Znane sztuczki
"Sztukmistrz z Lublina" w reż. Jana Szurmieja w Teatrze Bagatela w Krakowie. W Gazecie Wyborczej-Kraków recenzja Joanny Targoń.
Po co robić "Sztukmistrza z Lublina " ? Bo jest. Jest scenariusz i inscenizacja, powtarzane od lat przez Jana Szurmieja, jest muzyka Zygmunta Koniecznego, są widzowie skłonni obejrzeć to, co znają. Produkt sprawdzony, ale też niemiłosiernie wyeksploatowany
Szurmiej jest przede wszystkim specjalistą od dwóch przedstawień: "Skrzypka na dachu" i "Sztukmistrza z Lublina". Oba grane są w Bagateli (a grane były lub są w wielu innych teatrach - krakowski "Skrzypek..." jest już ósmą realizacją). Tematy nawet podobne w najogólniejszym zarysie - stosunek do żydowskiej tradycji i wiary, tygiel słowiań-sko-żydowski, chwytliwa muzyka. A obaj bohaterowie wadzą się z Bogiem, tyle że na różne sposoby. Tewje dobrotliwie, Ja-sza Mazur - romantycznie. Przynajmniej w scenariuszu Szurmieja, bo u Singera jest trochę inaczej. W scenariuszu wszystko jest dobitnie powiedziane i dopowiedziane, sentymentalne, wyraziste i uproszczone. Ale zostawmy Singera, jeśli ktoś idzie do teatru, raczej nie czyta wcześniej powieści.
Operowanie stereotypem
Co mamy na scenie? Najpierw kurtynę. Półprzejrzystą, z dekoracyjnie potrzaskanymi macewami. Obcujemy więc z umarłym światem. Pojawia się Jasza połykający ogień; zapala od niego me-norę. Jesteśmy w świątyni. Rabin intonuje pieśń "Grajmy Panu". Muzyka Koniecznego wzrusza, wprowadza nastrój radosny i podniosły. Świątynia i modlący się Żydzi to stały lejtmotyw przedstawienia opowiadającego o losach od-szczepieńca, buntownika, magika i uwodziciela, który w końcu powraca na łono wiary przodków i staje się świętym mężem. Bóg i tradycja czekają więc nieustannie na syna marnotrawnego - na scenie.
Sceny w świątyni pozwalają też na pokazanie malowniczych obrzędów, śpiewów, chasydzkich tańców, mądrości cadyka, potęgi zbiorowości - całego folkloru umarłego świata. Folkloru, bo spektakl operuje stereotypem; przeżycie religijne nie ma ta waloru indywidualnego, ale jest pokazane jak obyczajowy obrazek. No cóż, w końcu to musical operujący uproszczeniami i mocnymi znakami. Często za mocnymi, wręcz kiczowatymi - Wędrowiec (Andrzej Róg), biedny Żyd o teatralnie surowym obliczu, uświadamiający Jaszy prawdy boskie, jest tu prorokiem, a może i kimś więcej.
Wleje konwencją
To musical, ale z ambicjami. Raczej spektakl z piosenkami będącymi komentarzami do wydarzeń czy lirycznymi wyznaniami. Tyle że to, co między piosenkami, wygląda nie najlepiej. Sceniczna maszynka kręci się niby sprawnie, ale na poziomie podstawowym: dekoracje są mobilne i miejsce akcji zmienia się szybko ze świątyni w karczmę, teatrzyk, podwórko czy dom aktorzy też szybko przeistaczają się z wiernych w publiczność czy klientów gospody. Jasza, Magda i kuglarze popisują się sprawnością (dużą) w cyrkowych i magicznych sztukach. Śpiewa się i tańczy tutaj dobrze. Ale od scen aktorskich wieje konwencją - ani odrobiny świeżości, zaskoczenia, naturalności. Nie mówiąc o głębszych znaczeniach. Przemysław Tejkowski (Jasza) wywija wieczną artystowsko--szatańską peleryną, co ma wystarczyć za charakter postaci, Alina Kamińska (Emilia) gra melodramatyczną damę z kiepskiej Zapolskiej, Anna Warchał (Halinka) mizdrzy się nieznośnie podlot-kowato, Urszula Sadowińska (Magda) cała jest uciśnioną niewinnością, Paulina Napora (Estera) - szlachetną żoną. Wszystko jest jednoznaczne, raz na zawsze ustalone, a przez to nużące. Sceny zbiorowe ustawione są też konwencjonalnie - tłum w karczmie bierze się ludowo pod boki, publiczność magicznego pokazu dziwi się i zachwyca wyraziście, Żydzi modlą się pokazowo.
Ustawiony, nie wyreżyserowany
Spektakl jest właśnie ustawiony, nie wyreżyserowany. Chodziło o to, żeby wypełnić aktorami Bagateli sprawdzony scenariusz, a nie od nowa zmierzyć się z powieścią Singera. Ale czy ten scenariusz jest rzeczywiście taki doskonały? Jakoś tam opowiada historię Jaszy Mazura, ale czy przejmuje i skłania do myślenia? Niekoniecznie. Niektóre pomysły inscenizacyjne są nieznośnie nachalne, jak ten z pojawiającą się niczym memento kataryniarką w czerni, zwiastun-ką śmierci Magdy. Metalowa katarynka odbija światło, omiatając dramatycznie widownię i oślepiając widzów, a kataryniarką śpiewa kolejne zwrotki (pięknej skądinąd) piosenki "Oczy tej małej". Wchodzi i śpiewa, schodzi, wchodzi i śpiewa, schodzi... I tak powoli dobija sens, wzruszenie i piosenkę. Co dotyczy całego spektaklu.