Kociaki kosmiczne
W CELOFANOWYM opakowaniu zleciały dwie dziewczyny z gwiazd. Latające talerze wylądowały w pobliżu torów kolejowych, gdzie pracuje brygada robotników, mieszkających w starym wagonie. Ci dobroduszni prostaczkowie będą dla "wróżek astralnych" informatorami o życiu na ziemi, które wyda się gościom prymitywne, cywilizacyjnie zacofane, śmieszne. Dziwią się, poznając osobliwości obyczajowe ziemskiego globu. Zainteresowania kobiet z przestworzy koncentrują się dokoła miłości, które to zjawisko jest im nieznane. Bo w tamtych rejonach wszyscy kierują się wyłącznie "abstrakcyjnie przenikliwym" rozumem. Usłużni ziemianie dają więc owym dziwożonom poglądową "lekcję uczuć", obfitującą w zabawne spięcia dialogowe i komiczne sytuacje.
SZTUKA WEISENBORNA, znanego na Zachodzie niemieckiego autora kilkunastu utworów scenicznych, powieści oraz scenariuszy, jest humoreską niepozbawioną satyrycznych akcentów pod adresem "talerzowej" histerii. Znamy już sporo utworów literackich, inspirowanych przez wynalazki, odkrycia, modne teorie naukowe, czy fantastyczne hipotezy. Wystarczy przytoczyć nazwiska Capka, Cwojdzińskiego czy Winawera. W latach dwudziestych pojawiły się w literaturze zbuntowane maszyny zagrażające człowiekowi, wywołujące jego lęk, chęć samoobrony, tęsknotą do powrotu na łono przyrody, wobec zagęszczającej się atmosfery wielkich miast. A przecież o ile mniej dynamiczne - w sensie rozwoju technicznego - byty tamte lata w porównaniu z naszą epoką sputników i projektowanych lotów międzyplanetarnych! Sztuka Weisenborna jest jednak wesoła, żartobliwa. Przypomina raczej pogodną fantastykę Jules Verne'a a nie katastroficzne niepokoje autora "RUR"a. Nie ma zresztą Weisenborn wielkich pretensji filozoficznych. W lekkiej, rozrywkowej formie nawiązuje do głośnej w r. 1955 plotki o latających talerzach, wypowiadając w swej komedii parę cierpkich uwag o świecie współczesnym, w którym "Być człowiekiem to droga impreza. Tak droga, że właściwie prawie nie można nim być".
PRZEKŁAD ROMANA SZYDŁOWSKIEGO świetnie trafia w żartobliwy ton sztuki, oddając pomysłowo zróżnicowany język występujących figur oraz osobliwości mowy owych księżycowych stworów. Szkoda że sztukę naszpilkowano zbyt obficie piosenkami Z. Kunińskiego, w których częstochowskie rymy współzawodniczą z brakiem poczucia humoru. Oto "poetycka" pochwała Naszej Ziemi: "Mały pyłek, mały kamyk w dużym świecie. Ale tyle cudów przecie tu znajdziecie..." Aktorzy śpiewają te piosenki pląsając w takt jazzowych melodii. To są najmniej udane partie przedstawienia. Trzeba było chyba ograniczyć się do tekstu Weisenborna, zagrać go w formie satyrycznej humoreski, a nie wodewilu, który wymaga sporo umiejętności wokalnych i tanecznych.
MOCNĄ STRONĄ spektaklu, prowadzonego zresztą sprawnie przez TADEUSZA CYGLERA, są role dwóch kosmicznych kociaków. HELENA NOROWICZ (Nu) i OLGA HELSKA (Na) ubrane w czarne trykoty i kolorowe peruki w zabawny sposób udziwniły owe "kozy astronomiczne", których oryginalny urok niepokoi Annę, ziemską fryzjerkę "z głową pełną snów". Gra ją z prawdziwie dziewczęcym wdziękiem BOŻENA KUROWSKA. Ryszard PIE TRUSKI jako Gil, z werwą rozgrywa perypetie Don Juana, rozgrzewającego "introceptory" astralnej piękności, lecz także serduszko ziemskiej wielbicielki. Wacław KOWALSKI (Momme), bardzo zabawny w scenach zalotów i Wojciech ZAGÓRSKI wywołują śmiech kontrastowymi sylwetkami. W roli Walta ma Ryszard STOGOWSKI ruchliwość i natarczywość typowego reportera.
Nie wątpię, że te - niepozbawione pikanterii - odwiedziny gości z dalekich światów ściągną na widów nie sporo publiczności.