Ponura bajka w telewizorze produkcji radzieckiej
"Miłość do trzech pomarańczy" w reż. Michała Znanieckiego w Operze Krakowskiej w Krakowie. Pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.
Na "Miłości do trzech pomarańczy" publiczność w Krakowie śmieje się często. Aż do zaskakującego finału.
Rzadko zdarza się tak żywiołowa reakcja w operze. Ale też reżyser Michał Znaniecki wydobył wszystkie walory teatralne "Miłości do trzech pomarańczy", a dyrygent Tomasz Tokarczyk z solistami, chórem i orkiestrą Opery Krakowskiej zatroszczył się, by ukazać blask muzyki Sergiusza Prokofiewa. Jest jednak w tym spektaklu wartość dodana.
"Miłość do trzech pomarańczy" to najpopularniejsza opera Prokofiewa, ale w ciągu prawie stu lat, jakie minęły od jej powstania, nie wystawił jej żaden teatr w Polsce. Zapewne dlatego, że nie przystaje do standardowych opowieści o miłości. To szalona bajka w stylu dawnych komedii dell'arte i sztuk Carla Gozziego, z dodatkiem pomysłów awangardy z początku XX wieku.
Treść akcji można przedstawić tak: Książę, na którego rzuciła czary Fata Morgana, zakochał się w księżniczce zamkniętej w pomarańczy. Musi pokonać wiele przeszkód, nim ją poślubi, bo nie brak tych, którzy pragną zamiast niego zasiąść na tronie. A świat, przez który wędruje, pełen jest potworów, jak Kucharka-olbrzymka, zabijająca uderzeniem wielkiej chochli.
To nie jest jednak bajka dla dzieci. Trzeba umieć docenić bogactwo muzycznych pomysłów Prokofiewa. A w samej historii, wpisanej w konwencję teatru w teatrze, ukryta jest cienka granica między finezyjną zabawą a wygłupem. Wielu inscenizatorów ląduje zaś po jej niewłaściwej stronie.
Kiedy w Krakowie bas Przemysław Firek jako Kucharka zdejmuje kaftany i halki, zalecając się do sługi Truffaldina (Władimir Worosznin), publiczność śmieje się głośno. Już wcześniej zresztą uległa urokowi spektaklu, choćby w scenie balu, gdy śpiewający chór szalał wśród widzów.
Walorów spektaklowi dodają wykonawcy. Mimo że "Miłość do trzech pomarańczy" wymaga prawie 20 solistów, w Operze Krakowskiej mamy przykład świetnej, zespołowej pracy. Prym zaś wiodą: Wojtek Gierlach (Król Treflowy), Paweł Tołstoj (Książę), Ewa Biegas (Fata Morgana), Wojtek Śmiłek (czarownik Celio) czy Mariusz Godlewski (zły Leander).
Michał Znaniecki poprowadził akcję w zawrotnym tempie, ale najważniejszy jest reżyserski punkt wyjścia. Prolog, w oryginale będący kłótnią między zwolennikami tragedii i komedii, przeniósł do domu starców, którego pensjonariusze spierają się, który telewizyjny program chcą oglądać. Wszystko, co dzieje się dalej, dociera już z ekranu telewizora, choć w główne role wcielają się lekarze i sanitariusze.
Ma to - jak się okaże - przykre konsekwencje. W finale Książę odzyskuje ukochaną i bajka się kończy, władza wraca do tych, którzy sprawują pieczę nad pensjonariuszami - do Faty Morgany i jej zaufanych. Tak oto nie robiąc niczego wbrew tekstowi, Znaniecki nadał nową treść pozornie beztroskiej komedii. Odbija się w niej los samego Prokofiewa, który też zaznawszy przygód w wielkim świecie, wrócił do Związku Radzieckiego i stał się pensjonariuszem, skazanym na łaskę innych.