Zakochany lokaj czy ludowy bohater
PIĘKNYM wspomnieniem pozostał dla mnie "Ruy Blas" w interpretacji Theatre National Populaire, z Gerardem Philipem w roli tytułowej, rozczarowanie przeżyłam na przedstawieniu togo dramatu w Teatrze Domu Wojska.
Tamten "Ruy Blas" był gorący, młody, aktualny. Ten jest nużący i bardzo melodramatyczny.
Zamiast społecznego dramatu mogącego i dziś poruszyć do głębi swymi aktualnymi aluzjami, pozostała tragedia kochanków z różnych sfer. A to trochę za mało. Przy tym reżyseria Maryny Broniewskiej nie nadała przedstawieniu tempa.
Najlepsza scena w całym dramacie, to posiedzenie rady ministrów i wielka tyrada Ruy Blasa, której zawsze słucha się z zapartym tchem. Na ostatniej premierze także. Ale dziś, gdy mamy różne kłopoty z własnymi ministrami, mniej nas poruszają hiszpańscy z siedemnastego wieku. Takie jest życie. Żywiej nas zajmuje przemówienie Cyrankiewicza niż... Ruy Blasa. Choć, trzeba też przyznać, może takiemu Ruy Blas udałoby się ożywić nasz sejm... Pochodzi z ludu, nikt go nie posądzi o inteligenckie obciążenia...
Teatr Domu Wojska stał się "zakładem eksperymentalnym", ponieważ eksperymentalnie powierza wielkie role młodym bardzo aktorom. Wydaje mi się, że droga to jest jak najbardziej słuszna, mimo że Włodzimierz Kmicik nie podołał w pełni niezwykle trudnemu zadaniu. Wewnętrzne przeżycie, żar i pasja nie zawsze znajdowały właściwą zewnętrzną formę. Zbyt nerwowy gest, niepanowanie nad ruchem bardzo zaszkodziły tej postaci. Niektóre sceny miał Kmicik bardzo udane, tylko mam wrażenie, że był za nadto lokajski i nie dość wyraźnie podkreślił przemianę Ruy Blasa z lokaja w męża stanu, która przecież nie była przemianą tylko zewnętrzną, Ruy Blas w nią uwierzył. Kmicik niezupełnie.
Trzeba natomiast przyznać, że zarówno Kmicik, jak wszyscy niemal wykonawcy bardzo ładnie mówili wiersz. Pomógł im w tym znakomicie Gabriel Karski, którego przekład, piękny, poetycki stanie się na pewno wydarzeniem literackim.
Jednym z najlepszych w przedstawieniu wydaje mi się Józef Nowak, jako Don Cesar. Ma on i wdzięk i fantazję, dużą swobodę, budzi niewątpliwą sympatię widza. Don Salluste jest postacią wprost odrażającą w dobrej interpretacji Czesława Kalinowskiego. Taki ma być. Kalinowski ma szczęście do szwarc-charakterów i dlatego zapewne są ona do siebie podobne. Tym razem jednak Kalinowski nie uronił nic z szarmancji hiszpańskiego granda.
Ewa Krasnodębska jako Królowa miała najlepsze sceny wśród swego fraucymeru, tu była przekonywająco nieszczęśliwa. Mniej natomiast wzrusza w scenach miłosnych z Ruy Blasem. Oboje zresztą w tych scenach byli za nadto melodramatyczni, za mało romantyczni. Świetną sylwetkę Don Guritana nakreślił Bolesław Płotnicki, nawet miał w swej postawie coś z żurawia, jak mówi Królowa.
Role wielkich grandów grali: Feliks Chmurkowski, Eugeniusz Dziekoński, Konrad Morawski, Bronisław Dardziński, Jerzy Pichelski. Stanisław Jaworski, Jan Świderski, Jan Gałecki.
Czy można więc powiedzieć, że niepotrzebnie Teatr Domu Wojska, porywał się na "Ruy Blasa"? Chyba nie. Jest to pozycja mieszcząca się doskonale w repertuarze tej sceny. Wydaje się tylko, że teatr, który dotychczas uniknął sztampy, tu ją zaprezentował w bardzo skondensowanej formie. W przedstawieniu nie widać pasji, nie widać współczesnego spojrzenia na klasykę. Wprawdzie Wiktor Hugo w przemowie mówi: "Niechaj każdy tam znajdzie to czego szuka... Treść filozoficzna Ruy Blasa - to lud rwący się do wyższych regionów, treść ludzka - to lokaj zakochany w królowej".
Niech każdy znajdzie to, czego szuka, mówi autor, ale współczesny reżyser dziś winien te poszukiwania widzowi ułatwić i wskazać najbardziej aktualne.