Artykuły

Nowy Jork pełen dobrej i złej energii

Czy przyjechałem specjalnie z USA do Bydgoszczy? Prze­sadziłbym, gdybym tak powiedział. Do Polski sprowadziła mnie inna sprawa, ale dowiedziałem się, że tu jest bardzo dobre przedstawienie mojej sztuki, więc postanowiłem przyjechać.

Janusz Głowacki, pisarz. W latach siedemdziesiątych z dużym roz­głosem spotykały się jego o-powiadania, sztuki teatralne, błyskotliwe felietony. Przy końcu 1981 r. pisarz wyjechał z Polski. Obecnie miesza w Nowym Jorku. W bydgoskim Teatrze Polskim obejrzał ostatnio inscenizację swojej sztuki "Fortynbras się upił". Po spektaklu, w teatralnej kawiarni odpowiedział na wiele pytań.

Brak szczęścia do teatru. Na polskich scenach miałem dużo kłopotów. Jak zobaczy­łem kiedyś "Kopciucha" w warszawskim Teatrze Po­wszechnym, pomyślałem, że to już koniec. Przestałem wierzyć, że umiem pisać sztuki. Zacząłem zmieniać zdanie dopiero po świetnych przed­stawieniach ,,Kopciucha" w Londynie, Nowymi Jorku i Buenos Aires. Bydgoskiego "Fortynbrasa" odebrałem z dużą satysfakcją. To zdarzyło się po raz pierwszy w Pol­sce. Nigdy tu nie miałem szczęścia do teatru. Te raz zo­baczyłem dobrze zrobioną moją sztukę: ciekawa reżyse­ria (Andrzej Maria Marczewski)- znakomity aktor w roli Fortynbrasa (Roman Gramziński), kilka innych udanych ról.

Poprawianie autora. Często byłem niezadowolony, gdy polscy reżyserzy mnie popra­wiali. Wiem, że z Szekspirem postępują tak samo, ale co to dla mnie za pociecha? Na Za­chodzie też się to zdarza, ale nie wycina się tekstu. Jeśli reżyser skreśli mi dwa zda­nia, mogę podać go do sądu! "Fortynbrasa" w Starym Te­atrze w Krakowie, Jerzy Stuhr zrobił po starogermańsku(!?) - postacie w hełmach z rogami mylące widza tricki. Reżyser powinien mieć po­mysł, musi wiedzieć, gdzie to się dzieje, w jakim klimacie. Jest mi głupio obmawiać kolegę reżysera, ale ostatnio o mnie też źle mówi...

Wyrzucony ze szkoły teatralnej. Pisałem opowiada­nia, powieści, felietony, sztu­ki Czy najbardziej lubię pi­sać te ostatnie? Trudno powiedzieć... Lubię tworzyć dia­logi. Pomogła mi w tym szko­ła teatralna? Po pierwszym roku zostałem z niej wyrzu­cony za... brak lojalności. Ja mam słuch językowy. Po po­wrocie z jakiegoś spotkania potrafię odtworzyć najcieka­wsze dialogi.

Jak po operacji. W Ameryce oglądam, bardzo dużo przedstawień, ale nie uważam się za teatromana. Chcę wiedzieć, co rąbią koledzy. Oglądanie własnej sztuki na scenie jest strasznym prze­życiem. Po zakończeniu ta­kiego spektaklu, czuję się jak po operacji. Postanowiłem nawet nie chodzić na premiery.

Wyrok recenzenta. Tam spektakl kończy się najczę­ściej o dziesiątej wieczorem. Potem jest przyjęcie, a o je­denastej przynoszą recenzje z "New York Timesa". To jest wyrok.! Wszyscy czekają na tę chwilę w napięciu. Reży­ser i producent nie rozma­wiają do tego czasu ze mną, bo nie wiedzą, kim się za chwilę okażę... Zła recenzja w "New York Timesie" powoduje, że sztuka może być zdjęta po 3 przedstawieniach. W Nowym Jorku jest 400 pre­mier rocznie, czyli więcej niż jedna dziennie. Ludzie nie są w stanie wszystkiego obej­rzeć, więc zdają się na ekspertów-recenzentow.

Polski pisarz w Ameryce. Trudno nim tam być. Język angielski opanowałem dobrze, ale dla twórczości to za mało. Sztuki piszę łamaną angiel­szczyzną, potem pracuję z tłumaczem. "Polowanie na karaluchy" zostało przetłu­maczone świetnie przez Jad­wigę Kosicką. To jest sztuka bardzo kulturalna, pisana ję­zykiem literackim. Znacznie gorzej jest z językiem ulicy - szalenie trudno przetwo­rzyć go w sztukę. Moje kło­poty wynikały też z nieufno­ści Amerykanów wobec Eu­ropy. Oni mówią: Europejczycy są mało komercyjni, mało kasowi... Wyjątkiem są tylko Anglicy i Niemcy. "Kopciuch" miał być od razu realizowany w gorszych te­atrach. Była to pokusa, wa­hałem się. Przeczekałem jed­nak 2 lata i wreszcie sukces - "Kopciuch" trafił na do­brą scenę. Dowiedziałem się, że "Karaluchy"mają być filmowane w Hollywood. Kiedy już wszystko było gotowe, po­wiedziano mi, że nic z tego... Teraz pomysł ten wraca, ale w Ameryce bardzo trudno ze­brać w tym samym czasie wszystkie przewidziane do filmu gwiazdy. Tyle mają zajęć.

Nie śpij, bo ktoś cię prze­goni. Tam się trzeba ciągle sprawdzać. Nieważny jest twój dorobek, jesteś tak do­bry jak twoja ostatnia sztuka, W Nowym Jorku na lotnisku codziennie ląduje 50 nowych artystów. To miasto wytwarza piekielnie dobrą i złą energię. Ruch jak w Pol­sce podczas demonstracji. W domach przez całą nos palą się światła. Jak tu spać, kie­dy ktoś może mnie przegonić.

Dobry agent milczy. Uza­leżnienie twórcy od agenta jest całkowite. Dotyczy to na­wet Spielberga. Mój jest tak­że agentem Merryl Streep, Woody Allena, Artura Penna i innych. Z agentem skontak­tować się trudno. Po tym poznaje się dobrego agenta, że nie odpowiada na telefo­ny...

"Karaluchy" na Broadwayu. Oglądałem 14 różnych przed­stawień mojego "Polowania ,na karaluchy". Były różne. Na Broadwayu grali Polacy: Ela Czyżewska i Olek Krupa. Był to dobry spektakl. To musi być grane poważnie, bo to jest komedia! Piszę opo­wiadania, sztuki, eseje. Te­atry już teraz mnie szukają. Nie narzucają tematyki, cza­sem pytają, czy akcja będzie w Nowym Jorku? Pisarzowi trudno tam o bezintereso­wność: pisze i nie wie po co, dla kogo?

Powrót do Polski? Jestem pisarzem, więc mniej istotne jest to, gdzie mieszkam, waż­niejsze i na tym mi zależy, żeby moje sztuki były grane wszędzie, także w Polsce. Do­tychczas z tym było tutaj źle. - Bydgoskie przedstawienie jest jakimś przełomem. W ten sposób więc do Polski wróci­łem...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji