Artykuły

O Antonim Fertnerze opowiada jego syn

Był poczciwy. Był taki dla wszystkich. Kiedy ludzie na ulicy uśmiechali się do Niego, to on się do nich uśmiechał. Gdy ktoś Go zagadnął, kończyło się na serdecznej rozmowie, podczas której interlokutor dostawał kolki ze śmiechu - opowieść o przedwojennym aktorze.

23 maja wypadła 140. rocznica urodzin Antoniego Fertnera, aktora urodzonego w Częstochowie. Zawsze miał tremę i wierzył w teatralne przesądy o pawiach. Gdy jako 76-latek doczekał się syna, tłumaczył: "Solski pomagał". W sekrecie przed żoną dzień w dzień wymykał się do cukierni na ciastko... Sławnego ojca wspomina syn - też Antoni.

Parafrazując pierwsze zdanie książki mojego Taty "Urodziłem się wesolutko i do tego bardzo młodo", mógłbym napisać: "Urodziłem się przypadkowo i do tego jeden dzień za wcześnie".

Tego dnia Tata grał. Mama była z nim w teatrze - jak zwykle. To ona dbała, żeby chusteczka wystawała z butonierki jak należy, a muszka nie odstawała. Przede wszystkim zaś była opiekunką, która odgoni każde nieszczęście i każdego pecha. Te bowiem czaiły się wszędzie; ktoś miał coś, co przypominało pawie pióra - nie mówiąc już o prawdziwych pawich piórach w kapeluszach pań - nieszczęście murowane. Wtedy należało rzucić na ziemię kartki z rolą i podeptać je lewą nogą. Dlatego rola musiała być w każdej chwili pod ręką i Mama nosiła ją za Tatą krok w krok. W trakcie kręcenia filmu była nieoceniona w inny sposób. Miała wspaniałą pamięć, zawsze wiedziała, kto i jak był ubrany w poszczególnych scenach. Dlatego w filmach z Tatą nie ma sytuacji - a jeśli są, to nieliczne - że ktoś otwiera drzwi i wchodzi do drugiego pokoju inaczej ubrany.

Otóż tego wieczora, kiedy miałem się urodzić, wszystko było jak zwykle... tylko nagle około godziny dziesiątej odeszły wody. Mama pojechała do szpitala, Tata dobrnął do końca spektaklu. Potem poszedł z Ludwikiem Solskim na kolacyjkę [mowa o wielkim Solskim, nestorze polskiej sceny; był o 19 lat starszy od 76-letniego wówczas Fertnera - przyp. red.], a rano do szpitala. W papierach odnotowano z datą 8 października: "Przywieziono kobietę w trakcie porodu o godzinie 22.40". Ta data znalazła się w mojej metryce, chociaż urodziłem się dziesięć po drugiej w nocy, czyli już w następnej dobie. W ten sposób zadebiutowałem w komicznym świecie mojego Ojca.

Ale wracajmy do poranka, kiedy w szpitalu pojawili się Fertner i Solski. Położna wybiegła z egzaltowanym krzykiem "Mistrzu!" i... zastygła. Osłupiała, przenosiła wzrok z jednego na drugiego. Tata nie wytrzymał (inaczej nie byłby sobą) i palnął: - Solski pomagał...

To znany dowcip, w Krakowie wszyscy powtarzają go do dziś. Kilka lat temu miałem zaszczyt i przyjemność być przedstawionym dyrektorowi Wawelu, panu Stefanowi Zającowi. Gdy bardzo długo i pilnie mi się przyglądał, zapytałem, do którego z ojców jestem podobny. - Oczywiście do Fertnera - zawyrokował. Tak więc moje pochodzenie raz na zawsze zostało potwierdzone w najwyższych, bo wawelskich, kręgach.

Inna anegdota związana z moim urodzeniem też jest dobrze znana: Tata znudzony ciągłymi pytaniami, jak 76-latkowi udało się zrobić dziecko, odpowiadał, że to złośliwość rzeczy martwych.

Jak się było synem groźnego tatusia

Jest w komedii "Będzie lepiej" taka scena: mój Tata grający właściciela sklepu z zabawkami ma zająć się Bajbusem - niemowlęciem, które uważa za nieślubne dziecko swojej bratanicy. Bardzo jest z tej opieki niezadowolony. Próbuje czytać gazetę, ale dziecko płacze. On coraz bardziej się irytuje, zaczyna dyskutować z maluchem, by po chwili przeistoczyć się w kochającego, pogodnego stryjka. Połajanki w naszym domu wyglądały tak samo. Mama przyprowadzała mnie pod fotel "groźnego tatusia", stawałem przed jego marsowym obliczem. Na początek słyszałem zwykle: "Ty ośle patentowany" albo "Ty leniu patentowany". Potem - "No, Antosiu, synku, przecież ci mówiłem...". A na koniec - "Chodź, pobawimy się kolejką".

To groźne oblicze zostało sportretowane w "Książątku" i w wielu, wielu innych filmach. Ojciec był taki na co dzień. Jego dobroć, pogoda ducha, życzliwość były tak widoczne, że nie przypuszczam, aby komukolwiek mogło kiedykolwiek przyjść do głowy, że Tata mógłby być zły, złośliwy albo zgryźliwy.

Mama miała swoją metodę, którą stosowała w wyjątkowych przypadkach - kiedy Tatuś "bulgotał". Mówiła: - "Antosiu, ubieraj się, idziemy do parku na spacer.

Wtedy Ojcu twarz się wydłużała i odzywał już dużo pokorniejszym tonem: - Poczekajcie, poczekajcie, tylko się ubiorę i idę z wami.

Był poczciwy. Był taki dla wszystkich. Kiedy ludzie na ulicy uśmiechali się do Niego, to on się do nich uśmiechał. Gdy ktoś Go zagadnął, kończyło się na serdecznej rozmowie, podczas której interlokutor dostawał kolki ze śmiechu. Często zatrzymywano Go na ulicy. W rezultacie spacer do kawiarni Literackiej przy Plantach (ulubiona kawiarnia Taty) zabierał nam godzinę, nawet dwie; nawet obłożnie choremu staruszkowi pokonanie tego dystansu zajęłoby góra 30 minut.

Wracając jeszcze do "Będzie lepiej"; scenę z Bajbusem kończy kwestia: "Wygrałeś los na loterii, bo ja mam wyjątkowo ładne oczy". To prawda, do dziś pamiętam urzekające, pełne nieziemskiego blasku, błękitne oczy mojego Ojca.

Jak Tata mnie brał do cukierni, ale nie brał do teatru

Szkoda, że film nie utrwalił blasku Jego oczu. Natomiast zachował inne charakterystyczne cechy - skłonność do improwizacji i niezwykłe poczucie humoru. Tatuś podobno nigdy nie powiedział kwestii tak, jak była napisana, ani dwa razy tak samo. Zawsze dopasowywał się do widowni, żeby skłonić ją do śmiechu, dać jej maksimum radości. Stąd jego słynne scysje z Ludwikiem Solskim, o których zresztą obaj natychmiast zapominali.

Taty na scenie nie widywałem. Nie zabierał mnie do teatru - ze strachu, że coś spsocę. Ale Ludwik Solski wziął mnie kiedyś z Mamą na "Pana Jowialskiego" i umieścił w loży dyrektorskiej (pierwsza na prawo, na poziomie sceny). Gdy Tata się o tym dowiedział, wykrzyknął: - Bój się Boga, co ty wprawiasz?!

A Solski na to: - Dostałem brawa ekstra po tym, jak twój synek darł się: "Wujcio, wujcio!".

- No właśnie, mnie by ugotował - powiedział Tata. I na tym dyskusja się skończyła, bo udało mi się niespodziewanym ruchem zerwać kapelusz cioci Solskiej i cisnąć go na ziemię.

W Literackiej bywaliśmy codziennie. Tata zamawiał herbatę i ciastko. Ponczowe, a gdy go nie było - eklerkę. Ponczowe ciastko w cukierni przy ul. Jagiellońskiej, tuż obok Teatru Starego można było dostać jeszcze kilka lat temu (teraz zapewne wciąż jest w karcie), choć, niestety, to nie było już TO ciastko. Wizyty w cukierni odbywaliśmy incognito, w tajemnicy przed Mamą. - Bo jak się wyda, że chodzimy na ciastko z ponczem, mama spuści nam lanie! Pamiętaj, nie zdradź się - przestrzegał Tatuś.

W kwestii lania Tata miał swoją metodę na Mamę. Wchodziliśmy obaj pod biurko i wystawialiśmy głowy krzycząc: - W głowy się nie bije! Po głowach się nie bije!

Oczywiście Mama odpowiednio długo szukała pasa - żebyśmy zdążyli zająć te z góry upatrzone pozycje.

Słodycze jadło się poza domem, "na mieście". W domu na co dzień były rzodkiewki - w sezonie - i jajka - przez okrągły rok, "bo jajka dobrze wpływają na pamięć". Różnie się je podawało - jako jajecznicę, kogel-mogel, na miękko, na twardo, po wiedeńsku, faszerowane, w bluzkach, we fraku, nawet jajka na wieszaku. Dlatego tyle pamiętam...

Jak zacząłem "grać lepiej"

Piętro niżej naszego mieszkania w Krakowie mieszkał operator kinowy, pan Czech (nie pamiętam imienia). Była to postać historyczna, pierwszy operator kinowy w Krakowie. Mam wrażenie, że razem z Tatą niemal równocześnie obchodzili jubileusz 60-lecia pracy zawodowej. On i wielu innych bezimiennych operatorów przechowywało taśmy ze starymi polskimi filmami. Puszczali je niekiedy na tajnych pokazach. Piszę tu o czasach, kiedy nie dystrybuowano przedwojennych filmów, a niektóre były nieformalnie zakazane - ze względu na osobę aktora albo miejsce akcji. Lwów np. był miastem, które nie powinno istnieć. Wszystkie filmy, których akcja rozgrywała się we Lwowie, nigdy już nie miały ujrzeć światła dziennego. Na te seanse Tata często był zapraszany, a ja z nim. Dlatego bardzo wcześnie zapoznałem się z produkcją filmową okresu międzywojennego. Zwykle po wyjściu z takiego seansu Tatuś nie mówił nic, ale patrzył na mnie z wielkim znakiem zapytania w oczach. A ja, głupi smarkacz, mówiłem: - Zagrałbym to lepiej.

I tak zacząłem ćwiczyć aktorstwo. Rodzice wychodzili do teatru, a ja zostawałem pod opieką Ewci Sagan, córki naszej sąsiadki z góry (Boże, jak ja Ewcię kochałem, przyrzekłem sobie, że gdy dorosnę, to się z Nią ożenię). Ewcia kładła mnie spać, ale ja czekałem, aż Mama i Tata wrócą do domu. Słysząc, że już są, wyskakiwałem z łóżka i przygotowywałem spektakl. Ustawiałem w półokrąg wszystkie buty, które znalazłem, a gdy tylko Ewcia wychodziła, wybiegałem z mojego pokoju i prosiłem rodziców na przedstawienie. Tata siadał w fotelu (udawaliśmy, że to loża dyrektorska), obowiązkowo wystrojony w elegancki garnitur, zawsze z muszką (muszką, nie z krawatem!). Mama stawała za fotelem. Ja recytowałem - "Rada małpa, że się śmieli", "Osiołkowi w żłoby dano" albo inną bajkę Fredry, albo swoją własną twórczość, np. skecz "Tuptając w kotłowni". Po skończonym występie Tata bił brawo, a Mama (publiczność) brała po kolei buty i nimi klaskała. Syty porcji owacji szedłem spać. Jakoś nigdy nie usłyszałem od Taty, że on by zagrał to lepiej.

Dziś już nie potrafiłbym wyrecytować tych wierszy, widocznie jajka aż tak nie pomagają na pamięć...

Cóż, miałem bardzo wesolutko, ale tylko jako bardzo młody człowiek. Wszystko skończyło się 7 lutego 1957 roku, kiedy Tatuś wstając z fotela pośliznął się i złamał nogę w biodrze. Rano dowiedziałem się, że pogotowie zabrało Go do szpitala. Wrócił, ale tylko po to, żeby móc umrzeć w domu.

Jak wystąpiłem za Tatę

Pół roku przed śmiercią Tatusia przypadła 50. rocznica premiery filmu "Antoś po raz pierwszy w Warszawie". Uroczystości z tej okazji odbywały się w krakowskim Teatrze Słowackiego, a ja miałem po raz pierwszy publicznie zastąpić Ojca - bo sam był już wtedy bardzo chory i nie podnosił się z łóżka. Rano przyjechało do Niego do szpitala Polskie Radio. Cztery razy podchodziło do nagrania, bo Tatuś co chwila się mylił: miał ogromną tremę przed mikrofonem. A przecież nagrał mnóstwo rzeczy dla Polskiego Radia w Krakowie. Mama była zachwycona Jego deklamacją "Rękawiczki" Mickiewicza wg Schillera (ja, niestety, nie słyszałem nigdy tego wiersza).

Tata zawsze zresztą miał tremę, przed każdym występem - w Warszawie i w Pcimiu, na popołudniówkach i na zwykłych przedstawieniach. Każde nieudane nagranie kończył straszliwym przekleństwem: "Psiakrew!". To było najgorsze, najcięższe przekleństwo, jakiego używał. Byłem zdenerwowany i podniecony - co to będzie, na uroczystości w teatrze wszyscy się dowiedzą, że mój Tatuś klnie... Gdy usłyszałem gotowe wystąpienie, byłem ogromnie zawiedziony: żadnych "psichkrwi".

Wracając do jubileuszu 50-lecia "Antosia po raz pierwszy w Warszawie". W "Słowackim" nie pokazano tego filmu, bo - jak wiadomo - zaginął. Była inna niema komedia - może "Kawiarenka" a może coś z Antoszą w tytule. Tytułu nie pamiętam wcale, a treści niewiele, głównie gagi typu karkołomne nalewanie kawy do filiżanek. Ciekawe, czy kopia jest nadal w archiwum filmowym. Była tam w 1958 roku, być znajduje się nadal. Może warto podjąć poszukiwania?

***

Antoni Fertner, syn częstochowskiego cukiernika, wnuk uznanego stalorytnika, a prawnuk miedziorytnika przyszedł na świat 23 maja 1874 roku. Było to w kamienicy przy ul. Wieluńskiej, gdzie jego ojciec miał firmę. Właśnie tam ma stanąć ławeczka upamiętniająca słynnego aktora, ufundowana przez jego syna, też Antoniego. Terminu odsłonięcia jeszcze nie znamy, na razie trwają procedury urzędowe związane m.in. z lokalizacją ławeczki. Nie będzie podobna do tych, które mają w Częstochowie Halina Poświatowska i doktor Biegański. Zamiast rzeźby przedstawiającej aktora ławeczkę ozdobi tabliczka z jego nazwiskiem - tak jak w Szwecji, gdzie mieszka 62-letni obecnie Antoni junior.

Z okazji rocznicy OKF przygotował maraton filmów z Antonim Fertnerem - w niedzielę o godz. 14.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji