Radość poszukiwania i spełniania miłości
Pana poprzednie warszawskie spektakle: "Balladyna" w Teatrze Powszechnym i "Pastorałka" w Teatrze Polskim były silnie nacechowane umowną ludowością scenografii pana ojca, Adama Kiliana. Jaki wpływ na pana reżyserię ma rodzinna tradycja plastyczna?
Jarosław Kilian: Czerpiąc z tradycji, którą nasiąkałem w domu, poszukuję własnej drogi. Nie robię teatru plastycznego. W swoich spektaklach staram się dojść do efektu, który może nie jest awangardowy, ale jest czymś nowym, pewnym rozbudowaniem czy uzupełnieniem dorobku poprzedników. Moja współpraca z ojcem tylko pozornie może wydawać się łatwiejsza. Naprawdę jest trudniejsza, ponieważ nasze wzajemne wymagania scenografa i reżysera są wobec siebie znacznie większe. Niekiedy prowadzi to do sporów. Twórczych... W "Śnie nocy letniej" Szekspira mowa jest o ludziach i ich emocjach. Plastyka nie przeszkadza, a przeciwnie, pomaga pokazać to, co w tym dramacie najistotniejsze. W tym spektaklu zobaczymy inną niż dotychczas scenografię Adama Kiliana.
W "Śnie..." mamy do czynienia z dworem ateńskim, często przedstawianym w barokowym elżbietańskim kostiumie...
- Kształt plastyczny i akcja sceniczna wynika z lektury Szekspira. Autor wyprowadza nas z ogrodu barokowego, o prostym, geometrycznym układzie i uporządkowanej roślinności, by wprowadzić w cudowny ogród manierystyczny, gdzie alejki są poplątane, a roślinność przemieszana. Polne kwiaty rosną tu obok najbardziej wyrafinowanych okazów egzotycznych roślin, dębów i innych drzew. Cały "Sen nocy letniej" utkany jest z podobnej materii splątania światów: pospolitego - rzemieślników ateńskich, wzniosłego - dworu i nadprzyrodzonego - mieszkańców lasu. W wątek ludowości wprowadzają rzemieślnicy. I mniej nas interesuje to, jak amatorzy robią teatr; bardziej - opowieść, czym on jest dla nich. I czym jest dla nich konwencja sceniczna.
Jak pan zamierza wystawić tę sztukę Szekspira - feerycznie i jasno czy tajemniczo i mrocznie?
- Zdecydowanie opowiadam się po jasnej stronie interpretacyjnej. "Sen nocy letniej" jest sztuką pełną życia, afirmacji miłości. Na perypetie dwóch par kochanków w lesie nakładają się historie Tezeusza i Hipolity oraz Pyrama i Tyzbe z przedstawienia rzemieślników. Całość jest opowieścią o odnajdywaniu prawdziwej miłości. O tym, jak trzeba czasem pobłądzić, żeby ją odnaleźć. Na końcu dramaturg stawia znak zapytania i nie wiemy, czy to była jawa, czy sen. Najważniejsze, że życie bohaterów zostało odmienione w pełen radości sposób. Chciałbym, żeby mój "Sen..." był manifestacją radości w poszukiwaniu, odnajdywaniu i spełnianiu miłości.
To jest mój drugi Szekspir. Pięć lat temu w Opolu zrobiłem równie jasną "Komedię omyłek".
A cztery lata temu ciemną "Balladynę".
- "Balladyna" jest najbardziej "szekspirowską" sztuką Słowackiego, ujętą w ironiczny nawias romantyka. Jest tu arcyzabawna scena z Grabcem, ironicznie pokazany świat Goplany, Skierki i Chochlika oraz dziejopisa Wawela z epilogu. Epilogu, który jest kpiną z polskiego sposobu widzenia historii i z samego romantyzmu. Słowacki robiąc coś bardzo poważnie, natychmiast kontrapunktuje to autoironią, dowcipem. Podaje coś serio i zaraz to podważa. Wydaje mi się, że jest to bardzo bliskie naszej dzisiejszej wrażliwości.
O dzisiejszej Polsce mówi pan zazwyczaj językiem scenicznej klasyki. Z powodu braku współczesnej dramaturgii?
- Wszyscy narzekają na współczesną dramaturgię polską. Ale patrząc z nieco szerszej perspektywy uważam, że mamy tu wspaniałe osiągnięcia, np. całą twórczość sceniczną Gombrowicza, Mrożka i Różewicza. Tacy autorzy nie rodzą się często, może raz na pokolenie. Stosunkowo niedawno miałem w Gdyni przygodę z "Kartoteką" Różewicza. Myślę, że jej klasyczna wersja sporo mówi o naszym polskim losie i odpowiada na wiele dzisiejszych pytań. Warto do niej wracać. Nie dlatego, że jest w kanonie lektur szkolnych, tylko dlatego, że pozostaje utworem żywym.
Po raz drugi w niedługim czasie wystawia pan sztukę w Teatrze Polskim. Nie lęka się pan tej ostoi akademizmu, za jaką ta scena uchodzi?
- Znam teatry bardziej awangardowe w zamierzeniach, a dużo bardziej - jeśli wolno mi się tak wyrazić - zakademizowane niż warszawski Polski. Wchodząc do teatru nigdy nie patrzę nań wedle etykiet czy stereotypów, jakie mu się przypisuje. A zaczynając pracę z zespołem, chciałbym go budować na nowo wokół przedsięwzięcia, którego się podejmujemy. Mam nadzieję, że jest to dobre, higieniczne i ożywcze podejście. Reszta to stereotypy, które mogą zaistnieć, jeśli w nie uwierzymy.