Artykuły

Baron relaksacyjny

"Baron Münchhausen" w reż. Wojciecha Szelachowskiego w Białostockim Teatrze Lalek. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Notariusz byłby zadowolony: ostatnia wola pewnego barona - spełniona. Testament realizowali lalkarze, publika bawiła się świetnie. Mniejsza o to, że testament był fałszywy.

Rzecz się działa w Białostockim Teatrze Lalek, bo lalkarzy wybrał sobie na wykonawców swojej woli łgarz nad łgarze - Baron Münchhausen. Dla niewtajemniczonych: baron to postać autentyczna, żyjąca przed dwustu laty, znana z surrealistycznych opowiastek, w których lot na Księżyc na kuli armatniej to bułka z masłem. Przez wieki przylgnęła do niego łatka oszusta, z którą postanowił się rozprawić reżyser Wojciech Szelachowski, bo Münehhausena lubi - za fantazjię. I sporządził spektakl - obronę barona. Podstawą stał się - spreparowany, a jakże - testament Münchhausena, który jakoby sporządził w Białymstoku w 1777 roku.

Bioderka rycerza Hejno

Dostaliśmy wszystko to, czego baron sobie zażyczył - "spektakl do spektaklu niepodobny, bo sztuka przecież nie po to jest, by była ciągle taka sama". Czyli świetne wariacje na temat barona i epoki, komiczny przekładaniec, w którym jak w tyglu mieszają się gatunki. Mamy tu próby czytane i tyrady, skecze, śpiewogry i zabawy lalką, prezentację ilustracji w stylu pokazu mody, teleturniej, a nawet losowanie. Wszystko tu stoi na głowie i wszystko jest możliwe. Najpierw więc mamy scenę nr 58, potem nr 6. Z oświecenia skoczymy razem z bohaterami do starożytności i czasów, gdy dziewice starzały się, czekając na oblubieńców (świetna scena zbiorowa, dziewice - jak marzenie, a rycerz Hejno - Ryszard Doliński-przekomiczny). Obok siebie zabrzmią "Requiem" Mozarta i "Żółty jesienny liść" Janusza Laskowskiego. Aleksander Macedoński pośmieje się z Diogenesa. Publika może być zaskoczona zagadką filozoficzną albo porwana do tańca.

Cały ów chaos jest zaletą spektaklu. Rzecz bowiem nie w tym, by fabułę ułożyć w klarowną całość, ale w tym, by w zlepku różnych scenek zachować lekkość i świeżość. I tak się dzieje. Szelachowski nie skupia się na baronie (choć Münchhausen się tu przemyka - a to pod postacią chuderlaka, a to urodziwego młodzieńca). Postawił na wariację na temat epoki i stworzył autorski spektakl, w którym wyłowić można i scenki edukacyjne, i relaksacyjne, i umoralniające.

Zdrowy Rozsądek w klatce

Całością dowodzi kapelmistrz (i autor muzyki Krzysztof Dzierma - cóż za vis comica). Wraz z dwuosobową orkiestrą siedzi przed sceną i pedantycznie odczytuje kolejne karty testamentu. Ponieważ baron zażyczył sobie, by w danej chwili aktorzy zrobili pięć kroków do tyłu - więc kapelmistrz z powagą najpierw odczyta to publice, po czym od aktorów wyegzekwuje.

W tym wszystkim jest metoda - oto pomysł na zabawę konwencją, kpinę z teatralnych gestów i didaskaliów. Tak jak i świetne, nieco karykaturalne kostiumy Jerzego Murawskiego (aktorzy chadzają w białych pikowanych strojach z epoki, w białych peruczkach i sterczących żakietach).

Po cóż to wszystko? Po to, by osobowość barona przeciwstawić nudnemu, poukładanemu Zdrowemu Rozsądkowi... Dlatego - zgodnie z życzeniem Münchhausena - pan ZR siedzi w klatce od samego początku. A spektakl to pochwała fantazji i dziecka, które tkwi w każdym z nas.

Idźcie na obronę barona. Świetna zabawa (w finale - oświecenie Białegostoku!) i dla dużych, i dla małych. A właściwie jej pierwsza odsłona. Szelachowski w kwestii Münchhausena ostatniego słowa nie powiedział.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji