Artykuły

Nie jestem już larwą

"Karty, kości, wino, przekleństwa, kłótnie, pojedynki, rozpusta - tego rodzaju drobiazgi". Z "Hamleta" Borys Szyc czerpie pełnymi garściami - w życiu i na scenie. Sam mówi o sobie, że jest barwny. Można go uwielbiać, niektórych - irytuje. Ale przejść obok niego obojętnie? Niesposób.

Piotr Hykawy-Zabłocki: Kiedy przygotowywałem się do wywiadu...

Borys Szyc*: - Masz plus, ja się nie przygotowałem.

Ale masz mówić o sobie.

- Tym bardziej jestem nieprzygotowany.

Nie stworzyłeś roli? Dobra, kiedy przygotowywałem się do wywiadu, dowiedziałem się, że zagrałeś w jednym z moich ulubionych filmów, w "Kingsajzie"!

- No tak, biegałem jako mały krasnoludek. W scenie, gdy Jacek Chmielnik kupuje muchę na dziko. Tam jest mnóstwo krasnoludków i ja wśród nich zasuwam.

Jak zostałeś krasnoludkiem?

- Moja chrzestna pracowała z Julkiem Machulskim. Pojechałem w odwiedziny. Przebrali mnie za krasnoludka, dokleili uszy i pomalowali. Potem za ten kostium dostałem w podstawówce na balu karnawałowym nagrodę. Tylko koledzy nazywali mnie Krasnal Hałabała. Strasznie mnie to wkurwiało.

Ksywka została na dłużej?

- Nie, całe szczęście nie.

A potrafisz się znaleźć na ekranie?

- Co ty, tam była jakaś setka karłów i małych dzieci. Ale w sumie genialne przeżycie. Byłem po prostu krasnoludkiem w wielkim świecie. Trudno mi było uwierzyć, że to scenografia, a nie rzeczywistość. Mechanizmy pracowały, olbrzymie szuflady się wysuwały, mosty wiszące z zapałek mojej wielkości... A niedaleko był pokój, gdzie leżała naga Kaśka Figura. Wtedy zrozumiałem, że muszę być heteroseksualistą.

Ja z "Kingsajzu" zapamiętałem najpierw tylko nagą Kasię Figurę. Dopiero później doceniłem inne walory filmu.

- Rozumiem, rozumiem. Można powiedzieć, że Kasia przyczyniła się do naszego rozwoju emocjonalnego.

Ale to nie był moment, w którym postanowiłeś zostać aktorem?

- Nie, to była dziecięca przygoda. Ale wiele lat później jechałem z Julkiem Machulskim pociągiem i zaproponował mi udział w filmie "Vinci". Spotkałem się z nim jako dorosły facet i aktor i zagrałem u niego rolę. Lubię wynajdywać w swoim życiu takie pętle.

Kiedy poważnie pomyślałeś o graniu?

- To nie był jeden moment, to narastało. W liceum brałem udział w konkursach recytatorskich, założyliśmy z kolegami teatr amatorski. Ale miałem zdawać na prawo, rodzice byli po krakowskiej ASP i wiedzieli, czym pachnie artystyczne studiowanie.

Jeździłem jednak na konsultacje do Szkoły Teatralnej w Warszawie. Pomagają ci wybrać tekst, pracujesz nad nim z profesorami, którzy potem siedzą w komisji. Poza tym wchodzisz do szkoły. Wokół biegający studenci, ćwiczący dykcję i szermierkę na korytarzu. Porywający klimat. Jesteś jeszcze w liceum, a już czujesz się bardziej dorosły. To był chyba ten moment, przejście na drugą stronę lustra. Wróciłem do Łodzi skażony.

A że egzaminy do szkół artystycznych są zawsze wcześniej, to już w czerwcu byłem studentem. Wszyscy znajomi, z którymi ramię w ramię przygotowywałem się na prawo, byli coraz bardziej spoceni, a ja popijałem w parku piwo.

Idealna sytuacja, pozazdrościć. A jak po studiach wyglądało twoje starcie z rzeczywistością zawodu?

- Na studiach jednak żyjesz pod kloszem. Mimo rywalizacji. Właściwie nie wychodzisz ze szkoły. Chodzisz z tańca na akrobatykę, na rytmikę. Jest cudownie: żyjesz, kochasz się w tej szkole, jesz w niej, wszystko się kręci wokół szkoły, tam są największe przyjaźnie i największe miłości, imprezy, akademiki - jesteś jakby w zamkniętym obozie ćwiczebnym.

Zderzenie z rzeczywistością następuje, gdy udaje ci się z tego obozu wydostać. A właściwie zderzenie polega na tym, że nie udaje ci się z niego wydostać, bo nie dostajesz pracy. Ja miałem szczęście. Dostałem nagrodę za przedstawienie dyplomowe i od razu angaż w Teatrze Współczesnym. Nie mogę narzekać, ale dla kolegów zderzenie polegało na tym, że nie dostawali angażu w teatrze. To były takie czasy, że nie wyobrażałeś sobie, że nie pracujesz w teatrze.

Teraz jest inaczej?

- Zupełnie inaczej. Pamiętam strzępki myśli z tamtych czasów. Granie w serialu było hańbą. Nawet w filmie... Przede wszystkim myśleliśmy o teatrze. Chcieliśmy wąchać codziennie kurtynę, przesuwać się w teatralnym kurzu i czuć się artystami.

Tak było, a później pojawiły się seriale, filmy, reklamy, pieniądze i wszystko się pozmieniało. Możemy teraz ponarzekać, bo lubimy, ale Márquez mówił, że za sto lat powiedzą, że to nasze czasy były dobre. Zawsze dawne czasy wydają nam się lepsze, chyba dlatego, że mieliśmy mniej problemów, byliśmy mniej uwiązani. Byliśmy beztroscy. Wiadomo - za komuny było lepiej.

A ty w serialach grasz.

- Tak, zmieniło się podejście, zmieniły się też, na szczęście, seriale. Z dzieciństwa pamiętam "W labiryncie". Teraz to seriale są obsadzane wielkimi gwiazdami, mają największe budżety.

Zagrałeś w kilku fajnych rzeczach, zagrałeś też w kilku, hmm, mniej udanych...

- Jak to w życiu. Jak w aktorstwie.

Alec Baldwin w programie "Za drzwiami Actors Studio" powiedział, że aktor musi grać i bierze to, co jest. Jak hydraulik, który nie narzeka, że musi brzydką umywalkę montować.

- Ma rację. Bo co ma robić aktor? Zamknąć się? Nie robić nic? Inny zawód uprawiać? Aktor jest zależny od producentów, reżyserów, scenarzystów. Czasy się jednak zmieniają, aktorzy stają się producentami. Sam teraz byłem koproducentem m.in. filmu o Relidze. Można walczyć, ale i tak cały czas poruszam się w tym, co umiem, lubię, co znam, co kocham robić. A najbardziej kocham grać. Zdarzają się czasami jakieś potknięcia...

I wtedy?

- Powiem tak. Rynek amerykański jest dużo lepszy od polskiego. Po pierwsze, płacą dużo więcej za twoje potknięcie. Po drugie - jest tyle filmów, że nikt się bardzo nie skupia na twojej porażce, nie pastwi się nad tobą. Wszyscy wiedzą, że to film, który przyszedł do ciebie, żebyś mógł opłacić rachunki za wielkie posiadłości i żył sobie wygodnie dalej.

Ile jest filmów, w których De Niro kolejny raz biega z pistoletem... U nas jest to pod lupą, bo mamy mniejszy obszar, na jaki patrzymy. Mniej filmów, mniej aktorów, więcej zazdrości.

A z udanych rzeczy?

- Ostatnio zagrałem z Julką Kijowską. Zrobiliśmy najnowszy film Jana Jakuba Kolskiego, z którym bardzo chciałem się spotkać na planie. I to mi się udało. Zaproponował mi rolę księdza. Nietuzinkowego księdza, mieszkającego w Bieszczadach, w którym jest jakaś tajemnica. Wiemy, że prowadził kiedyś zupełnie inne życie. Kiedy go w filmie spotykamy, jest cały wytatuowany w Matki Boskie. Wszystkie z dziwnie podobnymi twarzami, co jest bardzo zastanawiające.

Magiczny film, zupełnie nie wiem, co z niego wyjdzie. Jest tak bajkowy i w pewnych momentach odrealniony, że tylko Jan Jakub Kolski mógł go zrobić.

Czekałeś na rolę u Kolskiego czy walczyłeś o nią?

- Janek sam się do mnie zgłosił, tym bardziej jest to przyjemne. Wcześniej mieliśmy współpracować przy "Wojnie polsko-ruskiej", ale ostatecznie to nie on zrobił ten film. Ale gdzieś nad nami ta współpraca wisiała. Kiedy dostał zielone światło na nowy film, zgłosił się do mnie, a teraz czekamy na efekt. Jestem bardzo ciekawy, co z tego wyjdzie.

Marzysz o grze u Smarzowskiego? Gorące nazwisko, dobre filmy i do tego kasowe.

- Pewnie, że tak. Wojtek jest ciekawy i inspirujący, znam go prywatnie. Chciałbym u niego zagrać. Ale w pracy nie udało nam się jeszcze spotkać. Czekam, może się uda, może gdzieś mnie dojrzy. Myślę, że on jest taką osoba, że musi cię zobaczyć w jakiejś postaci. Poza tym lubi otaczać się swoją zaprzyjaźnioną ekipą, mam nadzieję, że kiedyś do tej grupy dołączę.

Tak patrząc na siebie, myślę, że w jego stylistyce odnalazłbym swoje miejsce.

To teraz pogrzebiemy w twojej stylistyce. Wrzuciłem w Google'a "Borys Szyc". A tam: Filmweb, Wikipedia, Plotek...

- Te dwa pierwsze wyniki mam nawet niezłe. To znaczy, że Pudelek źle zapłacił.

A w wyszukiwaniach podobnych: Borys Szyc u Wojewódzkiego, Borys Szyc nagi, Borys Szyc wzrost...

- Ha, ha, ha, zobacz, ile radości może nam dostarczyć taki internet. Ale powinno być: Borys Szyc nagi, Borys Szyc wymiary - żeby logicznie szło... Ale zdradzę: wzrost metr siedemdziesiąt osiem.

A nagość?

- To chodzi pewnie o okładkę "Sukcesu", na której byłem prawie nago. Prawie, bo nie chcieli mnie całkowicie gołego na okładce, czego nie rozumiem kompletnie. Trzeba było czymś klejnoty zakryć. A że zdjęcia były w konwencji planu filmowego, to postanowili zakryć klapsem filmowym. Asystent go musiał trzymać. Młody chłopak, widziałem, z jakim obrzydzeniem to robi.

Nie denerwują cię serwisy plotkarskie?

- Nie interesują mnie te plotki, to jest, kurwa, niemęskie zupełnie. Może jestem po prostu ze starego rozdania chłopakowego. Chłopacy się zajmowali innymi rzeczami niż plotkowaniem.

Zachwyciły mnie dwa serwisy, którego jednego dnia podały informację, że masz nową dziewczynę, ale każdy pisał o innej.

- Czyli może tego samego dnia miałem dwie nowe dziewczyny?

Właśnie chciałem cię o to zapytać. Była taka sytuacja w twoim życiu?

- Oczywiście (śmiech).

A zdarzyło się, że znajomi byli zmyleni plotkami?

- Zdarzało się, ale nie ci bliscy, oczywiście, którzy wiedzą, o co chodzi. Niestety ludzie żyją takimi sprawami. Czasem można się zdziwić, jacy ludzie. Wydaje się, że mają kompletnie inny krąg zainteresowań, że poruszają się raczej po półkach z Dostojewskim. A tu okazuje się, że są dobrze zaznajomieni z tym, co tam na Pudelku świszczy. Ale Pudelek chyba się już skończył?

Nie wiem, nie czytam, zajrzałem tylko, żeby cię o te serwisy podpytać w wywiadzie.

- Plotki... mam to kompletnie w dupie. Mam nadzieję, że na zasadzie przesytu, przejedzenia ludziom to minie. Bo ile można to czytać.

Ale czemu uparli się na ciebie? Czytam, że jesteś amantem, że podrywasz na urok osobisty, a Adamczyk na intelekt...

- Czyli intelekt nie idzie w parze z urokiem osobistym?

Tak z tego wynika.

- Cholera jasna. Niedobrze. Biedni intelektualiści. Bez uroku.

Ale dlaczego się na ciebie uparli?

- Nie wiem, może bardziej mnie widać. Mocniej się rzucam w oczy. Może jestem bardziej barwny.

O, podrzuciłeś mi nawiązanie do "Hamleta".

- Proszę, proszę, jaki jesteś przygotowany.

Jestem.

- Powinna być taka fiszka: barwny. Barwny? Proszę bardzo: "Hamlet". Mam.

Barwny: proszę bardzo. Laertes do Francji wyjechał...

- Wyjechał. Ustawił się skubaniec.

I tatuś wysyła Reynalda, by się dowiedzieć, co tam słychać u syna w tej Francji. I wymienia "Drobne wyskoki, wybryki - typowe/ Dla puszczonego samopas młodzieńca": "karty, kości,/ Wino, przekleństwa, kłótnie, pojedynki,/ Rozpusta - tego rodzaju drobiazgi". A jakby Reynaldo sprawdzał ciebie, co by znalazł?

- Grzeszki?

Tak.

- O Jezu, wszystko z "Hamleta" możesz znaleźć. Wszystkie grzechy. No, nikogo jeszcze nie otrułem i nie dźgnąłem szpadą. Pięścią się zdarzało strzelić.

Cały Hamlet.

- Tak! Myślę zresztą, że Szekspir, jeśli chodzi o różne złośliwości i przykrości, które ludzie mogą sobie sprawić, jest najlepszą encyklopedią. Jest taki plakat "Shakespeare's Tragedies. Everybody dies". Pokazuje, ile trupów padło w każdej sztuce. Wygrał chyba "Tytus Andronikus". Tam trup ściele się gęsto. O, patrz [Borys pokazuje plakat na tablecie], "Tytus Andronikus" - 14 trupów, "Hamlet" - osiem. Czyli "Hamlet" dozwolony od piętnastu lat, "Tytus Andronikus" - "osiemnaście plus". Fajna ściąga dla młodych ludzi zamiast typowych bryków. Działa na wyobraźnię, od razu się zapamiętuje.

Z innej beczki: zrobiłeś triathlon.

- Zrobiłem.

Czemu?

- Wiedziałem, że to gigantyczne wyzwanie, a ja takie lubię. A jeszcze mnie ktoś umiejętnie podjudził, że na pewno tego nie zrobię...

Typu: nie dasz rady?

- Co, ja nie zrobię?! Właśnie, dokładnie w ten sposób. Oczywiście nie miałem pojęcia, na co się porywam. Dopiero w czasie treningów zorientowałem się, że jestem w kompletnej dupie. I że teraz to już nie mogę się wycofać, bo jak to będzie wyglądało.

A tak naprawdę, już w połowie każdego treningu ciało mówi: "czy cię popierdzieliło? Zawracaj, tam jest restauracja, pyszny makaron, siadamy!". Ale nie można tego było zrobić, nie wypadało. Nie można robić z gęby cholewy.

Uznałem, że zacisnę zęby i zrobię ten triathlon. Najmniej wierzyłem w sukces, gdy stanąłem na brzegu w piance. Ale odpaliła rakieta i ruszyliśmy. Później wpadasz w coś w rodzaju transu. Miałem też sporo szczęścia, nie przydarzyła mi się żadna kontuzja. A lepsi ode mnie nie kończyli wyścigu, bo strzeliło coś w kolanie albo źle stąpnęli. Całe przygotowania na nic.

Co ci zostało po triathlonie?

- Zmieniło się moje ciało. Od głowy poczynając, bo tam się to zaczyna. Nie umiałem biegać, nie umiałem pływać, nie umiałem jeździć na rowerze - to znaczy umiałem na tyle, na ile umie każdy, kto nie uprawia sportu wyczynowo. A teraz wskakuję do wody i płynę dwa kilometry kraulem. To mnie najbardziej ucieszyło, bo kiedyś się topiłem i miałem psychiczny blok w głowie. Bieganie najmniej lubię, bo nie mam ciała do biegania. Najbardziej byłem dumny z pływania, ale największą radość sprawia mi rower. Polubiłem to bardzo.

Dostałem też dwa piękne rowery do treningów od Gianta, a że jestem gadżeciarzem - to chyba ważne w twoim piśmie, co? - więc jeszcze miałem dwa piękne gadżety.

O, a jakie gadżety lubisz?

- Kurna, stary... RTV AGD mogę mieć na drugie. Albo bonus, wyprzedaż, barter.

Czyli masz wszystko, co prezentujemy w "Logo"?

- Powiem ci, że mam sporo rzeczy. Jak widzisz, iPhone 5S leży na stole, iPad też. A w domu jeszcze kilka rzeczy.

Czyli jak pokazuje się coś nowego...

- ...muszę to mieć.

A jak coś jest tylko na rynku amerykańskim, to czekasz, aż pojawi się w Polsce? Czy sprowadzasz?

- Lecę do Stanów, a nie ściągam. Wiesz, ile ta paczka idzie? Śledzę rynek, jestem kompletnie walnięty. Gdy PlayStation czwórka wyszła, to byłem chyba jednym z pierwszych, którzy ją mieli w domu. Jeszcze przed świętami, więc od razu wrzuciłem zdjęcie na Facebooka, żeby wszyscy wiedzieli: "Christmas came early".

Słuchawki?

- Słuchawek mam mnóstwo, różnych. Od wytłumiających Bose, z własnymi akumulatorami, przez takie, które się kompletnie chowają w uchu, do bajeranckich Skullcandy. Jestem na wysokim poziomie gadżeciarstwa. Mam profesjonalne kino domowe, ale naprawdę profesjonalne, zrobione przez gości z Londynu.

Jedno?

- Jedno wystarczy. Ale dobudowałem strych pięć metrów w górę, żeby ono było. To było moje marzenie od dziecka, by mieć swoje kino w domu. I mam. Wieczorem mogę obejrzeć film z małą szklaneczką grants'a. Ostatnio smakuję Ale Cask Finish, leżakowaną w beczkach po ale. Zabawa w wyszukiwanie smaków i aromatów. Do tego trzeba dojrzeć.

Whisky, a nie polska wódeczka?

- E, nie... wódeczka to taki pozorny relaks. Rano okazuje się, że zamiast relaksu masz zmarnowany dzień. A whisky to sztuka smakowania. I szkockie tradycje w tle. Lubię to.

A szklaneczka gadżeciarska?

- Szklaneczka nie. Ale byłem w destylarni w Szkocji, fajna sprawa. I kupiłem sobie 25-letniego grant'sa. No, i to jest whisky dla koneserów. A że butelkę podpisał mi master blender Brian Kinsman, to jestem w gadżeciarskim siódmym niebie.

25-letnia whisky... proszę, proszę. A od czego się zaczęło? Zbierania puszek?

- Tak, puszki też były, oczywiście że były. Puszki, gry, byłem dzieckiem łaknącym takich atrakcji. Co do gier. Nie miałem ZX Spectrum, miał kolega. Chodziło się na palcach w domu, żeby gra się wgrała z kasety, bo jak babcia trzasnęła drzwiami, to 40 minut wgrywania w dupę.

Mój kumpel ma knajpę Zagadka. Tam jest stara konsola Atari, wszyscy przychodzą, by pograć w stare gry. Takie konsole są do kupienia. Celuję teraz w taki gadżet.

W Berlinie jest muzeum gier.

- Raj... Gdzie to jest?

Wyślę ci mailem adres. Mówisz: "kochanie, idę do muzeum", a łupiesz cały dzień w "River Raid".

- "River Raid". Boże, jakie to były piękne czasy... Technika jeszcze wtedy kulała, a do Polski to już w ogóle nowinki ze sporym opóźnieniem docierały. Myślę, że dlatego nasze pokolenie jest takie gadżeciarskie. My nadrabiamy wszystkie stracone lata dzieciństwa.

Mnie po latach 80. pozostała radość, że przekraczam granicę bez kontroli.

- Tak, tak! Za każdym razem trudno w to uwierzyć.

Zawsze się cieszę.

- "Udało się, przeszedłem, nikt mnie nie zatrzymał!"

Tak zawsze mówię żonie. A ona na to: "kochanie, weź przestań".

- Ty staruchu. Ile można! Ja cały czas żyję w przekonaniu, że jestem niezwykle młodym człowiekiem. A coraz bardziej odbijam się od ściany. I nie mówię o córce, ale o ludziach młodszych o 10 lat. Mnie się wydaje, że jesteśmy rówieśnikami, zaczynam czasem coś gadać, a oni patrzą na mnie z takim politowaniem. Straszne.

Muszę albo cały czas trzymać mocno rękę na pulsie: przynajmniej zaskoczę i przeskoczę ich w gadżetach. Albo będę musiał zupełnie odpuścić i zmienić front, pójść na mędrca już.

Niestety, z tym to jestem na razie w okresie larwalnym, dopiero się wykluwam. Już nie larwa, ale jeszcze nie motyl.

Czyli jeszcze musisz w gadżety inwestować.

- Muszę. Choć myślę, że to mi zostanie. Taka natura. Ale to nie tylko gadżety. Zegarki... zegarków mam dwadzieścia parę, to jest mój fetysz, jak dla kobiet buty. Chociaż buty też bardzo lubię. Ale zegarek to jest dla mnie magiczne urządzenie. Mogę się w niego gapić godzinami. Niby takie proste, a jednocześnie niesamowicie skomplikowane. A przede wszystkim w tym małym urządzeniu zawiera się coś, czego nie możemy od tylu tysięcy lat pojąć... czas.

Proszę, proszę, to zdanie to już było przejście od gadżeciarza do mędrca.

- Tak się właśnie z larwy w motyla zmieniam.

Bolesne przepoczwarzanie?

- Kiedyś się zastanawiałem... Myślę, że nie... Pomyśl, że wreszcie przestajesz być larwą. Jaka ulga! Dla otoczenia przede wszystkim.

A jak już tak patrzysz z pozycji motyla prawie. Skończyłeś studia z nagrodą, zaraz nagroda za debiut przyszła. To dobrze? Nie odbiła ci palma?

- Dla mnie dobrze. Nie wiem, nie miałem innego życia. Na pewno miałem momenty odbicia palmy, jakiejś wody sodowej... Ale życie jest bardzo sprawiedliwe. Jak ci za dobrze idzie, to próbuje ci dopomóc i ustawić do pionu.

Już cię ustawiło?

- Ustawia cały czas. Zawsze chcesz uciec, ale zawsze cię ktoś lub coś goni. Tak naprawdę najczęściej uciekasz przed samym sobą. Mój zawód i sukces, który przychodzi wcześnie i trwa przez dłuższy czas, to są idealne warunki ucieczki przed samym sobą, bo za dużo się nie zastanawiasz nad swoim życiem. I później można popaść i w rutynę, i z czasem w samozachwyt, a na koniec jednak w depresję.

Idziesz na terapię, rozmawiasz z mądrzejszymi od siebie, orientujesz się, jaki byłeś głupi, i wszystko zaczyna się od nowa. Na pewno dziecko pomaga w ustawieniu się w pionie.

Zagrałeś kilkadziesiąt ról, o jakiej jeszcze marzysz?

- Czasami chciałbym być Amerykaninem, żeby zagrać u Scorsese. Ale nie jestem, nie ma co się zagryzać myślami, choć może to się kiedyś zdarzy. Czemu nie?

Ostatnio obejrzałem "Incepcję"... O, właśnie, gdybym miał wybrać jakieś nazwisko, to Christophera Nolana bardzo poproszę. Może w najnowszym "Batmanie" będzie rola Polaka, który w Gotham City otworzył sklep w wędliną. Lub naprawia pralki.

A Tim Burton?

- Również poproszę. Ma niesamowitą wyobraźnię, która przyciąga innych.

Jak coś baśniowego będzie kręcił, możesz się zgłosić i w CV wpisać "Krasnalem już byłem".

- "Krasnalem jestem". Albo "motylem jestem" wpiszę, jak już będę motylem.

Wrócę do "Hamleta"...

- Proszę bardzo. Do "Hamleta" zawsze. Al Pacino zawsze wraca do Szekspira, cokolwiek gra. Cokolwiek robi, jakąkolwiek rolę, wszystko opiera na Szekspirze. Dobrze robi.

"Hamlet" zmienia?

- Zagranie Hamleta? Zmienia bardzo. Szekspir opisał wszystko, co między ludźmi może się wydarzyć. I wszystko, co aktor może sobie wymarzyć, by zagrać. Do tego jest to ubrane w wiersz, którym musisz umieć się posługiwać, wiedzieć, jak nim mówić. Wiedzieć, ilu jest zgłoskowcem, gdzie ma średniówkę. To jest wskoczenie na inny poziom, to jest poważny szlif aktorski.

Każda rola, którą robisz w życiu, jeśli jest dla ciebie ważną, promieniuje na wszystko inne, co zrobiłeś, mówię tutaj głównie o teatrze. Po roli Hamleta inne zostają ruszone w posadach. To jest dobre, żeby nie zaśniedzieć, nie zasiedzieć się w jakiejś roli, nie popaść w rutynę. A "Hamlet" to materiał na tyle trudny, na tyle wymagający skupienia i uwagi, że on się zastać nie może. Musisz się cały czas pilnować. Tu jest tyle różnych elementów, które muszą ze sobą współgrać: scenografia, muzyka, a przede wszystkim inni aktorzy, którzy muszą stanąć na wysokości zadania, żeby ten mechanizm razem zadziałał. Trzeba cały czas działać na najwyższych obrotach.

Mój Hamlet to pięć miesięcy prób, tyle co przygotowania do triathlonu. Teraz się czuję innym aktorem, innym człowiekiem. Czuję się pewniej.

Fragmenty "Hamleta" w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka (Wiliam Shakespeare, "Tragedie i kroniki", Znak, 2012)

*Borys Szyc - aktor teatralny i filmowy. Urodził się w 1978 r. w Łodzi, studia w warszawskiej Akademii Teatralnej skończył w 2001 r. Za tytułową rolę w "Płatonowie", spektaklu dyplomowym, dostał nagrodę na Festiwalu Szkół Teatralnych. Rok później zdobył Feliksa za najlepszy debiut - rolę Bucefała w spektaklu "Bambini di Praga" w Teatrze Współczesnym.W kinie przełom nastąpił, gdy zagrał w "Symetrii". Potem były role m.in. w "Vincim", "Testosteronie", "Wojnie polsko-ruskiej", "Ślubach panieńskich" i "Krecie". Grywa w serialach, najlepszy to chyba "Oficer", w którym wcielił się w postać głównego bohatera.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji