Artykuły

Reklamówka diabła stróża

"Ożenek" w reż. Macieja Sobocińskiego w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Recenzja Pawła Głowackiego w Dzienniku Polskim.

"Uosabiają oni ową niezwyklą twórczą zdolność Rosjan (...) zdolność poruszania się w próżni".

Vladimir Nabokov o bohaterach Mikołaja Gogola

Pan Bóg na śmierć zapomniał o psio wiernym diable stróżu Iwana Kuźmicza Podkolesina. Nie wyrosły rogi. Nie tylko o kopytach, ale nawet i o kozich raciczkach nie ma co marzyć. Ciemny ogon zatrzymał się na poziomie ogonowej kości. Sierści ledwie tyle, by rano można było twarz ogolić. A siarczany odór z pyska? Tu, Panie Boże, nie ma co o siarczanym odorze z pyska mówić, bo tu nie ma pyska. Tu jest, Panie Boże, ludzka twarz, tylko ludzka, pełna napowietrznych, oleistych, palnych smug po bimbrze. Tu jest resztka garderoby na resztce ciała, w garści zaś nawet cienia infernalnych wideł nie uświadczysz. W wyreżyserowanym przez Macieja Sobocińskiego "Ożenku" Mikołaja Gogola diabeł stróż Podkolesina nazywa się Koczkariew i ma twarz Radosława Krzyżowskiego. W garści dzierży reklamówkę upstrzoną podobiznami czerwonych gerber.

Tak, u Sobocińskiego diabeł stróż Podkolesina nie jest diabłem, nawet takim z czytanek dla maleńkich dzieci. W ogóle żadnym diabłem nie jest. Tu wystarczy być człowiekiem, z reklamówką w czerwone gerbery wciąż sunącym ku flaszce. Tu diabeł stróż ma twarz Krzyżowskiego, tak jak inni mają tylko ludzkie twarze. U Sobocińskiego Pan Bóg opuścił Petersburg, ale nie dlatego, że go naprawdę opuścił. Wciąż jest tam, gdzieś wysoko, tylko że w Petersburgu Sobocińskiego i Gogola ludzie stracili już umiejętność podnoszenia głowy. Parę lat temu, w "Rewizorze" Gogola, którego wyreżyserował w teatrze Bagatela, sednem swej opowieści Sobociński uczynił potworny sen o czarnych, wielkich szczurach, wielkich jak ludzie. Nic się nie zmieniło. W "Ożenku" ludzkie szczury dalej węszą nisko, bardzo nisko.

Petersburg już nie jest Petersburgiem. Zostało puste miejsce, można je nazwać jakkolwiek. Wielka, zardzewiała, tylna ściana na początku zamacha łapkami wirujących, kwadratowych klapek. Na żeliwnym barze martwej knajpy zamajaczy we flaszce setka niedopitej pocieszyciel-ki. Tutaj właśnie, między rdzą, żeliwem, setką i foliowym szelestem czerwonych gerber, rozegra się tragigroteskowa historia nieudanych swatów i udanego bólu. A akwen tego miejsca zimnego, tej garści nieruchomego powietrza gdzieś na zapleczu oficjalności, w mętnej swej tafli wiernie odbije ból i swaty.

Akwen, jak wszystko, też jest na poziomie fiaska, od którego nie ma odwrotu. Coś jakby żałosna resztka strumyka. Podkolesinowi (Marcin Kuźmiński) sięga do kostek. I jeszcze zupełna groteska jeziora - bajoro niewiele większe od średniej wiejskiej balii. Ludzkie karły spróbują tu utopić swatkę, Fiokłę Iwanownę (Lidia Bogaczówna). Niestety, kolejne fiasko. Na jałowej ziemi, ziemi wszelkiej próżni, nawet topielec się nie udaje. Jedyne, co pójdzie na dno, to maleńki, dziecięcy okręcik niejakiego Żewakina (Tomasz Międzik). Kolejna żałość? A czymże innym jest to wielkie jak dąb chłopisko, ten od siedmiu boleści konkurent do ręki Agafii (Marta Konarska), z przerażeniem patrzący, jak tonie jego ukochana zabawka kąpielowa?

Czym, jeśli nie żałością są inni konkurenci? Jajecznica (Krzysztof Jędrysek), chłop o konsystencji bawołu, którego głos w momentach uniesienia osiąga szczyty godne pień ostatniego kastrata. Starikow (Sławomir Rokita), ten jakże ciepły, jakże ujmująco ciepluni, podstarzały wirtuoz miękkich nadgarstków i dozgonny wielbiciel rumieńczyków. Wreszcie Anuczkin (Grzegorz Mielcza-rek), stare niemowlę, które nie urosło, a tu żenić się wypada, choć tak naprawdę przestać istnieć by się wolało, niźli cholewki smalić. Żałość. I Żałością cała reszta. Agafia - jakaś przezroczystość z mgły i galarety. Arina (Hanna Bieluszko) - jakaś doskonała bezradność. Fiokła - jakieś skrajne postrzelenie. Pod-kolesin - jakieś chcenie, wypatrujące mysiej dziury. I Stiepan (Andrzej Kruczyński) - figura nieuchronnej entropii wszystkiego.

Entropia, stygnięcie, karły

0 "ludzkich twarzach na krawędzi bycia garścią wiórów, łuszczącą się tapetą, kolejną klapką, co jutro obojętnie zawiruje w zardzewiałej ścianie świata. Tak jak niegdyś z "Rewizora", tak dziś z "Ożenku", z drugiej legendarnej arcykomedii Gogola, Sobociński wyciska krople ciemne i cierpkie, czyli to, co tam tkwi od zawsze, tylko żeśmy o tym zapomnieli przez lata brania udziału w odziewaniu gogolowskich ciemności i cierpkości fatałaszkami rodem z czytanek dla grzecznych dzieci. I tak, jak wtedy, patrzy na ten ledwo dyszący ludek próżni - i nie znajduje w sobie nawet okruchu taniego szyderstwa. Bo hecne jajcarstwo naprawdę nie jest ze świata Gogola. Śmiech próżni jest inny niż śmiech pastelowych kabaretów.

Śmiech próżni jest jak łza, co spływa - do środka. Nie po policzku. Po wnętrzu gardła. Właśnie tak. Bo karłom znowu nic się nie udało na tym ich, naszym, spłachetku jałowej gliny. Nie będzie żadnego wesela. Było trochę kruchej nadziei, był naparstek jasności, góra cztery mocniejsze skoki suchych serc. Ktoś w finale szepnął: "Czyżby nie można było stąd wyjść?". No, nie można. I tyle. Dziecięcy okręcik poszedł na dno. Tylko to się udało. Ale da się okręcik wydobyć. Wystarczy podwinąć rękaw. W reklamówce całej w czerwone gerbery diabeł stróż jutro znów przyniesie wielkie nic.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji