy. Światło w oczy, nagła ciemność - na przemian. Ankiety. Inwigilacja. Dezorientacja. W pewnym momencie z ambasady w Pałacu Branickich chce się uciec, gdzie pieprz rośnie. A miała ponoć zapewnić spokój i bezpieczeństwo. W zamian azylant dostaje klimat jak z Kafki.

Doświadczyło tego około 100 osób, którzy w dobrej wierze wybrali się do tajemniczej ambasady, oferującej schronienie, spokój, izolację, ucieczkę od udręk itp. Wpadli z deszczu pod rynnę. A wszystko to w niedzielny wieczór, kiedy to Pałac Branickich, na kilka godzin zamienił się w placówkę dyplomatyczną jak ze złego snu...

Upiorny spacer

Niezłe emocje zaserwował teatr Usta Usta Republika w ramach Dni Sztuki Współczesnej, proponując "Ambasadę". Niby to spektakl, a nie do końca. Wchodzący stawał się bohaterem, wszystko było inaczej niż zwykle, już w chwilę po wejściu o bezpiecznym podziale (widownia: scena) można było zapomnieć. A nawet wcześniej - już po zakupie biletu należało bowiem wypełnić osobistą ankietę na stronie teatru, potem przychodził SMS o tajnej lokalizacji. Do tego bezwzględny nakaz szczerości. I informacja, że co 10 minut na spektakl wchodzą kolejne cztery osoby. Poziom adrenaliny i zaciekawienia więc rósł szybko.

A potem wejście pierwszej czwórki do ambasady... i świat zewnętrzny znika. Zaczyna się spacer: trochę śmieszny, trochę straszny, czasem upiorny. Po piętrach, wijących się schodach, piwnicach. Do góry, na dół, znów do góry. Pokoiki, pokoiczki, wielkie sale. Kolejni urzędnicy w uniformach, co jeden, to większy służbista, mało który się uśmiecha. Nieruchome spojrzenia. Tu proszę usiąść. Tu wypełnić. Umotywować chęć azylu. Wybrać pokój - z kratami w oknach czy z szybami pancernymi? Kawa, herbata czy komora gazowa? Tu państwa być nie powinno. Tego nie powinni byli państwo zobaczyć. Proszę się nie przejmować. Szybciutko za mną!

Ambasada ma swoją Conchitę

Otwierają się kolejne drzwi. Za drzwiami "pensjonariusze". Szybko wiadomo, że dla niektórych pobyt tu nie skończył się najlepiej. Szaleństwo, strach w oczach albo apatia.

Rozedrgany kompozytor (prosi o przesłanie wiadomości, pisze coś na kartce, wciska w rękę, nim wpadnie strażnik z wrzaskiem).

Konstruktor (lampka na głowie świeci wszystkim w oczy, wypatruje lupą coś w podłodze).

Człowiek szczur (wystrzela z kąta nagle, skacze po podłodze, czepia się ścian, mamrocze).

Szaleniec w opasce na biodrach (niczym pustelnik z czasów średniowiecznych, bawi się z własnym cieniem).

Mężczyzna z brodą (a jakże, to już czas po Conchicie Wurst; zamknięty w komórce, niczym kaznodzieja, w aureoli, dłoń wzniesiona do góry).

Kobieta-dziewczynka (różowa sukienka, na stole tort, senny uśmiech, prośba o przeczytanie bajki; czytamy, chwila empatii okaże się błędem - czytający zostanie ukarany)...

Z każdą chwilą dezorientacja rośnie, pałac (a taki wydawał się przyjazny i dostojny) szybko zamienia się w monstrualny labirynt bez wyjścia, niczym moloch, co pożarł tysiące osób. Długie cienie. Na korytarzach głosy. Światła latarek, ktoś prowadzi inną grupę chyba. Nagle strzały, krzyk.

I tak przez prawie godzinę.

Straszny pałac

Jaki był finał pałacowej peregrynacji, nie zdradzimy, zostaliśmy do tego zobowiązani dożywotnim milczeniem. Wiadomo, że jedni zostali wydaleni. Inni? - nie wiadomo.

Wnioski?

Dawno nie było na Dniach Sztuki Współczesnej spektaklu eksperymentu, fundującego tak ambiwalentne uczucia. Usta Usta w tym przodują, tylko się cieszyć, że znów zostali zaproszeni do Białegostoku przez organizatorów. Dostaliśmy projekt uruchamiający najrozmaitsze emocje, stawiający przed nami wyzwania, konieczność dookreślania się w każdym momencie. Nawet jeśli wypełnialiśmy ankietę dla hecy, na przekór sobie. Nawet jeśli cały czas pamiętaliśmy o umowności przedsięwzięcia. I że to tylko zabawa.

Świetnie spreparowana sytuacja, bombardowanie widza kolejnymi "atrakcjami", zmiana nastrojów, budowanie napięcia i niepokojącej orwellowskiej atmosfery - wszystko to zmieniało też widzów, choćby na chwilę. Niektórzy kartkę, wciśniętą w tajemnicy przez szalonego kompozytora, oddawali strażnikowi, który żądał zwrotu tego, co dostaliśmy po drodze. Inni kartki nie oddawali, ogrywając niewinność do końca.

I tak widzowie nieoczekiwanie sami dla siebie stawali się też aktorami chwili. Ci zawodowi z kolei swoją rolę spełnili znakomicie. Długo pamięta się niektóre kreacje (rozdzierający płacz dziewczynki, szalonego eremitę w opasce boksującego się z cieniem, Wielkich Decydentów czy wielu innych).

Jak zresztą cały spektakl.

Jak zresztą wnętrza Pałacu Branickich, które też świetnie odnalazły się w tej dusznej orwellowsko-kafkowskiej atmosferze. Co aktorzy w porozumieniu z władzami uczelni potrafili z tym miejscem uczynić - to jedno. Jakie jeszcze tajemnice mogą skrywać pałacowe lochy - to drugie. Jedno jest pewne - wszyscy chyba azylanci nie znali pałacu od tej - mrocznej - strony.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji