Artykuły

Król Filip i jego ofiary

Sztuka Broszkiewicza jest pierwszą manifestacją "paź­dziernika" we współczesnej dramaturgii polskiej. Trze­ba było pełnego roku, by teatr nasz doczekał się spektaklu, próbującego podjąć nastroje ostat­niego okresu. Inne nowe utwory dramatyczne są bądź skeczami saty­rycznymi typu "Bim-bomu", bądź też ograniczają się do polemiki ze stali­nizmem (jak sztuka Zagórskiego ogłoszona niedawno w "Kulturze" pa­ryskiej). Dopiero Broszkiewicz - jakkolwiek krytyka minionego okre­su również dominuje w jego "Imio­nach władzy" - stara się podjąć problemy także ostatnich miesięcy.

Ta ultra-współczesna sztuka dzieje się kolejno w starożytnym Rzymie, w Madrycie czasu monarchii, oraz w nieokreślonym więzieniu współczes­nym, przypominającym orwellowski świat społecznej "science-fiction". Pierwsza sztuka "gomułkowska" jest więc metaforą historyczną. Jest to charakterystyczna formuła, zjawia­jąca się znowu, w ciągu ostatniego sezonu, w literaturze europejskiej. "Znowu" - ponieważ podobne nasi­lenie przenośni występuje w okre­sach niepewności politycznej, u pisa­rzy usiłujących uporządkować swoje wnioski z zachowaniem dystansu. W latach 1930-tych powstała nawet ca­ła szkoła "mitu zmodernizowanego" (Giraudoux, Neveux, Cocteau we Francji, Graves w Anglii, O'Neill w USA itd.) - ostatnio wznowiono u nas przekład powieści Gravesa "I, Claudius", z roku 1934, wyrażającej - w formie fikcyjnych i uwspółcześ­nionych pamiętników cesarza Klau­diusza - ostrzeżenie wobec dykta­tur, narastających w tym czasie w Europie.

Przed kilkoma miesiącami Putra­ment, uwikłany w gwałtowną dysku­sję, której przedmiot stawał się coraz bardziej nieuchwytny dla czytają­cych wskutek zaciekłości, a także zwężających się horyzontów intelek­tualnych polemistów - pragnąc oderwać się od nie dającego się już uporządkować przebiegu sporu napi­sał bajkę filozoficzną - nie bez alu­zji do Krasickiego i Trembeckiego uprawiających podobną literaturę w dobie zagrożenia politycznego - "Batrachomachię", czyli opis walki myszy i żab ("wściekłych" i "racjona­listów"....), której z zaciekawieniem przypatrują się z jednej strony ko­ty, z drugiej bociany. Interesujące, że piśmiennictwo podobnego typu przeżywa mały renesans na Zacho­dzie, po wypadkach węgierskich. Z okazji przełożenia na angielski ksią­żki pani Yourcenar "Pamiętniki Hadriana", czytałem w "New York Ti­mes Book Review" radę, by każdy Amerykanin poczuł się trochę jak ce­sarz Hadrian. W powieści tej autorka, francuski filolog, naśladując Gravesa, przedstawia starzejącego się impe­ratora jako ostrożnego filozofa, któ­ry mimo sukcesów i nie przewidując wielkich klęsk w najbliższym czasie, stara się jednak zachować postawę wyczekującą i mieć w zapasie "psy­chiczną gotowość" na nieszczęście. Nową karierę na Zachodzie przeży­wa też motyw wojny peloponeskiej, podejmowany w omówieniach popu­larnych itd. Wojna ta, prowadzona przez wiele lat przez dwie potęgi, Ateny i Spartę, wyrażające różne koncepcje ideologiczne, lecz niezdol­ne pokonać przemocą jedna drugiej - skończyła się ruiną cywilizacji greckiej. Temat ten zjawił się rów­nież w naszej literaturze emigracyj­nej, w świetnym, pełnym znaczących ostrzeżeń szkicu "Czytając Tukididesa", który będzie wkrótce udostę­pniony w Polsce, w wychodzącym właśnie zbiorze esejów Jerzego Stempowskiego.

Sztuka Broszkiewicza jest więc na czasie pod każdym względem, nawet z punktu widzenia mody literackiej. Jest to jej główna, i - być może - jedyna wartość; co jednak jest już wiele. Jeśli nawet "Imiona władzy" nie przynoszą nowych propozycji ani pogłębionej analizy intelektual­nej, to stanowią wszakże rekapitulację uczuciową opinii, przeżyć, na­dziei ostatnich miesięcy. Dramat spełnia więc jedno z głównych zadań sztuki: umożliwia konfrontację emo­cjonalną wobec znanej, bieżącej spra­wy społecznej.

Jest to może nawet zaletą drama­tu, że jego autor nie szukał własnych paradoksów, kalamburów i prób in­terpretacji, czego, jak skądinąd wia­domo, mu nie braknie - ale poprze­stał na opiniach, jakie w ostatnich miesiącach można było zasłyszeć w rozmowach, czy spotkać w potocznej publicystyce (postaci posługują się językiem felietonu z "Przeglądu Kul­turalnego", np. książę Juan przemawia do króla Filipa niby Czerwiński czy Osmańczyk: "Pomijam moralny sens całej tej historii. Ale przecież ty mi proponujesz absurd politycz­ny". Mowa jak do Piaseckiego!). W trzech kolejnych obrazach naszkico­wane są trzy różne fazy dyskusji do­koła stalinizmu. W pierwszym kon­sul Klaudiusz występuje jako rzecz­nik tezy, że szczęśliwym i "prawdzi­wie wolnym" może być tylko oby­watel Republiki potężnej, i wielkości tej podporządkowuje inne wolności oraz potoczną moralność. Swoich gwardzistów wysyła na pewną śmierć za ich zgodą, podnosząc ich jednocześnie w stopniu wojskowym i ogłaszając bohaterami narodowy­mi. Scena ta ma formę monologu, wygłaszanego wobec trupa konku­renta politycznego, którego Klau­diusz kazał udusić i teraz przekonu­je go, że dla dobra Republiki powi­nien okazać się zdrajcą. Konsul deklaruje się jako słaby w retoryce, ale przedstawiciel racji państwa. Drugi skecz podejmuje zagadnienie sukcesji po zmarłym tyranie. Tym razem jest to król Filip, który stwo­rzył potęgę Hiszpanii za cenę licz­nych gwałtów i obecnie kona po czterdziestu latach. Wi­dzimy ewentualnych trzech następ­ców tronu, reprezentujących różne możliwości. Najszlachetniejszym jest książę Juan, którego sam władca, na chwilę przed śmiercią, desygnuje ja­ko króla, co budzi zdumienie wśród rady koronnej, jako że Juan był głównym adwersarzem monarchy i dziw, że nie został stracony. Ale Juan, z książką w czerwonej okładce typu "Bibliotheque de la Pleiade" w ręku, odmawia: nie chce korony ob­ciążonej zbrodniami, otrzymanej z ręki samego ich sprawcy; mógłby ją wziąć tylko wtedy, gdyby sam ją zdobył. Rozwścieczony król poleca natychmiast stracić jako zdrajcę księcia Juana, który wycofuje się grzecznie w stylu publicystycznym ("Sądzę, że powody, które tu wyłuszczyłem, są dostatecznie jasne i przekonywające. Nie chcę więc dłu­żej nużyć Was moją obecnością".) Postać ta jest w dramacie Broszkiewicza pełnym aluzji bezpośrednio czytelnych, jedyną bodaj, do której niesposób znaleźć odpowiednika w naszej rzeczywistości; możę idzie tu o samego autora? Władcą zostaje na koniec książę Filip, uważany do tej pory za niezgułę i ortodoksa, zdolnego tylko do biernego powta­rzania wybranego cytatu z pism kla­syków marksizmu, co w przekładzie na język katolickiej monarchii brzmi "Chrystusie zmiłuj się nad nami". Książę, przemieniony w aktywistę kontaktem z władzą, deklaruje się jako kontynuator polityki poprzed­nika, utrzymuje w mocy wyrok na szlachetnego księcia Juana, przejmu­je kochankę zmarłego Filipa, zapo­wiada wszakże pewne złagodzenie rządów, wysyłając księcia Hieronima li-tylko na wygnanie. Scenie tej od­powiadałaby w przybliżeniu opinia ulicy, że "w gruncie nic się nie zmie­niło".

Również ostatni skecz ilustruje potoczny żart warszawski, o trzech więźniach, którzy znaleźli się w tej samej celi; jeden bo zwalczał przy­wódcę, drugi bo go popierał, trzeci zaś okazał się samym przywód­cą. Scena ta wyraża niejako trzecią fazę - i wniosek - z rozumowania politycznego, pokazanego w poprze­dnich obrazach. Jest to zawsze "opi­nia zasłyszana", powierzchowna mo­że, lecz wyrażająca swoisty "common sense". Występuje tu więzień "115", który, jako zwykły bezpartyjny złodziej, reprezentuje społeczeństwo i powołany jest jako sędzia w sporze między dwoma pozostałymi towarzy­szami, tego, celi. "114" przebywa" tu już sześć lat, z opinią wzorowego więźnia uprawiającego regularnie gimnastykę, gdy zjawia się nowy "20.000", skazany za fałszywe świa­dectwo niegdyś złożone, właśnie przeciw więźniowi "114", czyli głoś­nemu już dziś "Murenie". Murena, jak się okazuje, nie chciał dopuścić do Poznania, bo gdy generał polecił stłumić rozruchy siłą, "114" był te­mu przeciwny, ponieważ "do głod­nych nie należy strzelać". "20.000" zadenuncjował go wtedy, podając dys­cyplinę jako rację ("każda odmowa wykonania rozkazu jest zdradą"). "114" czyli Murena robi mu dziś za to słuszne wyrzuty, powołując "115" na opiniodawcę. Rozsądzenie sporu przerasta wszakże możliwości obser­watora, wobec "zmienionych warun­ków prawnych" tu następuje coś w rodzaju moralnej amnestii połączo­nej z wezwaniem do zaczęcia na no­wo; strażnik przedstawiony jako fa­chowiec pozbawiony poglądów poli­tycznych, wypuszcza wszystkich na wolność, wobec gniewu tłumu skandującego za sceną, "Mu-re-na, Mu-re-na!", co słuchacze na widowni przyjmują gorącymi oklaskami, nie myląc się, że chodzi o Gomułkę.

Ta reakcja widzów zdaje się wy­rażać wybór - spośród opinii po­zbieranych w "Imionach władzy" - tej na którą publiczność najchęt­niej chciałaby się zgodzić. Umiesz­czenie jej przez Broszkiewicza na końcu dramatu, i to jako wniosku generalnego, świadczy o wyczuciu przez niego aktualnego nastroju.

Tak więc rejestracja opinii zasły­szanych w ciągu ostatnich miesięcy, chaotyczna może lecz wrażliwa, de­cyduje o żywotności sztuki Broszkiewicza. Jest ona pożyteczna nie tylko emocjonalnie; zestawienie to może być wstępem również do dyskusji intelektualnej. Katalog sądów historyczno-politycznvch zanotowanych w metaforach "Imion władzy" po­zwala zauważyć wiele sprzeczności. Najważniejszą - i najcharakterystyczniejszą dla naszego klimatu jest niekonsekwencja moralna. Na końcu następuje wzajemne wybaczenie, i byli buntownicy wraz ze swoimi delatorami "zaczynają od nowa". Tym­czasem w całym dramacie przewija się romantyczne marzenie o polityce "czystych rąk", jakiemu oddają się w bezsennych nocach Kołakowski, Braun, czy KTT. Dajcie go tu, tego idealnego męża stanu, "konsula Kwintusa", który był taki zdolny, namolny i dookolny, a teraz leży na­kryty białym płótnem podszewko­wym zł 9. 50 za metr, podczas gdy Maciejewski w roli nieboszczyka Jó­zefa miota się po scenie sypiąc z rę­kawów togi zbrodnię za zbrodnią! Albo książę Juan, który nie przyj­muje zbrudzonej korony swego ojca: "Mam być władcą twojej opasłej straży, starych szczurów, tępych młodzieńców (ZMP) i królestwa za­gnanego do kresu agonii?" Stary Fi­lip każe go czym prędzej zgładzić: "obie jego ręce mają być spalone do łokci, ma być łamany kołem i ćwiartowany, głowę o wyłupionych oczach wystawić na widok publiczny". Słu­szne zarządzenie, ja zrobiłbym to sa­mo, nie ma bowiem gorszego łajdaka - zgodnie ze starym przysłowiem - jak ten który ma 100 proc. racji, szczególnie w sytuacji gdzie wszyscy są zmuszeni do mniejszej lub większej nierzetelności. Talleyrand radził początkującemu politykowi by szyb­ko popełnił jakiś mało szkodliwy czyn nieuczciwy, ponieważ naród inaczej nie będzie go popierał, w słusznym podejrzeniu, że osoba tak szlachetna musi być kompletną ka­nalią.

"Książę Juan" jest demagogiczną fikcją i król Filip trafnie go rozpo­znał - wbrew Broszkiewiczowi - ja­ko moralnego szantażystę. Końcowa amnestia w "Imionach władzy" mu­si się wydać kompromisem, szkodli­wym i obrzydliwym, przy założeniu że "konsul Kwintus" i "książę Juan" rzeczywiście mogą istnieć. Plącze się tu anachroniczne widmo z kazań Skargi i z Artura Grottgera. W tym samym tygodniu co "Imiona władzy", oglądałem sztukę surrealisty Audibertiego "Krąży zło", przywiezioną przez teatr belgijski; ten sam problem: księżniczka fikcyjnej Kurtelandii poznaje łajdactwa polityki; jej naiwne wyobrażenia zaczerpnięte z Biblii i romansów ulegają zmiaż­dżeniu, lecz lekcja ta nie jest przed­stawiona jako klęska moralna, prze­ciwnie, jako rozpoznanie się w świecie, jako nadzieja intelektualna: to co przestarzałe reguły określały jako "zło", jest nieuniknioną częścią nowego życia, i musi zostać prze­kształcone w wartość humanistyczną. Nie jest to teza nowa, rysuje się ona już w "Amoraliście" Gide`a, stanowi obsesję egzystencjalistów (,,Le diable et le bon Dieu" Sartre'a), po 2-ej wojnie wchodzi do repertu­aru literatury amerykańskiej.

Niekonsekwencja moralna "Imion władzy" jest nie tylko naleciałością staroświeckiego sposobu myślenia; zdaje się, że wynika też ona z inne­go, fałszywego "przeskoku" intelek­tualnego. Nadużycia władzy przez Klaudiusza i króla Filipa zaczęły się nie u nas; tymczasem ostatnia, "am­nestyjna" scena dramatu odnosi się do Polski. Kraj nasz wlecze za sobą zarówno aberacje rewolucji świato­wej, co obrasta w jej osiągnięcia. Zbrodnia była u nas wszakże produ­ktem wtórnym, gdy amnestia jest własnym; nie można więc wymie­niać jednym tchem Klaudiusza, Fi­lipa i Murenę opuszczającego więzie­nie z ręką wyciągniętą do zgody. Sztuka Broszkiewicza byłaby kon­sekwentna, gdyby pokazywała nie Rzym, lecz prowincję Scytię, nie Ma­dryt, lecz Caracas, nie walkę o wła­dzę w stolicy, lecz jej demoralizują­ce skutki u zbiurokratyzowanego alianta.

To pomieszanie planów, poplątanie odpowiedzialności, niedostatek rela­tywizmu i dialektyki, powiększa mo­że inscenizacja, traktująca dramat z powagą. Wydaje się, że należało nie brać na serio "historyzmu" "Imion władzy"; przy ujęciu takim grozi niebezpieczeństwo, że stanie się ja­skrawe wszystko co jest widziane oczyma "małego Kazia": ta kurtyzana ze złotymi włosami w łóżku króla, jego rozmowy filozoficzne z kastratem-śpiewakiem, kardynał, który wyszedł właśnie z garderoby itd. Być może parodyczny dystans, którego nie brak w tekście Broszkiewicza, wydobyty w ujęciu scenicznym, pozwoliłby traktować to, co jest wątpliwe, jako żart intelektualny, i tym bardziej podkreśliłby to co słu­szne. Mimo jednak obciążenia solennością, przedstawienie jest piękne; dekoracje Sadowskiego, pełne rzadkiej u nas siły, rozhuśtujące wyobra­źnię, eksplozywna muzyka Bairda, inscenizacja Zamkow opartą na re­frenie motywowym (w każdej scenie postaci, formułująca "wnioski publiczne", wchodzą na czerwoną estradę, symbolizującą niejako władzę samą w sobie), wreszcie gra skupiona, "obkonturowana" - czynią z "Imion władzy" premierę ważną również jako dzieło sceniczne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji