Artykuły

Zielona Góra. Teatr oddaje głos więźniarkom

Za rozboje, przestępstwa gospodarcze, pozbawienie życia siedzą w twierdzy Krzywaniec bohaterki nowego spektaklu Teatru Lubuskiego. Premiera "Nikt nie byłby mną lepiej. Koncert" w reż. Łukasza Chotkowskiego w sobotę 17 maja.

- Ale to, za co, interesuje nas najmniej. Nie patrzymy na nie jak na figury znane z TV. Szukamy tego, co nas łączy, a nie dzieli. One mają takie same problemy, jak my, tylko kiedyś znalazły się w gorszej sytuacji - opowiadają twórcy "Nikt nie byłby mną lepiej", który powstał na kanwie opowieści sześciu więźniarek.

Zielonogórska scena po raz kolejny daje dowód, że nie ucieka od eksperymentów formą, odważnych tematów i gorzkich opowieści, których celem nie jest rozbawić i ukoić publiczność. "Nikt nie byłby mną lepiej" to już trzeci projekt, jaki miejscowy teatr realizuje przy współpracy z więźniami. Wcześniej widzowie mogli obejrzeć "Sen podszewki", spektakl, który przygotowali osadzeni w zielonogórskim areszcie. Pokłosiem tej współpracy było zaangażowanie dwóch aktorów amatorów z aresztu do profesjonalnego spektaklu "Sen nocy letniej".

Czy to resocjalizacja?

- Nie powiedziałbym. Bo ja nie wiem, co to właściwie znaczy "resocjalizacja". I one, więźniarki, też się nad tym nie zastanawiają. Nie jestem terapeutą, żeby uzurpować sobie prawo do szafowania tym określeniem - mówi Łukasz Chotkowski, reżyser spektaklu "Nikt nie byłby mną lepiej. Koncert".

Chotkowski chce prędzej postawić pytania. Sprowokować widza, by postawił się na miejscu bohaterek spektaklu. - W końcu każdy człowiek składa się z materii dobrej i złej. Skąd w nim ta pewność, że nigdy nie popełni przestępstwa? Są sytuacje pod presją, gdy od złamania prawa dzieli nas cienka linia. Chcę, żeby widz zadał sobie pytanie: czy mógłbym wtedy popełnić przestępstwo? I odpowiedział sobie szczerze, że tak - tłumaczy Chotkowski.

Projekt "Nikt nie byłby mną lepiej" powstawał przez ostatni rok. Twórcy spektaklu jeździli do Krzywańca, spotykali się z Ewą Kasińską, Mariolą Sopel, Kasiulkiem, Kaśką D., Kretem, Żmiją. Spędzili godziny na rozmowach o karze, winie, miłości, nienawiści, przyjaźni. Nie interesowało ich, za co bohaterki spektaklu siedzą. - Wiem, że to fajne i medialne, ale one niechętnie o tym mówią, a ja nie mam ochoty o tym opowiadać. W spektaklu chodzi nam o coś innego - tłumaczy Chotkowski.

Mentalnie przekręcony

On i jego koledzy z teatru uważnie słuchali, ale nie podstawiali dyktafonu bez refleksji. - Nie chcieliśmy w ten sposób tworzyć tego spektaklu. Woleliśmy, żeby to one opisały swoje historie. Początkowo wzbraniały się, mówiły, że nie potrafią. Ale my wiemy, że czasami trzeba zajrzeć głębiej, by odkryć w sobie talent. I tak z 26 kobiet w projekcie zostało 6. Tak jakby teatr zamówił sztukę u więźniarek. Magda Fertacz [dramaturg spektaklu - red.] tylko redagowała i skracała napisane przez nie teksty, ale nie zmieniała ich literacko. Bo te teksty są bardzo dobre literacko - opowiada Chotkowski. I dodaje: - Ich życiorysy równie dobrze mógłby napisać Szekspir. W ogóle widzę w nich dużo Szekspira. To arystokratki życia. Stąd pomysł, by aktorzy nosili na scenie kostiumy z epoki - wyjaśnia Chotkowski.

Jak mówi, za każdym razem po opuszczeniu murów Krzywańca czuł się "mentalnie przekręcony". - Uświadomiłem sobie, że ich problemy są niezwykle podobne do naszych. Tyle że my dorastaliśmy w innych środowiskach, mieliśmy inne rodziny. I dziś to nie my siedzimy w więzieniu - komentuje.

Dawid Rafalski, aktor: - Jesteśmy dalecy od wartościowania tych kobiet, oceniania ich, traktowania jak figury znane z telewizji. Nie patrzymy na nie stereotypowo. Patrzymy na nie jak na człowieka. Szukamy tego, co nas łączy, a nie co dzieli.

Muzyka, monolog, historia

Czym właściwie będzie "Nikt nie byłby mną lepiej"? Na afiszu tkwi wyraźnie: koncert. Muzykę na żywo zapewni formacja Der Father, słynąca z brudnych, jazzowo-elektroniczno-rockowych brzmień (Joanna Halszka Sokołowska, Daniel Pigoński, Jerzy Rogowicz). Ale to bardziej eksperymentowanie formą niż typowy zestaw piosenek śpiewanych prosto ze sceny. To prędzej tak: - Muzyka nie jest dodatkiem do spektaklu, a jego integralną częścią. Dialogi i monologi aktorów przeplatają się z muzyką - konkretyzuje Chotkowski.

Tytuł spektaklu - rzecz jasna - nie jest przypadkowy. Jak spostrzegli twórcy "Nikt nie byłby mną lepiej", więźniarki w swoim życiu niczego by nie zmieniły. W przeciwnym razie nie byłyby tymi, którymi są. - Często to powtarzają - opowiada reżyser.

Robert Czechowski, dyrektor Teatru Lubuskiego, mówi przewrotnie, że sobotnia premiera będzie "najbezpieczniejszym spektaklem w historii". Na widowni - w większości - zasiądą pracownicy zakładu karnego. Czechowski nie przyklasnął natomiast restrykcji, by więźniarki wprowadzono do teatru w kajdankach. - Przyjadą w konwoju, ale odbędzie się to dyskretnie - zapowiada.

Ona na ulicy, a w teatrze czeka umowa

Nie wszystkie bohaterki spektaklu pojawią się na premierze. Kaśka, która jest już na wolności, nie potwierdziła przybycia. Autorzy "Nikt nie byłby mną lepiej" wszczęli poszukiwania, dali ogłoszenia. - Duża część tekstu powstała dzięki niej. Niewykluczone, że wróciła do swojej pracy. Stoi gdzieś na drodze, bo jest prostytutką. Byliśmy kilkakrotnie w jej mieszkaniu, ale nikt nie reaguje na dzwonek. Tymczasem w teatrze czekają umowa i honorarium. (...). Zastanawiam się, czy nie poszła w totalne tango - powiedziała Magda Fertacz na łamach "Rzeczpospolitej".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji