Artykuły

Warszawa. Dziś premiera "Medei"

Teatralny debiut Doroty Kędzierzawskiej nie mógł wyglądać inaczej. Ceniona reżyserka filmowa, znana z umiejętności pracy z dziećmi, przygotowała spektakl, w którym o zdradzie, jaka spotkała Medeę ze strony ukochanego męża, opowiadają jej synowie. Premiera dziś w Teatrze Polonia w Warszawie.

To nie będzie zwykła "Medea" - tragedia Eurypidesa. Sztuka powstała podczas wielomiesięcznej pracy-improwizacji teatralnej z dziećmi. To adaptacja australijskiej sztuki autorstwa Kate Mulvany i Anne-Louise Sarks. Na Antypodach odniosła ogromny sukces. W Teatrze Polonia w Warszawie doczeka się pierwszej europejskiej adaptacji. W rolach synów Medei, czyli braci Leona i Teosia, w spektaklu występują na zmianę Feliks i Wincenty Mateccy oraz Jan Rogaliński z Adamem Tomaszewskim. Tytułową bohaterkę gra Magdalena Boczarska

Z Dorotą Kędzierzawską i Magdaleną Boczarską rozmawia Piotr Guszkowski

Krystyna Janda żartuje, że tekst Kate Mulvany i Anne-Louise Sarks to "Medea" z antypodów, w której wszystko zostało wywrócone do góry nogami. Australijskie autorki zaproponowały zupełnie inne spojrzenie na tę brutalną opowieść o miłości, zdradzie i zemście?

Dorota Kędzierzawska: - Spojrzenie jest rzeczywiście inne, bo oczami dzieci. Obserwujemy dwóch chłopców odciętych od świata - siedzą zamknięci w pokoju, którego przestrzeń jest oczywiście bardzo umowna, docierają do nich tylko strzępy informacji. Nie ma tu czterech ścian, co dodatkowo pobudza wyobraźnię widza. Dramat Medei zostaje pokazany z punktu widzenia jej synów, którzy rozumieją znacznie więcej niż sądzimy. W ten sposób dowiadujemy się również więcej o samej bohaterce, która pojawia się na scenie zaledwie kilka razy.

Magdalena Boczarska: - Chyba nikt wcześniej nie pokusił się o taki flirt z Eurypidesem, osadzenie klasyki we współczesnych realiach. Myślę, że najbardziej porażająca w tej historii jest jej aktualność i uniwersalność. Casus Medei można interpretować na wiele sposobów, na tym polega magia tego mitu. Nie chcę przytaczać codziennych tragedii, które stają się pożywką tabloidów.

Medeą może być bowiem zarówno matka, która zabija własne dzieci w afekcie, powodowana urazą czy zdradą, jak i ta, która wobec bezsilności lekarzy walczy o odcięcie chorego syna od aparatury, by przerwać jego cierpienie. Traktujemy ten mit jako opowieść o matce, która uważa, że życie w takiej a nie innej jakości nie jest wartością. Że broni swoich dzieci. Nasza Medea jest współczesną kobietą, która nie radzi sobie z rzeczywistością. Ściągamy z niej całą patetyczność. Jakkolwiek kuszące byłoby to dla aktora, musieliśmy zachować proporcje, pamiętać, że głównym bohaterem są nie dorośli tylko dzieci.

Rzadko zdarza się, żeby tak duże role powierzono dzieciom.

MB: - Niesamowite było obserwować, jak Dorota pracuje z tymi małymi aktorami, bo tak trzeba ich już nazwać. To partner, po którym nie wiadomo czego się spodziewać aż do dnia premiery

DK: - a nawet po premierze. (śmiech)

MB: - Wszyscy traktujemy to trochę na zasadzie eksperymentu. Dzieci mają tu bardzo trudne zadanie do wykonania i mówią o bardzo ważnych, poruszających sprawach. Spektakl to godzina ich ciągłego bycia na scenie, ciągłego grania.

Trudniej pracuje się z dziećmi w teatrze niż na planie filmowym?

DK: - Oczywiście, dużo trudniej, ponieważ w teatrze chodzi o powtarzalność. Niezależnie czy ma dobry humor, czy jest zmęczone - czy nie, kiedy przychodzi moment spektaklu dziecko jak dorosły aktor musi stanąć na scenie i sobie z tym poradzić. Wydaje mi się, że znajdujemy się na etapie, kiedy chłopcy mają ochotę się z tym zmierzyć. I to jest najważniejsze. Bałam się, że po półtora miesiąca prób tak dziko się znudzą, że granie nie będzie już sprawiało im frajdy, ze stratą dla widzów.

MB: - Największym kłopotem było wydobycie z kilkulatków tego, czego wymaga teatr - chociażby, żeby mówiony przez nich tekst docierał do publiczności. W końcu oni grają jeszcze bez aktorskiej świadomości operowania środkami.

Jak długo trwały castingi?

DK: - Długo. I szczerze mówiąc, w pewnym momencie byłam załamana. Teatr planuje grać ten spektakl dwa lata, więc gdybym zaprosiła do obsady chłopców dwunasto-,trzynastoletnich, za chwilę byliby już młodzieńcami, a wtedy tekst traci jakikolwiek sens. Musiały to być dzieci na tyle duże, żeby wytrzymały czas trwania spektaklu, a z drugiej strony - mnie zawsze ciągnęło do mniejszych dzieci, o zgrozo. Bo choć praca z nimi jest bardziej wymagająca, mają w sobie tę naturalność i prawdę, którą u starszego dziecka - już bardziej świadomego, z większą tremą - trudno osiągnąć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji