Artykuły

Baśń o miłości

Rozmach z jakim Wojciech Kościelniak, Leszek Możdżer i Jarosław Staniek zre­alizowali "Sen nocy let­niej", pozwala na obdarze­nie scenicznymi pomysłami przynajmniej jeszcze kilku spektakli. Ten imponujący twórczy nadmiar potrafi oczarować, ale także przy­tłoczyć, zwłaszcza w war­stwie muzycznej. Przedsta­wienie w zaskakujący, ożywczy sposób przełamuje stereotypy i musicalową konwencję.

"Hair", zrealizowany w Teatrze Muzycznym w Gdyni przez tych samych twórców, młodzi widzo­wie nazwali spektaklem kulto­wym. Byli i tacy, którzy oglądali go kilka razy, nie szczędząc grosza na bilet. Wojciech Kościelniak, reży­ser przedstawienia zapowiadał jednak, że "Sen nocy letniej" Sze­kspira będzie inny, i nie chce wra­cać do sposobu myślenia sprzed dwóch lat. I rzeczywiście. "Sen.." - określony przez twórców transoperą - to na pewno nowa jakość na gdyńskiej scenie muzycznej: dla jednych ożywcza, dla innych nie do zaakceptowania. Leszek Moż-dżer - zgodnie okrzyknięty mu­zycznym geniuszem - postawił przed wykonawcami bardzo trud­ne zadanie, momentami nie do za­śpiewania, i to niestety było sły­chać. Połączenie rocka, jazzu, tech-no, world music, opery, mantry i... przynajmniej kilku jeszcze muzycz­nych gatunków, które trudno na­wet oddzielać, stanowi mieszankę wybuchową. Bardzo rytmiczną, wciągającą, ale jednocześnie agresywną. Można dać jej się przez cztery godziny spektaklu po­nieść albo... poczuć przytłoczo­nym. Nie ma musicalowego prze­boju, choć jest przewodni motyw muzyczny, dość jednak "ukryty". W oparach tej muzyki toczy się ba­śniowa akcja dramatu Szekspira. Wojciech Kościelniak wybrał tłu­maczenie K.I. Gałczyńskiego, trud­no jednak usłyszeć błyskotliwe dialogi stratfordczyka, oprócz kilku może kwestii. Miłość nie kieruje się logiką - powiada Szekspir, a za nim twórcy gdyńskiej realizacji "Snu...". To spektakl o miłości w wielu jej odcieniach - od romantyczno-naiwnej po wyuzdaną. Opowieść o tym, jak budzą się de­mony, jak trudno rozpoznać siebie, jak wyobrażamy sobie uczucia, ja­kimi stereotypami się posługujemy i jak się w tym gąszczu gubimy. Demony budzą się w lasku pod Atenami, bo to jednak Szekspir ba­śniowy. Śnimy zaś bajkę momen­tami zaczarowaną, "śliczną" i banalną, chwilami zaś przerażającą. Każdy akt jest inny. Pierwszy - mroczny (czarne stroje, głośne bębny), zapowiadający przebu­dzenie złego, drugi rozpasany, kolorowy, chwilami orgiastyczny (w czerwieniach, atłasach i z transową, mantrową muzyką) i trzeci - w bieli i jaskrawych światłach - trochę sztampowy, trochę zbyt "prawdziwy", jak po przebudze­niu. Aktorzy zaś jakby powoli się rozkręcają, z każdym taktem i sce­ną popadając w trans i wciągając w swój rytm widza. Widać to zna­komicie w scenie aktu miłosnego Tytanii i Spodka (w wykonaniu Bo­gny Woźniak i Larry'ego Okey Ugwu to scena w miarę subtelna), którzy zawieszeni wysoko na ory­ginalnym łożu, nadają rytm wyda­rzeniom, dziejącym się pomiędzy Hermią, Demetriuszem, Lizandrem i Heleną. Bogna Woźniak jako Tytatnia i Tomasz Więcek w roli Oberona to para urzekająca i przeko­nująca. Znakomite głosy i świetne kreacje aktorskie. Zabawnie "oślonieporadny" jest Spodek Larry'ego Okey Ugwu. Sporo uznania należy się kolejnym dwóm miłosnym pa­rom Hermia (Małgorzata Augusty­nów) i Lizander (Grzegorz Duda) oraz Helena (Magdalena Szczerbowska) i Demetriusz (Marek Kaliszuk). Brawurowo wypada Janusz Radek jako Puk (w czasie ponie­działkowego spektaklu zebrał gromkie brawa). Warto zwrócić uwagę na Egeusza w wykonaniu Andrzeja Śledzia oraz królewskich błaznów - w tych rolach Paweł i Piotr Kamińscy. Spektakl wymaga od całego zespołu ogromnego za­angażowana i widać wyraźnie, że to kawał morderczej, znakomitej roboty. A Wojciech Kościelniak po­trafi przekonać, że oprócz możli­wości głosowych, wykonawcy ma­ją także talent aktorski. Trudno jednak przekonać się do pomysłu osadzenia w roli ateńskich rzemie­ślników obcokrajowców, którzy kaleczą język polski, co nie wydaje się ani zabawne, ani urocze. Te je­dyne "realistyczne" sceny w nieralnym świecie Szeksiprowskiego snu tracą swój sens i wdzięk. Bardziej, zdaje się, chodzi tu o popis możliwości tanecznych i akroba­tycznych.

Jarosław Staniek ułożył choreo­grafię niezwykłą i zaskakującą. Aktorzy poruszają się momenta­mi trochę jak na "balu maneki­nów", chwilami popadają w me­chaniczny trans, by wreszcie dać upust grze ciała w scenach zbio­rowych. Ruch jest paradoskalnie bardzo dynamiczny, a jednocze­śnie jakby spowolniony - jak w sennym majaku. Nawet drze­wa z ateńskiego lasku - w które wcielili się adepci gdyńskiej szko­ły - potrafią zauroczyć rytmem i sposobem poruszania. To praw­dziwy majstersztyk. Scenografia Grzegorza Policińskiego i ko­stiumy Elżbiety Dyakowskiej znakomicie wpisują się i dopeł­niają konwecję spektaklu.

W całości inscenizacja grzeszy jednak nadmiarem: scenicznych pomysłów, muzycznych spiętrzeń i długością. Przynajmniej półgo­dzinny skrót wyszedłby na dobre i aktorom, którym trudno złapać pod koniec oddech, i widzom, których cierpliwość po trzeciej go­dzinie zostaje poddana próbie. Bez wątpienia natomiast "Sen..." to spektakl oryginalny, zaskakują­cy, zupełnie nowy w musicalowym - najczęściej niestety banalnym - pejzażu i ma szansę stać się waż­nym wydarzeniem artystycznym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji