Artykuły

Sztuka o smutnej ojczyźnie

Patrząc na "Dziady", "Kor­diana", na "Łaźnią" i "Don Juana", na "Świętą Joan­ną" Shawa i "Don Karlosa" Schillera, na Brechta, Giraudoux, Anouilha i Sartre'a - myślałam nieraz o tym, jak będzie wyglądała polska sztuka współczesna, która wytrzyma tę zabójczą konkurencję. Jedno nie ulegało wątpliwości: że musi być ostrzej polityczna niż "Ostry dyżur" i bardziej od Lutowskiego rewolu­cyjna w znaczeniu formalnym. Co prawda Paryż skompromitował na­sze kotarowo - vilarowe pojęcia o nowoczesności, bo tam właśnie stęskniono się za normalnymi ścia­nami, które my z taką rewolucyj­ną pasją od dłuższego czasu burzy­my. Wyburzyliśmy ściany i sufity, sądząc, że przez odsłonięte niebo objawi się nam renesans sztuki. A tymczasem to, co w naszym dzi­siejszym teatrze rewolucyjne, przy­szło od strony najmniej oczekiwa­nej. Nikt bowiem z tych, którzy w roku 1955 "zaplanowali" wreszcie "Dziady", "Kordiana" i "Łaźnię" nie przewidział, że zabrzmią one ze sceny o wiele aktualniej i groźniej, niż brzmiałyby wtedy, kiedy "Ła­źnię" chciał robić zespół Grenady, a "Dziady" i "Kordiana" - Leon Schil­ler. Taką samą moc oskarżania na­szych czasów zawierać będą na scenie dzieła wszystkich epok i lu­dów, w których mówi się o walce o wolność i związanej z nią wiel­kiej moralno - filozoficznej pro­blematyce. Toteż zagadnienia XX Zjazdu "załatwia" nam w teatrze od długiego czasu wielka dramatur­gia klasyczna i współczesna, polska i światowa.

O sztuce współczesnej polskiej przestało się jakoś mówić. Nielicz­ne utwory, które dostają się na sceny, nieraz po latach "dojrzewania" - zamierają na niej dość bezgłoś­nie, nie wytrzymują widać próby czasu, wydarzeń i konkurencji wspomnianych na początku auto­rów. Rosnące wymagania formal­no - intelektualne też nie sprzyja­ją masowej produkcji, jak za cza­sów festiwalu z 1949-50 roku. Pro­pozycje ukryte za prawie zgodnymi ocenami naszych krytyków, wygła­szanymi od kilku lat, brzmią: - Piszcie jak Brecht, Majakowski, Shaw, Sartre, Giraudoux i Anouilh. U jednych znaczy to: piszcie poli­tycznie i intelektualnie, dajcie nam żywą treść i ciekawą formę. Są i tacy, którym wystarczy forma.

Słomczyński pragnął spełnić żą­danie pierwszych. Napisał jak Brecht, Mickiewicz, Wyspiański i Wiszniewski razem wzięci. Zda­wało mu się, że ma wiele do po­wiedzenia na temat spraw aktualnej polityki i moralności, i użył do tego bardzo różnych sposobów sty­lu i formy. Sztuka jest epicko-rozlewna, operuje ekspresjonistycznymi efektami, wprowadza na zmia­nę nowocześnie zwarty dialog poli­tyczny i tradycyjny romantyczno-ckliwy, sentymentalną piosenkę lu­dową i brechtowski polityczny song. Potrząsa nieustannie widzem i co chwila zaskakuje go nowymi pro­blemami, którym usiłuje dać od ra­zu gotowe rozwiązanie. W taki sposób rozstrzyga na przestrzeni trzech odsłon problem partii, wy­boru, samotności, AK i Niemców zamieszkałych w Polsce, nieudol­nej gospodarki i starzejących się żon oraz wiele jeszcze innych spraw i problemów.

Pomimo jednak uczuć wciąż się ze sobą kłócących obchodzi nas ży­wo wszystko niemal, co się dzieje na scenie. Bo są to istotnie sprawy bardzo ważne, toteż warto o nich na serio pogadać.

Sztuka przedstawia historię za­łogi statku "Czerwona róża" uwię­zionego na Taiwanie. Nie chodzi jednak o historię ani o Taiwan. Chodzi o sytuację polityczną, w której gromadka ludzi, z dala od kraju ma możność dokonania wy­boru. Sytuacja świetnie podpatrzo­na przez dramaturga. Muszą się w niej skrystalizować i ujawnić naj­bardziej skryte postawy, bo musi dojść do wielkiej ideologicznej dy­skusji: po tej czy po tamtej stronie. Tematem sztuki mógłby być zatem problem politycznego wyboru. Mógłby, ale nie jest. Zważmy bo­wiem argumenty. Z jednej strony jest wspomnienie o kraju, w któ­rym jest źle, ponuro i ciężko, ale gdzie na marynarzy czekają ich kobiety. Kobiety te, ustawione w pierwszej scenie w kolejce za chle­bem mówią o tym, że "kaloryfery nie grzeją, krany ciekną, gwoździa nie można wbić w ścianę - a im tam każą wybierać". Ta symbolicz­na kolejka za chlebem ma poka­zać zawstydzającą nieudolność me­chanizmu naszej gospodarki. Taki jest obraz socjalistycznej Polski. Jej społeczna specyfika to rozgar­diasz i brak odpowiedzialności. Go­spodarna Niemka Elżbieta mówi o tym, że wszyscy kradną, a nie ma komu uprzątnąć ulic. Ten, któremu było w tej Polsce najlepiej, bo mieszkał w czterech pokojach i ko­rzystał z wszelkich przywilejów władzy - zdradza pierwszy. To Franciszek Majewski, sekretarz partii na statku "Czerwona róża", stary KPP-owiec, towarzysz "od­dany", wzorowy. Dlaczego Majew­ski zdradził? Bo nie zwabiła go chyba wolność i dobrobyt po tam­tej stronie, skoro ich braku nie odczuwał u siebie. A może dlate­go, że w kraju zostawił starą żonę, a tamci, Adamczak, Karolak i in. zostawili młode? Tak to trochę ze sztuki wynika.

Nie ma tu problemu wyboru między socjalizmem a kapitaliz­mem, między ojczyzną ludową a światem imperializmu. O wyborze decyduje "ojczyzna" pojęta ponad-ustrojowo, kraj, w którym jest ukochana kobieta, gdzie płynie Wi­sła, rosną kwiatki, ptaszki świer­gocą, a dziewczęta w biało-czerwo­nych sukienkach śpiewają ludowe piosenki. W momentach wahań na przesłuchaniu u czang - kaiszekowskiego komisarza Jang-Czao - zja­wiają się marynarzom ich kobiety, mówią o jakichś drobno prywat­nych rzeczach i to decyduje o wy­borze. Można i tak agitować za powrotem z pomocą dziewczy­ny, piosenki, a nawet kołacza z ro­dzynkami (których biedna Elżbieta napróżno szukała po mieście), ale wtedy rezygnuje się z dyskusji ide­ologicznej, jaką nastręcza sytuacja wyboru, a to w sztuce o wyraźnie politycznych zamierzeniach wyglą­da na kapitulanctwo.

Ojczyźniana metaforyka zastępu­je polityczną argumentację również w tym, co Słomczyński ma do po­wiedzenia o partii. Żelazny czło­wiek bez wątpliwości, Majewski, zdradził czyli zwątpił. Zdrada Ma­jewskiego świadczy o słabości jego idei, która mniej jest warta niż wizja ukochanej kobiety, skoro przy pierwszej okazji zrzuca ją z siebie jak rynsztunek niesiony w męczącej defiladzie. Ci, którzy przyszli po nim, Adamczak, tele­grafista, są uczciwi i wierzący, ale w co? W partię, "która chce, żeby wszystkie kobiety były coraz pięk­niejsze i żeby mężczyźni przez nie kochani nie byli zabijani milionami". Pod takim programem podpisze się niezawodnie pareset partii demokratyczno - liberalnych w parlamentach kilkudziesięciu kra­jów. Toteż jesteśmy trochę zasko­czeni, kiedy Piotr Leśniak, syn sa­nacyjnego oficera i były akowiec, a więc postać zajadle przez nas krzywdzona, oświadcza znienacka, że uwierzył swojej "czerwonej oj­czyźnie". Ale dlaczego czerwonej? Może dlatego, że wyimaginowana Katarzyna, która go najsilniej za powrotem agituje ma na sobie czerwoną sukienkę? Nie, nie dlate­go, bo suknia Katarzyny jest czer­wono-biała, narodowa, a to co mówi i śpiewa Katarzyna nie za­wiera również żadnych aluzji do ustroju. Leśniak zgłasza się do par­tii w chwili, kiedy nadchodzi wia­domość, że partyjniacy zdradzili, pod wpływem rycersko - szlachec­kiej przekory czy fantazji. Tak to przynajmniej rozumie widz obda­rzony najlepszą wolą. Jest jeszcze sprawa samotności, ważna widocznie, skoro ją autor zamieścił w tytule. Jak wiadomo, samotność jest tematem silnie nie­pokojącym literaturę współczesną. Tylko romantycy uważali samot­ność za stan, wzmagający siły jed­nostki niezwykłej, a mającej pro­metejskie zamiary wobec ludzkoś­ci. U pisarzy współczesnych jest sa­motność nieszczęściem, nawet jeśli dotyczy ludzi ponad zwykłą miarę. Joanna D'Arc w "Skowronku" Anouilha i w "Świętej Joannie" Shawa jest prawdziwie zgnębiona swoim osamotnieniem. U Hemingwaya, Steinbecka, Caldwella, Becketa i in. jest to frapujący, ponury, ale nierozwiązalny problem filozoficzny. Nasi pisarze piszący o naszym życiu dostrzegli problem samotności człowieka, kiedy XX Zjazd ujaw­nił "kłamstwo polityczne" popeł­nione na naszej idei i jej ludziach. "Samotność bez Boga", bezbronna samotność człowieka, któremu ode­brano wiarę mistyczną, a nie dano w zamian innej, załamującego się w obliczu "mistycznych" zbrodni, będzie długo niepokoiła sumienia uczciwych pisarzy.

Dla Słomczyńskiego jest to jed­nak sprawa o wiele prostsza, dają­ca się również rozstrzygnąć za po­mocą klucza "klasycznie" pojętego patriotyzmu. W jego sztuce są dwaj ludzie samotni: Majewski i Leś­niak. Leśniak jest samotny w sen­sie dosłownym, nie ma żony, rodziny, przyjaciół. Ale czeka na nie­go kraj i wymarzona dziewczyna w biało - czerwonej sukni, a także odrodzona partia Adamczaka i te­legrafisty. Majewski ma żonę, tro­je dzieci i partię, ale zdradziwszy ich pozostaje sam. Do niego to chyba odnosi się dziwny song o rzeźniku samotnym, który po stra­cie wodza się powiesił.

Samotna pozostaje żona Majew­skiego i skarży się publiczności na mężów. którzy zaniedbują i opuszczają starzejące się żony. Apel o miłosierdzie stanowi propozycję rozstrzygnięcia problemu, z którym nawet komisja kontroli partyjnej nie umie sobie po ludzku poradzić. Pod pozorami humanizmu jakież to niehumanistyczne i żenujące!

Głębiej grzebiąc można by jeszcze dojrzeć problem partii, oderwanej od narodu, zbudowanej na przywi­lejach, miast na obowiązkach, par­tii Majewskich, której grozi samot­ność. Ale wszystko to razem nazbyt jest powierzchowne i uproszczone, by mogło stanowić tytułową spra­wę sztuki.

Podsumowując można by tak wy­razić sens sztuki: W Polsce Ludo­wej jest wprawdzie piekielnie smu­tno i beznadziejnie, ale są w niej nasze kobiety i to przecie nasza ojczyzna - dlatego trzeba wracać. Jest poza tym jakaś nadzieja po­prawy, bo sekretarz Majewski, uo­sobienie wszelkiego zła, jakie zakradło się do partii, wyleciał za burtę jak ów powieszony rzeźnik z songu, a ci, którzy po nim przyszli są młodzi i uczciwi, i jasno, jak młodzi z "Po Prostu", widzą grze­chy popełnione przez Majewskich. Ale ci młodzi, którzy wznieśli opuszczony przez Majewskiego sztandar partii, potrafili na nim wypisać tylko jedno słowo: Ojczy­zna. Socjalizmu na tym sztandarze zabrakło. Sztuka posiada sceny i partie dialogu bardzo dobre obok bardzo złych. Do najlepszych należą sceny przesłuchania Leśniaka oraz jego przyjęcia do partii. W tej ostatniej zręczny i teatralnie efektowny jest manewr telegrafisty, który mają­cym zastrzeżenia do biografii Leś­niaka odpowiada mocnym oskarże­niem partii za grzechy popełniane na takich jak Leśniak. Równie do­bry jest monolog Adamczaka, któ­ry nic nie rozumiejącemu taiwańskiemu żołnierzowi wylewa swoje żale na partię Majewskiego. Sceny te mają wysoką temperaturę i tak też gorąco są przyjmowane przez widzów. Taka jest jednak właści­wość tej dziwnej sztuki, że zaraz po nich przychodzą inne, preten­sjonalne i pseudopoetyckie jak owa zabawa w zgadywanie rzek, albo dialogi mieniące się od takich intelektualnych kwiatków jak np. rozważania: - "W radości i w roz­paczy, w więzieniu, i na weselu, po połogu, i po pogrzebie rodzonej matki - ludzie muszą jeść". Albo: "Co można zrobić w ciągu dwu­dziestu czterech godzin? Można na­pisać wiersz, zakochać się w ko­biecie, zabić człowieka, wejść na szczyt góry... Ale nie można napisać grubej książki, wyhodować owocującego drzewa, ani zapomnieć twarzy zabitego człowieka".

Lidia Zamkow wyreżyserowała sztukę dbając o prawdę, poezję, patos i siłę wyrazu politycznego poszczególnych scen. Scenografia Andrzeja Sadowskiego jest prosta i pełna wyrazu. Z aktorów znako­mity był Świderski w roli Piotra Leśniaka. To zresztą najlepiej w sztuce napisana rola. Był okrutnie polski, opozycyjny i drwiący, rycer­ski i romantyczny. Publiczność też faworyzowała go wyraźnie i przy­klaskiwała gorąco, zwłaszcza tam, gdzie drwił z Majewskiego. Mikołajska grała uroczą Katarzynę nie­zależnie od tekstu pustego jak bań­ka mydlana. Bardzo inteligentnym Jang-Czao był Józef Kondrat, a Ja­nusz Paluszkiewicz zagrał Majew­skiego tak jak należało, widocznie go na jakimś zebraniu podpatrzył. Jego żona Weronika, którą grała Wanda Łuczycka, to naprawdę bar­dzo zacna kobieta. Bohdan Ejmont jako Adamczak zyskał sympatię i zaufanie nie tylko Leśniaka, wi­downia mu także uwierzyła. Nie wyczerpuję listy aktorów, bo jest ich zbyt wielu. A o nogach aktorek napisał już wyczerpująco Jan Kott.

P. S. Siedząc na przedstawieniu nie miałam ochoty gwizdać, jak za­leca Kott. Ale czytając bezzastrzeżeniową recenzję Jaszcza nie wy­trzymałam. Gwizdnęłam przeciągle, smętnie, ponuro

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji