Artykuły

Idzie nowe i tańczy

Przez lata zespoły baletowe były traktowane jak ubodzy krewni: sprawiają na co dzień kłopot, ich utrzymanie kosztuje, ale przydają się do różnych robót - pisze Jacek Marczyński w Ruchu Muzycznym.

Przejęliśmy bowiem XIX-wieczny system organizacyjny, łączący pod jednym dachem operę i balet, tej pierwszej jednak przyznano bezwzględny prymat. Nawet gdy w czasach PRL wzorem były modele radzieckie, żaden polski Teatr Wielki nie miał pełnej nazwy jak u wielkiego sąsiada, gdzie w każdym szanującym się mieście musiał funkcjonować Teatr Wielki Opery i Baletu. Obie te dziedziny podlegają dziś artystycznym zmianom. W teatrze operowym nawet w inscenizacjach klasycznych dzieł, w "Traviacie" czy "Aidzie", reżyserzy nowej generacji coraz rzadziej potrzebują rozbudowanych układów choreograficznych. Balet musi udowadniać swą rację bytu w tych instytucjach, więc domaga się większej samodzielności i prawa do wyjścia poza schematy obowiązujące przez dziesięciolecia. Na rozmaitych scenach czyni to jednak wciąż nieśmiało.

Wszystkie teatry operowe mają własne zespoły baletowe poza najmniejszym - Warszawską Operą Kameralną, której wystarcza grupa mimów - i najmłodszym, choć Opera i Filharmonia Podlaska w Białymstoku szczyci się etatowym baletmistrzem (Jarosław Sołowianowicz) i asystentem choreografa (Ewa Zając). Działa też Studio Baletowe, być może w przyszłości z dzieci, które tam się uczą, powstanie profesjonalny zespół. Na razie w Strasznym dworze mazura tańczą gościnnie członkowie "Mazowsza".

Etat i potrzeby

Po odrzuceniu skrajności różnice kadrowe są niewielkie. Najliczniejszy zespół ma oczywiście Opera Narodowa - łącznie z osobami czasowo urlopowanymi liczy ponad 8o osób. Najskromniejsza grupa pracuje w Operze na Zamku w Szczecinie, która dysponuje 20 etatami dla tancerzy, obecnie jest zatrudnionych dziewięć tancerek (jedna przebywa na urlopie wychowawczym) i dziewięciu tancerzy. Średnia krajowa to 30-40 osób i większość szefów nie uskarża się, że to stanowczo za mało.

Nie czyni tego nawet Karol Urbański, od 2012 roku kierownik baletu Opery na Zamku. "Z punktu widzenia możliwości tego teatru - uważa - 20-osobowy zespół to skład optymalny. Jeśli porównamy naszą sytuację z teatrami o podobnej wielkości w Niemczech, Szczecin dysponuje stosunkowo dużym zespołem. Natomiast Opera Na Zamku w dalszym ciągu nie jest miejscem pierwszego wyboru dla tancerzy, szczególnie jeśli chodzi o mężczyzn".

To zresztą nie jest tylko problem Szczecina, ani nawet Polski. Tancerze-mężczyźni, dobrze wyszkoleni, o odpowiedniej sylwetce, znajdą bez większego problemu pracę w każdym miejscu na świecie. Warto natomiast zwrócić uwagę, że w ciągu ostatniej dekady w Polsce pojawiła się zupełnie nowa fala migracji tanecznej. W PRL zespoły bazowały wyłącznie na absolwentach rodzimych szkół baletowych. W latach osiemdziesiątych rozpoczęła się fala masowych wyjazdów polskich tancerzy na Zachód i problem ten udało się zniwelować dopiero w następnej dekadzie, kiedy artyści z byłego Związku Radzieckiego szukali u nas stabilnej i w miarę bezpiecznej finansowo pracy. Wielu traktowało nasz kraj jako chwilowy przystanek przed dalszą podróżą, niektórzy jednak - jak choćby Sergey Basalaev czy Maksim Woitiul w Warszawie - zostali na długo.

W XXI wieku polscy tancerze emigrują zdecydowanie rzadziej, natomiast u nas zaczęli szukać pracy młodzi ludzie z różnych krajów. "Jakiś czas temu jeden z naszych tancerzy uległ kontuzji i musiałam zadbać o zastępstwo - opowiada Izadora Weiss, dyrektor artystyczny Bałtyckiego Teatru Tańca. - Ogłosiłam casting. Przyszło około dwustu propozycji z całego świata! Tancerze przyjechali świetnie przygotowani: dokładnie wiedzieli, w czym biorą udział. Okazuje się, że sporo osób widziało fragmenty naszych spektakli w internecie. Ostatecznie przyjęłam cztery osoby: Włocha, Hiszpana, Holendra i Kanadyjkę".

W zespole Opery Narodowej cudzoziemcy stanowią około jednej trzeciej składu osobowego, w balecie Teatru Wielkiego w Poznaniu - mniej więcej jedną czwartą. Egzotycznych solistów pochodzących na przykład z Azji można zobaczyć i na innych scenach, choćby w Operze Wrocławskiej. "Nie możemy zapewnić wysokich gaży - mówi Jacek Przybyłowicz, do niedawna zastępca dyrektora ds. baletu w Teatrze Wielkim w Poznaniu. - Przyciąga natomiast różnorodny repertuar i możliwość pracy z choreograficznymi indywidualnościami".

Na inny problem zwraca uwagę Ilona Jaświn-Madejska, kierownik baletu Opery Nova w Bydgoszczy: "To podniesiony wiek emerytalny tancerzy, na skutek którego blokowane są etaty dla młodych artystów. W tej sytuacji zwiększenie zespołu baletowego do około 45 osób pozwoliłoby lepiej zabezpieczyć obsadę do bieżącego repertuaru, ale na razie to tylko marzenie".

Stosunki z dyrekcją

Wyłom w obowiązującej od zawsze hierarchii uczynił w 2009 roku Krzysztof Pastor. Obejmując stanowisko dyrektora zespołu baletowego Teatru Wielkiego-Opery Narodowej, przekształcił go w Polski Balet Narodowy i pod tym szyldem występuje on odtąd w kraju i zagranicą. Pozostaje w strukturach teatru, ale zachowuje samodzielność artystyczną i organizacyjną. Jeszcze dalej poszła Izadora Weiss, tworząc w 2011 roku w Operze Bałtyckiej w Gdańsku Bałtycki Teatr Tańca o zupełnie nowym profilu, zrywając całkowicie z baletową klasyką.

W pozostałych miastach stosunki z dyrekcją teatru operowego układają się różnie. Na ogół zespoły otrzymują pieniądze na przygotowanie jednej premiery w sezonie, wyjątkiem jest Polski Balet Narodowy. "Ostatecznego wyboru tytułów dokonuje dyrekcja teatru po wcześniejszych konsultacjach z kierownikiem baletu" - mówi Ilona Jaświn-Madejska z Opery Nova.

- "O wyborze i doborze tytułów decyduje dyrekcja teatru" - dodaje Bożena Klimczak, kierownik baletu Opery Wrocławskiej. Codzienne stosunki nie układają się jednak różowo. "To ciągła walka o pieniądze, bo wiadomo, na pierwszym planie jest opera. A gdy trzeba oszczędzać, najpierw fundusze ucina się baletowi" - przyznaje Jacek Przybyłowicz.

Co jest grane

Oprócz własnych spektakli dochodzą tzw. wstawki w przedstawieniach operowych. Są one bardzo ważne, bo zarobki tancerza składają się z pensji i stawek ponadnormowych, a więc ogólna suma pieniędzy zależy od liczby występów.

I tak w Operze Wrocławskiej zespół baletowy pojawia się na scenie 18-19 razy w miesiącu, w tym własnych spektakli ma 3-4. W Operze Nova w Bydgoszczy w sezonie 2013/2014 balet wystąpi w 65 spektaklach, z czego 25 przedstawień to produkcje własne. Około 40 spektakli baletowych dają w sezonie zespoły w Poznaniu i w Gdańsku. Najbardziej zapracowany jest Polski Balet Narodowy - około 60 spektakli w sezonie na dwóch scenach (nie licząc występów w operach) i jest to liczba podobna do tej, jaką osiąga wiele zespołów w świecie.

Najbardziej standardowy repertuar można obejrzeć w Operze Śląskiej w Bytomiu. To "Don Kichot", "Dziadek do orzechów", "Romeo i Julia", "Pan Twardowski" oraz pozycja obowiązkowa - "Królewna Śnieżka" Bogdana Pawłowskiego, od 45 lat nieschodząca z polskich scen, gdyż każda z nich chce się pochwalić baletowym spektaklem dla dzieci. Niemal wszędzie dominują tytuły z XIX kanonu baletowego, nie tylko dlatego, że w technice klasycznej wykształcona jest zdecydowana większość zatrudnionych tancerzy. Takiego repertuaru wymagają dyrektorzy teatrów.

Klasyka klasyce nierówna. Obok wersji banalnych bywają propozycje oryginalne, w czym poza Polskim Baletem Narodowym wyróżnił się w ostatnich latach zespół Teatru Wielkiego w Poznaniu. Tu odbyły się premiery nieznanych dotąd w Polsce wybitnych twórców neoklasycznych - Rudiego van Dantziga (Cztery ostatnie pieśni) i Uwe Scholza (Stworzenie świata), a dobrze znane tytuły jak "Jezioro łabędzie" czy "Kopciuszek" powierzono nowej generacji światowych twórców, takich jak Kenneth Greve i Paul Chalmer.

Poza Bytomiem każdy zespół stara się jednak uwspółcześnić zestaw spektakli. Interesująco poczyna sobie zespół Opery na Zamku, gdzie w obecnym repertuarze oprócz obowiązkowego "Dziadka do orzechów" jest "El Amor Brujo" (chor. Yaroslav Ivanenko), "Carmen" (chor. Jacek Tyski), wieczór młodych polskich choreografów "Ogniwa" do muzyki Lutosławskiego oraz dwa spektakle dla dzieci, także zrealizowane przez polskich twórców (Anna Hop i Karol Urbański).

Najbardziej nowatorski jest Bałtycki Teatr Tańca, o zdecydowanie autorskim profilu. Pod wodzą Izadory Weiss bardzo się rozwinął, o czym świadczy ubiegłoroczna premiera "Snu nocy letniej" jej autorstwa. Zespół bywa zapraszany za granicę, zgodził się przygotować z nim premierę artysta tej miary co Jiri Kylian, co świadczy o poziomie gdańskiego teatru. Na taką samodzielność i artystyczną odwagę Izadora Weiss może sobie pozwolić, skoro dyrektorem Opery Bałtyckiej jest Marek Weiss.

Choreografowie

Do niedawna teatry dostrzegały zaledwie kilka osób: Zofię Rudnicką, Henryka Konwińskiego i oczywiście Emila Wesołowskiego. Dziś lista jest dłuższa, nie tylko dlatego, że wrócili do kraju Krzysztof Pastor i Jacek Przybyłowicz. Dyrektorzy zaczynają wierzyć w talenty polskich choreografów. Robert Bondara po "Zniewolonym umyśle" w Bydgoszczy i "Personie" w Warszawie zrealizuje w przyszłym sezonie kolejną premierę z Polskim Baletem Narodowym, a w Operze Wrocławskiej przygotuje "Ognistego ptaka" i "Cudownego mandaryna". Dwie duże premiery - "Carmen" w Szczecinie i "Hamleta" w Warszawie - ma na koncie Jacek Tyski, w Warszawie pokaże swój balet Anna Hop. I nie tylko Kreacje Polskiego Baletu Narodowego czekają na choreograficznych debiutantów. Podobną szansę otrzymali oni w 2013 roku u Jacka Przybyłowicza w Poznaniu i u Karola Urbańskiego w Szczecinie. Poszerzył się też zestaw zagranicznych realizatorów zapraszanych do Polski. Nie są to już stale te same nazwiska jak Gray Veredon czy Giorgio Madija. "Moim założeniem jest budowanie repertuaru w oparciu o nowe choreografie tworzone specjalnie dla tego zespołu - mówi Karol Urbański. - Wydaje mi się, że takie działanie pozwala słabość, czyli brak środków, przekuć w siłę, czyli w promocję nowych choreografów, prapremierowy repertuar, budowanie indywidualnego profilu zespołu".

Problemów bowiem nadal nie brakuje. "Właściwie wszystkie premiery, do których udało mi się doprowadzić w Poznaniu, powstały dzięki moim osobistym kontaktom - przyznaje Jacek Przybyłowicz.

- Ich realizatorzy pracowali za stawki, na jakie nigdy by się nie zgodzili gdzie indziej". On sam po kilku latach szarpaniny zrezygnował zimą ze stanowiska. Od tego czasu zespół baletowy Teatru Wielkiego w Poznaniu, jeden z najciekawszych, jaki ostatnio ukształtował się nie tylko według naszej krajowej miary, nie ma szefa. Ciekawe, jak długo przetrwa w niezmienionym kształcie i na osiągniętym poziomie.

Aby nie kończyć w minorowym nastroju, warto zauważyć jeszcze jedną pozytywną tendencję. Zmienia się baletowa widownia. Nadal, co prawda, największym zainteresowaniem cieszą się tradycyjne, pełnospektaklowe opowieści, ale nową publiczność zdobyły już Polski Balet Narodowy, Bałtycki Teatr Tańca, czy Opera na Zamku. "Jest to oczywiście długi proces i nie wiem, na ile obecne tendencje są trwałe - uważa Karol Urbański. - Ale na przykład na wieczór choreografii do muzyki Lutosławskiego udaje się zgromadzić około 80 procent widowni, co uważam za sukces".

Trzeba jednak podkreślić, że prężne zespoły z Warszawy czy Szczecina w różny sposób zabiegają o publiczność, także tę najmłodszą. Nie tylko zapraszają ją na kolejną "Królewnę Śnieżkę" lub "Dziadka do orzechów", bo to nie wystarczy. Taniec może też być wspaniałą formą wspólnej zabawy.

Na zdjęciu: "Święto wiosny" w choreografii Izadory Weiss, Bałtycki Teatr Tańca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji