Więcej śmiechu!
"DAMY I HUZARY", które nie należą raczej do tzw. odkrywczego repertuaru, wystawił Teatr Wojska Polskiego, podobno specjalnie dla żołnierzy i jeździł z tym przedstawieniem po obozach.
Już dość dawno pisano o tej komedii, że to "hołd Fredry dla narodowych tradycji, dla napoleońskich żołnierzy, dla rycerskości" itd. Bardzo się z tego śmiał Boy i był to jeden z punktów przeprowadzonego przez niego "odbrązowiania" Fredry.
Oczywiście, jednak "Damy i huzary" są bardzo odpowiednią sztuką dla żołnierzy, nie dlatego, że o huzarach w niej mowa, ale dlatego, że to po prostu Fredro łatwy do pokazania na różnych objazdowych scenach. A że Fredrę warto upowszechniać także wśród wojskowych, to chyba jasne. Dowcip i poczucie humoru bardzo ważne jest w wojsku.
Przedstawienie nie należy jednak do najwyższych osiągnięć artystycznych i niestety zatraca wiele z fredrowskiego humoru. Zbyt rzadko rozlegają się na widowni wybuchy śmiechu, zbyt mało sami aktorzy bawią się tekstem i sytuacjami.
Zawiniła tu reżyseria (zespołowa), co szczególnie daje się zauważyć przy scenach lirycznych - Zosi z porucznikiem, które wypadły za ckliwie i sentymentalnie (Stanisława Stępniówna i Bogusz Bilewski).
Najlepszy chyba i najbardziej fredrowski, najweselszy i najzabawniejszy był Feliks Chmurkowski w roli kapelana. Świetna to rola i świetnie zagrana. To samo dotyczy Aleksandra Dzwonkowskiego - jako Grzesia.
Tadeuszowi Chmielewskiemu, Eugenii Podborównie i Czesławowi Kalinowskiemu można by zarzucić zbyt mało polotu o który się proszą bardziej pikantne scenki. Natomiast rozmowy majora (Chmielewski) z siostrami zagrane były dowcipnie.
Wanda Łuczycka jako Orgonowa wydawała mi się zbyt łagodna i dobroduszna.
Zupełnie wypadły z przedstawieniu urocze scenki Fruzi, Zuzi i Józi. Były nie wygrane. (Jasnorzewska, Kozłowska i Kubicka).
Panią Dyndalską grała Janina Porębska, a Rembo - Jan Gałecki.
Scenografia Ireny Burke.