Emisariusze wolności
Z Andrzejem Woronem, o przygotowaniach do premiery opery Rogera Wagnera "Ca Ira" rozmawia Stefan Drajewski.
"Ca Ira" to opera klasyczna, wręcz dziewiętnastowieczna w swojej estetyce. Janusz Józefowicz postanowił zrobić z niej widowisko. Połączył w jeden organizm operę, cyrk, mu-ltimedia. Jak się pan odnalazł w tym jego świecie jako scenograf?
- Sam jestem reżyserem i rozumiem Józefowicza Pracujemy ze sobą od dłuższego czasu i staram się być lojalny wobec jego idei. Sam przed laty reżyserowałem "Marat - de Sade" Petera Weissa w Theater Bremer w Bremen. Jest to także rzecz o rewolucji francuskiej, w której spotyka się wielki indywidualista, Markiz de Sade z pierwszym komunistą, jak go określił Marks, Maratem, który się za wcześnie o sto lat urodził. I wtedy szukałem literatury, która podpowiedziałaby mi, jak tę historię o wolności opowiedzieć. Prawie taki sam temat jak w operze Watersa. I doczytałem się wtedy, że w czasach Rewolucji Francuskiej wysyłano z Paryża emisariuszy, aby propagowali w całej Francji - zwłaszcza na prowincji - idee rewolucji. Emisariusze wynajmowali cyrki albo małe wędrowne teatrzyki, które robiły program, a w międzyczasie oni prowadzili akcję agitacyjną. Z podobnego myślenia zrodziło się też widowisko Józefowicza.
Jak postrzega pan, reżyser często realizujący opery, dzieło Rogera Watersa?
- Muzyka jest bardzo tradycyjna Nie ma w sobie nic nowatorskiego, nic z ducha współczesności. Podziwiam go jednak za to, że on, artysta z zupełnie innej bajki komponuje nagle dzieło w stylistyce dziewiętnastowiecznej. I to takie ogromne.
O ile Waters pozostał wierny klasycznej operze, o tyle realizatorzy: Janusz Józefowicz - reżyser, Andrzej Woron - scenograf i Maria Balcerek - kostiumolog wybrali inną drogę.
- Wystawiając na scenie jakiekolwiek dzieło, trzeba znaleźć do niego klucz. Nam ten klucz podpowiedziało miejsce realizacji. Będą to tereny Międzynarodowych Targów Poznańskich, więc plener. Widowisko ma oglądać jednorazowo 14 tysięcy widzów i trzeba im to wszystko jakoś pokazać. Stąd wychodzimy w górę. Stąd też pojawi się arena cyrkowa. Czytając libretto, najbardziej raził mnie patos. Trudno byłoby wykroić z niego zajmującą opowieść. Ale sposób, jaki wybraliśmy - asocjacyjne obrazy - rokuje, że będzie się ono podobało publiczności. Przy okazji różnych zabiegów inscenizacyjnych na pewno nie ucierpi muzyka.
Lubi pan takie wyzwania?
- Przesadziłbym, gdybym powiedział, że się w tym specjalizuję. Ale to prawda, lubię niekonwencjonalne przestrzenie, duże formy... W ostatnim czasie inscenizowałem w Niemczech widowisko muzyki współczesnej opartej na twórczości amerykańskiego kompozytora o swoiście brzmiącym nazwisku Szewski. Miałem trzy orkiestry, chór, solistów, aktorów... To jest fascynujące, to wciąga człowieka.
Najczęściej reżyseruje pan, tworzy scenografię i kostiumy. Tym razem robi pan tylko scenografię.
- Moje początki teatralne wiążą się ze scenografią. Ale prawdą jest, że najczęściej wszystko robię sam. Zapraszam tylko choreografów. Cieszę się, że zostałem zaproszony do tej produkcji, bo i Waters - legenda światowego rocka, i prapremiera światowa, i Janusz Józefowicz, którego w Polsce kochają... Ja też go lubię. Potrafimy być jednak wobec siebie surowi.
Jaki jest Waters?
Nie wiem. Poznam go dopiero w Poznaniu.
Wyjechał pan z Polski na początku lat osiemdziesiątych. Kilka lat później stworzył pan teatr, o którym było bardzo głośno.
- Użył pan właściwego czasu. Kreatur Theater już nie ma Funkcjonował jedenaście lat. Ciągle obiecujemy sobie, że się zejdziemy i jeszcze coś zrobimy. Tymczasem pracuję w teatrach dramatycznych i operowych w Niemczech. Czasami gościnnie przyjeżdżam do Polski, by zaprojektować scenografię Januszowi.
Przed operą "Ca Ira" przygotowaliście wspólnie w Operze Krakowskiej "Zemstę nietoperza".
- Tak. A jeszcze wcześniej był musical "Romeo i Julia", "Piotruś Pan", "Wesele"....