Artykuły

Patos Rewolucji

Tak już jest, że wstydzimy się czasami patosu, a także wstydzimy się płynącego ze szlachetnego patosu wzruszenia. Tu leży może przyczyna tego, że niektórzy z widzów w czasie antraktów mówili z nieobeschłymi jeszcze całkiem łzami na rzęsach krytyczne wyrazy pod adresem widowiska. Chcieli tym dowieść swego chłodnego racjonalistycznego stosunku do sztuki.

Ale nic nie pomoże. "Tragedia optymistyczna" Wiszniewskiego jedna z tych paru sztuk radzieckich, pisanych przez bezpośrednich uczestników wypadków rewolucyjnych lat 1917-20 "bierze". Bierze nielukrowaną prawdą wstrząsających wypadków, odsłonięciem obok blasków i cieni rewo­lucji, bezpośredniością w ukazaniu postaci ludzkich. "Bierze" i pozostawia niezatarte wrażenie.

Od wielu 1at upominaliśmy się o wystawienie "Tragedii optymistycznej" Wiszniewskiego, gdyż sztuka ta wyróżnia się bezpośredniością i śmia­łością nawet spośród najlepszych w dramaturgii radzieckiej sztuk tak zwanej "klasyki rewolucyjnej" takich jak: "Człowiek z karabinem", "Interwencja", "Pociąg pancerny", "Lubow Jarowaja" czy "Niezapomniany rok 1919". Wszystkie te sztuki powstałe pod bezpośrednim wpływem krwawych walk, w których ogniu wyku­wała się rewolucja, mają w sobie pasję tamtych dni, ale w "Tragedii optymistycznej" wystąpiły one być mo­że najbardziej bezpośrednio.

Autor "Tragedii optymistycznej" chciał przede wszystkim wzruszyć widza prawdą tych dni i w tym celu stworzył dodatkowo dwie postacie "prowadzących", które są po prostu speakerami towarzyszącymi akcji w przełomowych tragicznych jej momentach. (J. Nowak i L. Pak). Stworzył swą sztukę z pasją, która udziela się i widzom.

CZY bezpośrednio? Chyba nie. Wiszniewski znalazł w tym wypadku zarażonego jego pasją pośrednika w osobie reżysera Lidii Zamkow. Re­żyseria przekazała widowni, jak przewodnik telegraficzny, każde drgnie­nie, każdy odcień twórczej wizji au­tora. Od pierwszej chwili, kiedy to na wielki, pusty pokład okrętu wojennego pod groźnie sterczącymi wylo­tami luf armatnich wkracza w grobowym milczeniu gromada marynarzy rewolucyjnej armii, czujemy, że ta reżyseria, która poszła drogą najlep­szych przykładów Leona Schillera, wzbogaci nasze wrażenia ze sztuki.

I tak dzieje się już do końca spek­taklu. Lidia Zamkow przeprowadza aktorów przez wszystkie rafy grożące melodramatem (nieuniknionym w te­go rodzaju panoramie historycznej) zwycięsko wychodzi z bojów, toczo­nych na scenie (jakże trudny dla re­żysera akt III), wydobywa z aktorów całą gamę tonów od monumentalnych do najbardziej osobistych. Nie zaniedbuje wyzyskać z tekstu najmniejsze­go szczegółu, który ułatwia widzowi kontakt z tekstem Wiszniewskiego. Świetna to reżyserska robota.

Zasadniczy motyw utworu Wiszniewskiego, w którym drobna słaba kobietka siłą swego przekonania, bronią swej niezachwianej ideologii zwyciężą gromadę anarchistycznych, go­towych na wszystko drabów, zawiera w sobie ziarno dramatyczności, spo­krewnionej z baśnią ludową, w któ­rej tak często pozorna słabość zwy­cięża pozorną siłę. Przysłana na ko­misarza politycznego na statek w por­cie Kronsztackim kobieta natrafiła wśród załogi statku na maleńką garstkę prawdziwych komunistów i na wielką gromadę zanarchizowanych łazików pod wodzą groźnego prowody­ra (sugestywną sylwetę tego człowie­ka wstrząsającą w momencie przegranej daje tu Jan Świderski). Mrożący krew w żyłach obraz anarchistów ro­syjskich w momencie Wielkiej Re­wolucji dał Aleksy Tołstoj w swojej "Drodze przez mękę", Wiszniewski, który własnymi oczyma patrzył na pewno na tych ludzi, pokazał ich również niesłychanie plastycznie, a krea­cje aktorów podkreśliły jeszcze ten obraz. Obok Jana Świderskiego w roli Prowodyra, żywą postać stworzył Konrad Morawski w roli Chrypy, a Bogusz Bilewski w skomplikowanej roli anarchistycznego włóczęgi, któ­remu miłość prostuje ścieżkę życio­wą, zagrał pięknie i po prostu.

KOBIETĘ - komisarza, nieustraszoną wobec groźnej sytuacji, która w każdej chwili grozi jej straszną śmiercią, grała Ryszarda Hrnin. Skomplikowana to i pełna najróżniejszych odcieni rola, najeżona niebezpie­czeństwami patosu i melodrama­tu (scena śmierci) Ryszarda Hanin wyszła z niej całkowicie zwycięsko. Chwilami nie starczało jej tylko jak gdyby głosu, który dźwięczał zbyt cicho, ale to chyba wszyst­ko, co można jej zarzucić. A jednak jest pewne ,,ale". Ostatnio zbyt czę­sto obdarowują tę utalentowaną wszechstronnie aktorkę podobnymi do siebie rolami bohaterek tego właś­nie typu. Hanin z sztuki Kuśmierka "Rok 1944" i Hanin z "Tragedii optymistycznej" mogą się bywalcom teatralnym nawet pomylić. Grozi tu pewne niebezpieczeństwo i aktorce. Na przyszłość należy go uniknąć. Ryszarda Hanin pokazała już wiele uroczych, całkiem różnych od tej krea­cji (jak choćby rola w "Wujaszku Wani") nie należy jej i w tym roz­woju przeszkadzać.

Z wielu, bardzo wielu postaci, ja­kie przewinęły się przez scenę, nie wszystkie mam możność wymienić. Muszę jednak wspomnieć o postaci Fina Wajnonena, granego przez Ro­mana Kłosowskiego. Ta kreacja ak­torska wraża się w pamięć swym na pół filuternym, na pół żałosnym, a wreszcie głęboko tragicznym obrazem.

Z powagą i smutkiem odtworzył rolę dowódcy pułku Leopold Szmaus. Katarzyna Żbikowska tragiczna była w niemej roli Staruszki. Wrażenie potęguje znakomicie zestrojona ze spektaklem muzyka pod­kreślająca momenty emocjonalne. Przekład St. Nadzina nie uronił nic z poezji i siły tekstu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji