Artykuły

"Zbójcy" dają poważne przyjemności

"Zbójcy" w reż. Michała Zadary w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Marcin Kościelniak w Tygodniku Powszechnym.

Inscenizacja Zadary jest dowcipna, gęsta, iskrzy się od pomysłów inscenizacyjnych. Widz może przyglądać się, jak oto, na naszych oczach, robi się teatr.

Michał Zadara nie reżyseruje "Zbójców" Friedricha Schillera (jak wcześniej "Dziadów" Mickiewicza) po to, by za ich pomocą postawić jakąś tezę, wypowiedzieć jakąś jedną prawdę. Zamiast tego - bardzo uważnie! - przygląda się tekstowi i pozwala mu rozbłysnąć na scenie wieloma znaczeniami na scenie Teatru Narodowego w Warszawie.

Jego decyzje reżyserskie są proste, często zabawnie naiwne: Moorowie ze "Zbójców" to właściciele współczesnej korporacji, czeskie lasy to budynki niedokończonej inwestycji mieszkaniowej, banda zbójców to podejrzane typy poruszające się po scenie zdezelowanym volkswagenem. Zadara bawi się znajdowaniem dla romantycznego tekstu współczesnych ekwiwalentów, ale myliłby się ten, kto powiedziałby, że przenosi "Zbójców" w dzień dzisiejszy. Próżno bowiem szukać w jego inscenizacji diagnozy dotyczącej współczesności: ukazany świat nie jest ani światem po 11 września 2001 r., ani światem po kryzysie ekonomicznym, ani światem doby kryzysu krymskiego. Zamiast tego - jak to zwykle u Zadary - nie daje nam się zapomnieć, że jesteśmy w teatrze: na naszych oczach dokonują się liczne zmiany dekoracji, panowie techniczni kręcą się po scenie. Niemal czterogodzinna inscenizacja nie nosi również śladów skrótów, decydujących o wyborze jakiegoś naczelnego tematu. Jeśli brzmi współcześnie - a brzmi - to dzięki świetnemu słuchowi Zadary, który sprawia, że tekst, w zacnym przekładzie, wybrzmiewa na scenie żywo i soczyście.

Inscenizacja jest dowcipna, gęsta, iskrzy się od pomysłów inscenizacyjnych. Przyjemności mogą być różnego gatunku. Mnie na przykład zachwyciła złożona z kilku ogromnych modułów scenografia Roberta Rumasa i sposób, w jaki dokonuje się aranżacji przestrzeni do kolejnych scen. Zadara w "Zbójcach" to stary teatralny wyjadacz i sprawny rzemieślnik: doskonale panuje nad rozbudowaną sceniczną maszynerią i umie się nią zabawić. Owocną postawą w spektaklu jest postawa kontemplacyjna: przyglądać się, jak oto, na naszych oczach, robi się teatr.

Ale przyjemności mogą też być cięższego kalibru. Dla mnie najważniejszy był wątek Franciszka, postaci u Schillera jednoznacznie złej i ponurej. Franciszek Przemysława Stippy to błazen, ale taki, którego stać z jednej strony na nieoczekiwaną agresję, z drugiej - na refleksję. Największe wrażenie wywarła na mnie scena, kiedy Franciszek opowiada słudze swój sen o wymierzanym mu sądzie Bożym. W koszuli i slipkach krąży po kuchni, przygotowując w mikrofali zupkę chińską (scena gęsta niemal jak u Krystiana Lupy), by nagle zwrócić głowę ku górze z prośbą do Boga o danie głosu. Bóg odpowiada jego ustami, raz na tak, potem na nie - bowiem Bóg mógł być jeszcze u Schillera, ale u Zadary już Go nie ma, można Go jedynie przedrzeźniać.

Jeśli miałbym coś zarzucić inscenizacji Zadary, to to, że podobnych akcentów jest tutaj niewiele. Niewykorzystany został na przykład wątek relacji synowsko-ojcowskiej, u Schillera bardzo brutalnej, u Zadary ledwie naszkicowany. Zadara, jak mi się wydaje, ma pogodną naturę, rzeczywistość nie jest mu ciężarem- przez co przyjemność teatru rzadko staje się u niego nieprzyjemna i dotkliwa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji