Artykuły

A zatem skąd się wziąłeś, Jim? Szukali człowieka w legendzie. I na DSW

"Morrison/Śmiercisyn" w reż. Pawła Passiniego z Opolskiego Teatru Lalki i Aktora na XXIX Dniach Sztuki Współczesnej w Białymstoku. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Indianie, wanna, wściekła matka, jeżdżące trumienki, lalki, czerwone muśliny... A w tym wszystkim Jim Morrison - przefiltrowany, wyobrażony, przechodzący przez drzwi, flirtujący ze śmiercią. Prawdziwy Śmiercisyn. Spektakl o legendarnym liderze The Doors okazał się świetnym, mocnym rozpoczęciem Dni Sztuki Współczesnej.

Festiwal rozpoczął się w czwartek (29 maja), potrwa do następnej soboty (7 czerwca). Dzieje się wiele, program jest obszerny i ciekawy. Pierwszy dzień festiwalu to zestaw dwóch spektakli, bardzo różnych, wręcz nieporównywalnych pod względem technik, emocji, pomysłu. Choć mają też pewien wspólny mianownik - na swój sposób przystępują do próby dekompozycji swoich bohaterów i ich twórczości.

Drzwi i co za nimi

Taką wiwisekcję przeprowadzają twórcy spektaklu "Morrison/Śmiercisyn" Opolskiego Teatru Lalki i Aktora im. Smolki. Poruszające widowisko, piękne wizualnie, gęste, intensywne, triumfowało już na wielu festiwalach i pokazach. Teraz Białostockiemu Ośrodkowi Kultury udało się zaprosić je do Białegostoku. I dobrze, bo to spotkanie różnych osobowości artystycznych zebranych przez młodego wizjonera Pawła Passiniego zapada w pamięć, uwodzi formą i grą, niektóre drzwi (symboliczne wszak dla Doorsów) otwiera, niektóre zamyka. Choć pora była późna, jeszcze nie koniec tygodnia, to po blisko półtoragodzinnym spektaklu niemal połowa widzów została na spotkaniu z twórcami. Potrzeba nie tylko oglądania, ale i przegadania więc jest.

Postać Jima, zmarłego niespodziewanie przez kilkoma dekadami, okazuje się nadal intrygować. Ale spektakl Passiniego (według tekstu Artura Pałygi), choć sięga do motywu truchła, to wyciąganiem trupa z szafy jednak nie jest.

To raczej próba zrozumienia, wariacja na temat roli idola, ciemnych stron romantycznego poety zderzającego się z rzeczywistością czy wreszcie wizerunku kreowanego przez media, wyobrażenia, oczekiwania. Dostajemy swoisty dance macabre - oto jakby otworzyły się nagle obrazy Boscha, z tekstów Jima wysypały się mroczne postaci, ze wspomnień jego bliskich - ich żale, psychozy, udręki. Nawet Czarnoksiężnik z krainy Oz i jego czereda, lwy, szkielety rodziców (Jim ich uśmiercił przed śmiercią w dokumentach), czarownica/Śmierć - naga dziewczyna z ptasią głową, Indianie - pojawiają się nieprzypadkowo w spektaklu. Jim z nimi gawędzi, przygląda się, otwiera kolejne drzwi.

Teatrzyk Morrisona

Mamy więc zwidy, majaki, samotność ostatnich godzin, imaginacje. Rozpacz partnerki Jima, filozoficzne rozważania, żart, wściekłość. Wszystko się tu plecie - zostajemy zaproszeni do samego środka, surrealistycznego, nieco przerażającego, nieco kuszącego świata. I już nie wiadomo, czy to my przyglądamy się Jimowi, czy to Jim przygląda się nam. I już właściwie nie wiadomo, gdzie jesteśmy - może właśnie w upiornym teatrzyku Jima Morrisona. Świetna scena, gdy lalki z lusterkami zamiast głów zaglądają do wanny, uprzytomnić może, że próba zajrzenia do jego wnętrza to jednak złudzenie, niestety. Choć zdekonstruowany, przenicowany, Morrison pozostaje jednak nieuchwytny, umyka za kolejnymi mrocznymi drzwiami.

Bo też wszystko, co o nim wiemy, to właściwie tylko nasze o nim wyobrażenia.

"Zatem skąd się wziąłeś, Jim? Przysłali cię kosmici? A może Bóg cię wyśnił?" - to pytanie, skąd ten fascynujący mrok w głowie Jima, pozostaje otwarte.

Zaskakujący nieco wybór na głównego bohatera znanego multiinstrumentalisty o zupełnie odmiennym emploi może zgrzytać tylko na początku. Sambor Dudziński szybko staje się Jimem, jednocześnie będąc sobą. Powstał bardzo ciekawy konglomerat, Passiniego intuicja nie zawiodła. Podobnie rzecz ma się w przypadku nagromadzenia najróżniejszych środków i technik, który to miks na początku może nieco irytować. Mijają jednak minuty i szybko się okazuje, że to wrażenie złudne - większość tych inscenizacyjnych pomysłów i multimediów nie ma w sobie nic z efekciarstwa, a jest bardzo przemyślaną koncepcją, która porusza w widzu różne struny. Jak i gra aktorów, grających bezkompromisowo, z absolutnym zaangażowaniem, cieniując emocje (świetna nieuchwytność Jima, wściekłość matki, zagubienie Pam).

Straszny/śmieszny/mroczny/świetny spektakl. Z gatunku tych, które za jakiś czas chciałoby się zobaczyć po raz kolejny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji