Artykuły

Piękne pożegnanie

"Trędowata. Melodramat" w reż. Wojciecha Farugi w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Anita Nowak w serwisie Teatr dla Was.

Kto kupił bilet przywiedziony tytułem, mógł być zaskoczony. "Trędowata" Sztarbowskiego i Farugi z Mniszkówny ma niewiele. Nikły zarys konstrukcji fabularnej, nazwiska postaci i delikatną stylizację kostiumów, niezwykle zresztą urokliwych i funkcjonalnych. Umożliwiających zaskakujące i szybkie przeistaczanie się postaci, obnażanie ich wewnętrznych demonów i pragnień. Kostiumy Agaty Skwarczyńskiej nie tylko dookreślają tu postaci, sytuując je w danej rzeczywistości, ale chwilami też grają w tym przedstawieniu. Np. długi welon Stefanii musi ogarnąć również nieziszczone marzenia służącej. Zarzucony na jej głowę, niby to mimochodem, wyciąga z podświadomości kobiety jej pragnienia.

Tren ślubnej sukni staje się z kolei cuglami, którymi służąca, przedstawicielka najniższej tu warstwy, usiłuje ściągnąć wyżej od niej stojącą w hierarchii społecznej guwernantkę do swojego poziomu.

Strojna szata i peruka Idalii kryją pod spodem kolejne warstwy odzieży, które powoli odsłaniane, ukazują coraz głębsze pokłady dewiacji i zagubienia bohaterki. Deszcz spadających z góry pantofelków, z których żaden nie pasuje na stopę głównej bohaterki zapowiada, że historia ta nie skończy się, jak bajka o Kopciuszku. Jakby za skąpa, niezasłaniająca do końca wszystkich bebechów teatralnego zaplecza scenografia, wieszczy o zbliżającym się końcu belle époque? Czy ma też coś wspólnego z nami? Ci najgłośniej na scenie krzyczący o czystości krwi arystokraci są najbardziej zadłużeni i jedynym, co im pozostało z dawnej świetności oprócz herbów, są wspomnienia. A jak to się ma do nas? Wszakże dominującym elementem dekoracji jest wielkie, okrągłe, od czasu do czasu kierowane i na widownię lustro

Bydgoska "Trędowata" to tak naprawdę sztuka napisana przez Farugę i Sztarbowskiego. O bardzo zrównoważonych, wzajemnie przenikających się warstwach. Socjologicznej i psychologicznej. Patrząc na bohaterów, i słuchając ich, dostrzegamy zakłamanych współczesnych, którzy ledwie zipiąc w szponach kredytów, szpanują w ekstra limuzynach i podmiejskich rezydencjach. Ale współczesność pulsuje na scenie znacznie dobitniej. Przemoc, seksualne dewiacje najróżniejszego autoramentu skrywane pod maskami bardzo dobrze ułożonych osobistości, każdego niemal dnia demaskowane są przecież w mediach. A nacjonalizm, seksizm, homofobia? Tyleż tego na scenie, co w życiu.

Wyjęta z powieści Mniszkówny, znacząco wyeksponowana i przecudnie upoetyzowana, jest scena polowania. W inscenizacji to wielka alegoria zaszczutej przez otoczenie kobiety. Wcielająca się w postać Stefanii Rudeckiej Małgorzata Witkowska biega po scenie jak zwierzę w trakcie nagonki - przewraca się, podnosi, znów pada, skowyczy. To kwintesencja obłudy i okrucieństwa do jakich zdolny jest człowiek. Ten sam, który by jawić się światu wrażliwym - celebruje pogrzeb psa

Wspaniale przez Witkowską zagrana jest też scena obłędu. Aktorka sięga tu po środki z różnych gatunków wyjęte - z dramatu, tragedii, delikatnej groteski i łączy je w przejmujący portret kobiety osaczonej, wstrząsając widzami bardziej, niż niejedna hamletowska Ofelia. Bo też jej tragedia jest głębsza. Dotyka bowiem kobiety dojrzałej, zakochanej w młodszym mężczyźnie. Takie jest założenie realizatorów. I ono ma być w tym spektaklu większym, niż różnice klasowe, problemem. A Witkowska rewelacyjnie tę przykazaną różnicę wieku wygrywa. Aktorsko stoi na czele wszystkich poniewieranych i tłamszonych w sztuce kobiet. A jest ich trochę. Choćby wspomniana już służąca Alona, w której postać wciela się Małgorzata Trofimiuk, świetnie pokazująca zrodzoną z własnego poniżenia nienawiść do Stefki. Albo rewelacyjna Alicja Mozga, jako Idalia. To rola bardzo złożona psychologicznie. W pewnym momencie ta arystokratka o nieskazitelnych manierach przeobraża się w rozdartą między wstyd a pożądanie kobietę, płacącą żigolakowi za miłość, równocześnie podszytą patologią matką, ulegającą dewiacjom syna.

Z przemocą mężczyzny walczy też grana przez Karolinę Adamczyk transwestyczna Rita, zmuszana przez męża do noszenia sukien. I dręczona przez ojca psychopatę Melania - świetna Magdalena Łaska.

Wcielający się w postać jej ojca, Hrabiego Barskiego, Roland Nowak, gra psychopatę dość prostolinijnego; od początku wiadomo, że zmierza on do wyprowadzenia córki z równowagi. Zdecydowanie bardziej wyrafinowanym dręczycielem jest Michał Jarmicki, jako Hrabia Trestka. Jego perfidia nie objawia się od razu. Początkowo zdaje się być dobrodusznym, kochającym mężczyzną, którego największym pragnieniem jest uszczęśliwienie żony kreacją z Paryża rodem. Z czasem dopiero okazuje się, że chodzi tu o zniszczenie jej osobowości. Znakomite są także jego perwersyjne sceny ze służącą.

Jedynym nieskażonym psychopatią, seksizmem, ani żadną fobią mężczyzną jest tu Waldemar. W zniewalająco pięknym, bardzo zresztą dokładnie w każdym fragmencie wyeksponowanym na scenie ciele, specjalnie do tej roli importowanego z Wybrzeża Piotra Domalewskiego, jest amantem jak z marzeń wyjętym. Jego postać budzi wielkie emocje. I to nie tylko za sprawą urody i wdzięku, ale przede wszystkim talentu. Jakże wspaniały jest w pierwszej scenie, kiedy to żartobliwie, trochę ironicznie, przekomarza się ze Stefanią. Ale siłę swego aktorstwa pokazuje dopiero w scenie ostatniej, gdy nie chce uwierzyć w śmierć ukochanej. To zresztą jedna z najciekawiej napisanych i wyreżyserowanych tu scen, znakomicie korespondująca z rozpoczynającym spektakl monologiem Stefanii. Ciekawe, co by o tym pomyślała Mniszkówna?

Recenzja wyemitowania na antenie Radia PiK 11 maja 2014.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji